Jest taki żart: na pagórku stoi na koniu szlachetny rycerz w białej zbroi. Na drugim końcu łąki, na wzniesieniu, stoi na swoim koniu szlachetny rycerz w zbroi czarnej. Słońce świeci, najlżejszy wiatr nie porusza powietrzem. Szlachetni rycerze dzierżą kopie, rumaki rwą się do biegu, pojedynek jest nieunikniony. W pewnym momencie biały rycerz nabiera w płuca powietrza i krzyczy do czarnego: „Ty ch...!”. A na to czarny, przerażony, upuszcza kopię i mówi: „Do licha, poznał mnie”.
Tak się jakoś porobiło, że hipokryzja stała się w polityce grzechem największym. Czy jest większa śmierć polityczna dla amerykańskiego konserwatysty niż pozamałżeński skandal seksualny (David Vitter)? Nie, chyba że pozamałżeński skandal homoseksualny z aborcją w tle. Czy jest większe upokorzenie dla brytyjskiego laburzysty niż wtedy, gdy wyborcy się dowiedzą, że jego dziecko jest w prywatnej szkole (Diane Abbott)? Jest, na przykład dzieci odbywające praktyki wakacyjne u Goldmana Sachsa. Nie żeby Sachs był sam w sobie zły, może i jest, ale nie chodzi o Sachsa, chodzi o rozdźwięk. Dziś tylko taki rozdźwięk naprawdę oburza, tylko on jest niedwuznacznym sygnałem do politycznego odstrzału; nie są nim nieudolność, niemoralność czy bezczelność. Nie trzeba kruszyć z wrogiem kopii, by mu wytrącić kopię z ręki, wyciągając jego niespójność moralną na widok publiczny. Do licha, poznał mnie – i to już koniec walki.
Jeśli nie jesteście przekonani, że dziś boimy się hipokryzji bardziej niż zła czy nieudolności, to pomyślcie: o czym tak naprawdę marzą przeciwnicy PiS, kiedy nocą, w zaciszu półsennej wyobraźni, snują scenariusze porażki tej partii? Czy wyobrażają sobie, jak PiS odchodzi od władzy dzięki demokratycznym procedurom? Czy widzą, jak pod rządami PiS spada PKB albo pozycja Polski w EU? Sądzę, że w tych śnionych scenariuszach dzieją się inne rzeczy. Ktoś nagrywa Prezesa, który mówi, że Polskę i Polaków ma gdzieś i że on przecież wie, że na pokładzie nie było żadnej bomby. Może okazuje się, że jeden z drugim obrońca rodziny odwiedza kluby gejowskie, może WikiLeaks publikuje materiały świadczące o tym, że Antoni Macierewicz jest rosyjskim agentem. Cokolwiek by to było, te sny zawsze obnażają właśnie hipokryzję PiS, bo marzyciele wiedzą, że tylko tak można osiągnąć prawdziwe zwycięstwo. Tak bardzo jesteśmy wyczuleni na hipokryzję, tak wrażliwe są nasze liczniki Geigera, że w zasadzie nie potrzebujemy samej hipokryzji, wystarczy, że wydarzenia sugerują jej obecność, że wyczuwamy jej lekkie promieniowanie. Ze świecą przecież szukać na taśmach PO prawdziwie poruszających skandali; większości z nas wystarczył ton pogardy, inność prywatnej persony, język różny od języka publicznych wystąpień. Poznaliśmy ich. Musieli rzucić kopie.

Nie da się żyć w absolutnej spójności. Homogeniczna struktura myśli, mowy, uczynków jest dobrym kierunkiem, ale też niemożliwą utopią. Hipokryta, nawet odrażający hipokryta, wcale nie unieważnia zasad, którym pozornie hołduje, ale właśnie je legitymizuje, umacnia i wspiera

Skąd taka fobia? Czemu tak zapalczywie tropimy hipokrytów? Dlaczego przestaliśmy wierzyć w odpowiedzialność polityczną i potrzebujemy, by była wsparta gwarancją charakteru? Odpowiedź jest, jak to często bywa, psychologicznie banalna. Oburza nas hipokryzja, bo sami jesteśmy hipokrytami. Pewnie już jako szesnastolatek, drogi czytelniku, jeśli byłeś mniej więcej zdrowy na ciele i umyśle, oskarżałeś o hipokryzję własnych rodziców. Ba, nie tyle oskarżałeś, co zacięcie tropiłeś dowody, a potem rzucałeś im ich hipokryzją w twarz, pragnąc ich w ten sposób upokorzyć. Byłeś Pierwszym Sekretarzem Autentyczności, Oficerem Homogeniczności, Centralnym Biurem Antyhipokrytycznym. Oczywiście czułeś w sobie tę złość tylko dlatego, że cała twa energia życiowa była skoncentrowana na beznadziejnych próbach wciśnięcia swojej własnej poplątanej osobowości w jedną z publicznie dostępnych, licealnych form akceptowanych przez rówieśników; sam byłeś, innymi słowy, przerażającym hipokrytą. Wtedy pomaga złość na innych: Skoro się na nich drę, to znaczy, że to oni są hipokrytami, nie ja! Oburzenie pomaga uzasadnić własne trudności. Jak ja mam tu być autentyczny, skoro otacza mnie banda hipokrytów? Krzyk pokrywa bezradność: podświadomie przerażony własną nieautentycznością nade wszystko boisz się, że nie jesteś wyjątkiem od reguły, że cała ta rodzina, szkoła, kraj i świat są tak samo niespójni jak ty, że nikt nie jest tym, kim mówi, że jest, i to jest absolutnie, totalnie, głęboko przerażające.
Stąd fobia. Stąd przekonanie, że nie ma większej śmierci niż dekonspiracja. A gdybyśmy dojrzeli naprawdę? Pewnie zrozumielibyśmy, że nie da się żyć w absolutnej spójności. Że homogeniczna struktura myśli, mowy, uczynków jest dobrym kierunkiem, ale też niemożliwą utopią. A przede wszystkim, że hipokryta, nawet odrażający hipokryta, wcale nie unieważnia zasad, którym pozornie hołduje, ale właśnie je legitymizuje, umacnia i wspiera. Jego wysiłek jest świadectwem tego, że owe zasady mają siłę, moc i nośność. Nasze nastoletnie przerażenie, że hipokryzja jest obietnicą chaosu, jest w istocie bezsensowne, bo hipokryzja karmi się porządkiem i sama porządek dokarmia. Jak powiedział Rochefoucauld, hipokryzja jest hołdem, jaki występek składa cnocie.
Jaki z tego morał? Przestać tropić hipokrytów, a zacząć tropić nieudolnych, głupich i złych. I jeszcze jeden morał: demokracja stoi instytucjami, którym trzeba składać hołd, nawet jeśli w kieszeni krzyżuje się palce. Ten hołd jest tak samo gwarantem demokracji, jak instytucje, bo tylko powszechność tego hołdu, niezależnie od intencji poszczególnych hołdujących, trzyma cały system w jako takiej kupie. Dlatego nie bójmy się tych, którzy przy instytucjach majstrują, głosząc jednocześnie ich chwałę. Bójmy się bardziej tych, którzy otwarcie instytucje te walą w twarz, publicznie i bez żenady. Ci drudzy myślą, że usprawiedliwia ich przejrzystość intencji. Owszem, usprawiedliwia, jeśli grzechem największym jest hipokryzja, ale nie usprawiedliwia, jeśli grzechem największym jest wielki grzech.