Rosja usiłuje jednocześnie skorzystać z sytuacji zaistniałej po atakach na Paryż i wcześniejszego zamachu na samolot linii Kogałymawia, by wyrwać się z międzynarodowej izolacji, do której doprowadziły ją aneksja Krymu i późniejsze katalizowanie wojny w Zagłębiu Donieckim, albo wręcz stanąć na czele wielkiej koalicji antyterrorystycznej, wymierzonej w samozwańcze Państwo Islamskie.
– Władimirze Władimirowiczu, przeprowadzono badania rzeczy osobistych, bagaży i części samolotu, który 31 października rozbił się w Egipcie. Według ocen naszych specjalistów, podczas lotu na pokładzie statku powietrznego doszło do eksplozji improwizowanego ładunku wybuchowego o mocy do 1 kg w trotylowym ekwiwalencie – meldował wczoraj prezydentowi Putinowi szef FSB Aleksandr Bortnikow. Kreml wydał rozkaz ukarania sprawców zamachu, o którego zorganizowanie jest podejrzewana komórka Państwa Islamskiego na Synaju dowodzona przez człowieka o pseudonimie Abu Usama al-Masri.
Rosja usiłuje jednocześnie skorzystać z sytuacji zaistniałej po atakach na Paryż i wcześniejszego zamachu na samolot linii Kogałymawia, by wyrwać się z międzynarodowej izolacji, do której doprowadziły ją aneksja Krymu i późniejsze katalizowanie wojny w Zagłębiu Donieckim, albo wręcz stanąć na czele wielkiej koalicji antyterrorystycznej, wymierzonej w samozwańcze Państwo Islamskie. Putin nie wyklucza, że w imię zgody z Zachodem może się zgodzić nawet na poświęcenie swojego ostatniego asa z bliskowschodniej talii kart, czyli prezydenta Syrii Baszara al-Asada.
Według najnowszych doniesień „Times of Israel”, wbrew propagandowej otoczce spotkania sojuszników, wizyta al-Asada w Moskwie, do której doszło w październiku, upłynęła w wyjątkowo chłodnej atmosferze. Źródła izraelskie twierdzą, że rosyjski prezydent przedstawił swojemu syryjskiemu koledze ultimatum: albo godzi się na dymisję i robi miejsce dla rządu tymczasowego, albo zostanie do takiej dymisji przekonany siłą. Rząd tymczasowy miałby w ciągu kilkunastu miesięcy przygotować wybory. W tej sytuacji ostatnim obrońcą al-Asada pozostaliby Irańczycy.
Gdyby Rosji udało się nakłonić dotychczas wspieranego przez siebie al-Asada do rezygnacji, byłby to drugi poważny sukces dyplomatyczny Kremla w Syrii od czasu przeforsowania planu, który pozbawił syryjskiego przywódcę broni chemicznej. To z kolei utorowałoby drogę do lansowanej przez rosyjską propagandę idei wielkiej koalicji antyterrorystycznej, nawet nazwą nawiązującej do wielkiej koalicji antyhitlerowskiej, i powrotu Rosji do roli pełnoprawnego uczestnika stosunków międzynarodowych. Kreml nawołuje do przymknięcia oczu na różnice ideowe, by rozprawić się ze wspólnym wrogiem w postaci Państwa Islamskiego.
Zachód, a przynajmniej François Hollande, zdaje się nie mieć nic przeciwko takiemu sojuszowi. W przyszłym tygodniu francuski lider ma się spotkać z przywódcą USA Barackiem Obamą, a następnie z Putinem. Kreml twierdzi nawet, że Paryż i Moskwa uzgodniły już koordynację działań. Problem Państwa Islamskiego i powiązany z nim problem migracyjny sprawia, że rozprawa z samozwańczym kalifatem stała się dla największych europejskich stolic priorytetem. Zachód zdaje sobie jednak sprawę, że Rosja, podobnie zresztą jak Turcja, pod przykryciem walki z terrorystami skupiały się dotychczas na walce z – odpowiednio – umiarkowaną opozycją i Kurdami.
Moskwa jednak w imię wielkiego sojuszu mogłaby w tej kwestii ustąpić. Jakby na potwierdzenie tych słów – i w ramach pokazu siły – Rosjanie odpalili wczoraj z akwenu Morza Śródziemnego serię rakiet wymierzonych w Rakkę, będącą faktyczną stolicą Państwa Islamskiego. Rakiety, które wystrzelono z pokładu okrętu podwodnego „Rostow-na-Donu”, przeleciały nad terytorium Turcji. Tymczasem francuski resort obrony podał, że w ciągu ostatnich dwóch dni przeprowadzili 2289 lotów bojowych i 4111 bombardowań. Z kolei Amerykanie mają wspólnie z Turkami wziąć pod kontrolę dziurawą granicę syryjsko-turecką, przez którą Państwo Islamskie eksportuje ropę.
W tym konkteście największą ofiarą powstającego sojuszu Zachodu z Rosją może być Ukraina. Kreml oczekuje od Zachodu, że ten przestanie wspierać prezydenta Petra Poroszenkę i premiera Arsenija Jaceniuka, a nawet zgodzi się nakłonić ich do ustąpienia, co jednak z ukraińskiego punktu widzenia wydaje się niemożliwe do przeprowadzenia. Choć o dymisji skrajnie niepopularnego Jaceniuka mówi się coraz głośniej, to Poroszenko ma silną pozycję, która jeszcze się umocniła po niedawnych wyborach samorządowych. Trudno jednak wykluczyć opcję, w której Kijów jest poddawany wzmożonym naciskom, by zgodził się na autonomię dla separatystów. Możliwe jest też kolejne odłożenie w czasie wejścia w życie umowy stowarzyszeniowej z UE, która ma zostać wdrożona 1 stycznia.
Ofiarą paktu przeciw terrorystom może paść Ukraina