Dlaczego teraz granice Unii Europejskiej szturmują uchodźcy? Bo doskonale wiedzą, że Stary Kontynent wychodzi z kryzysu. Bartłomiej Niedziński rozmawia z Martinem Baldwinem-Edwardsem, brytyjskim ekonomistą od ponad 20 lat zajmujący się tematyką migracji, w szczególności w basenie Morza Śródziemnego.
Dlaczego tak gwałtownie rośnie liczba ludzi, którzy próbują się na wszelkie sposoby dostać do Europy?
Wyjaśnieniem tego jest sytuacja na świecie: w ciągu ostatnich 10 lat doszło do ogromnego wzrostu liczby uchodźców w skali całego globu. Jednak do tej pory Europa – dzięki prowadzonej polityce, a po części i położeniu geograficznemu – zdołała się trzymać od tego w pewnej odległości. Ten problem dotyka nas teraz, bo konflikty wybuchły w naszym bezpośrednim sąsiedztwie, jak choćby wojna domowa w Syrii.
W trakcie najgorszej fazy kryzysu zadłużeniowego w strefie euro liczba imigrantów wyraźnie spadła w porównaniu z poprzednimi latami. Teraz, kiedy powoli wychodzimy z kryzysu, rośnie. Czy to znaczy, że potencjalni imigranci biorą pod uwagę naszą sytuację gospodarczą?
Tak, bo ich celem są przede wszystkim Niemcy i Szwecja. Wiedzą, że nie mogą liczyć na cokolwiek w Grecji, nie chcą mieć do czynienia z Bułgarią, nie chcą zostać w Serbii czy Macedonii, nie są też specjalnie zainteresowani Węgrami. Podejmują racjonalne decyzje, by zagwarantować sobie jak najlepsze życie i jak najlepszą ochronę socjalną. I szukają miejsc, w których panuje jak najmniejszy rasizm. Co ważne – większość uchodźców szturmujących obecnie unijne granice wywodzi się, jeśli można to tak określić, z klasy średniej. Nie są biedni, mają pieniądze na to, by się do nas dostać, nie muszą po drodze umierać. I sporo z nich jest wykształconych.
Według danych Fronteksu (unijnej agencji ds. ochrony granic zewnętrznych) od początku roku granice UE nielegalnie przekroczyło ponad 340 tys. osób. Czy istnieją szacunki, ilu z nich to uchodźcy, którzy faktycznie uciekają z krajów ogarniętych wojnami, a ilu migranci ekonomiczni?
Jeśli chodzi o przybywających do Grecji, to odsetek prawdziwych uchodźców, którzy mają realne podstawy do tego, by uzyskać taki status prawny, jest bliski 90 proc. Na początku roku był mniejszy. Paradoksalnie, wraz ze wzrostem liczby imigrantów wzrasta odsetek realnych uchodźców. Ale to można logicznie wyjaśnić. Napływ osób z takich krajów jak Pakistan czy Bangladesz utrzymuje się na stałym poziomie, przy czym nie są to duże liczby, bo chodzi o kilka tysięcy osób rocznie. Wzrasta natomiast liczba Syryjczyków czy Afgańczyków, którzy mają solidne podstawy do ubiegania się o status uchodźcy, zatem zwiększa się odsetek realnych uchodźców. Bardziej skomplikowana jest sytuacja z tymi, którzy docierają do Włoch. W okresie od początku roku do maja około 50 proc. z nich można było uznać za uchodźców. Ale to wszystko jest bardzo niejednoznaczne. Część osób z krajów afrykańskich, w których sytuacja wewnętrzna jest bardzo trudna, miałoby pewne podstawy, by zostać uchodźcami, lecz formalnie te kraje nie są objęte działaniami wojennymi, zatem przez to są oni migrantami ekonomicznymi. Na dodatek mnóstwo ludzi przybywających przez Libię, która jest głównym punktem przerzutowym do Włoch, nie ma dokumentów, nie wiemy wystarczająco wiele o ich historiach. W przypadku szlaku przez Grecję i Bałkany jest pod tym względem klarowniej. Zdominowany on jest przez Syryjczyków i Afgańczyków, czyli niemal wyłącznie prawdziwych uchodźców, dlatego Europa po raz pierwszy bardzo poważnie skupiła się na tej sprawie.
Zmieniają się szlaki, którymi imigranci przedostają się do Europy. Kilkanaście lat temu wiódł on przede wszystkim z Maroka na Wyspy Kanaryjskie, później celem stała się włoska Lampedusa, zaś teraz większość imigrantów dociera przez Grecję i Bałkany. Skąd się biorą te zmiany?
Po pierwsze, inne są źródła migracji, bo ze zmianami politycznymi zmieniają się szlaki. Teraz rozmawiamy głównie o Bliskim Wschodzie i Afganistanie, podczas gdy wcześniej większość migrantów pochodziła z Afryki. Po drugie, to efekt działań podjętych przez Unię, w szczególności przez Hiszpanię. Lepsza jest jej współpraca z Senegalem, Marokiem i Tunezją, które w przeszłości były głównymi krajami tranzytowymi, w kwestii kontroli imigracji, patroli, zwalczania przerzutu imigrantów. Dzięki temu zdołano zatrzymać większość napływu przez Hiszpanię bądź hiszpańskie enklawy w Afryce. Nie powiedziałbym, żeby presja migracyjna w Afryce się zmniejszyła, ale teraz idzie ona przez Libię do Włoch. Ale też wielu ludzi rezygnuje z niebezpiecznej przeprawy morskiej i decyduje się na okrążenie Morza Śródziemnego, a następnie na przedostanie się szlakiem greckim. To jednak Syria jest czynnikiem, który zrobił największą różnicę w tych zmianach szlaków.
Czy istnieją szacunki, ilu przemytników, którzy transportują imigrantów, działa wzdłuż granic Europy i na ile dochodowy jest ten biznes?
Trudno to oszacować, ale – oceniając na podstawie działań przemytników w Libii i Turcji – to wcale nie jest tak wielki biznes. Raczej wiele małych i średnich firemek połączonych ze sobą, robiących wspólne interesy, organizujących przeprawy. Czasem konkurujących, czasem współpracujących. Dobrze znam sytuację w Grecji. Jest tam wiele osób, których główną działalnością wcale nie jest przemyt, ale traktują to jako formę dodatkowego dochodu. Tak samo jest w Turcji czy innych krajach, w których perspektywy pracy są słabe. Te kraje, które są w trudnej sytuacji gospodarczej, są bardziej podatne na działalność taką jak przemyt nielegalnych imigrantów, a także na korupcję. To, że takie rzeczy się dzieją, jest symptomem tego, jak bardzo pogorszyła się kondycja Europy w ciągu ostatnich kilku lat.
Przeprawa do Europy to dość kosztowna sprawa. Według różnych doniesień transport z Turcji do Grecji może kosztować ok. 1000 dol., do Niemiec nawet 4000 euro.
Klasa średnia ma pieniądze. Na to, by dostać się do nas, może przecież wydać oszczędności życia. Kilka lat temu rozmawiałem w Grecji z ludźmi zaangażowanymi w przerzucanie imigrantów. Ceny zależą od wielu czynników. Są różne w zależności od trasy. Albo jeśli chcesz zostać przetransportowany w bezpieczniejszy sposób, cena jest wyższa. Najgorsi są tureccy przemytnicy nieoferujący niczego poza nadmuchiwanym pontonem, którym musisz się przedostać przez Morze Egejskie samemu, bez żadnej pomocy. Upychają na nie ludzi, którzy nie mają wiele pieniędzy. Jeśli mają szczęście, udaje im się dopłynąć do Grecji. To nie jest wielka odległość, ale biorąc pod uwagę kruchość pontonu i niebezpieczeństwa po drodze, to ryzykowne przedsięwzięcie. Najdroższe, o czym słyszałem, to szybkie, luksusowe łodzie motorowe, które płyną z Turcji, omijając w ogóle Grecję, prosto do Włoch. Tam dzięki opłaconym z góry łapówkom mogą przybić do brzegu. Ale to usługa dla bardzo bogatych ludzi. Ten rynek trochę przypomina supermarket – to, ile masz pieniędzy, decyduje o tym, co bierzesz.
Ile pieniędzy UE przeznacza na walkę z przemytnikami imigrantów?
Nie znam dokładnych danych. Ale walka z nimi to nie tylko kwestia pieniędzy. Unijna polityka, którą stosowano m.in. w Grecji, polegała na konfiskowaniu przemytnikom łodzi, które później sprzedawano. Zaprzestano tego, gdy zorientowano się, że ci sami przemytnicy odkupują te łodzie z powrotem. Później je tylko konfiskowano, ale to stworzyło inne problemy. Przemytnicy zaczęli wysyłać ludzi przez morze na łajbach, które z ledwością unosiły się na wodzie. Przemytnicy to też biznesmeni i kierują się biznesowymi strategiami. To, co Unia próbuje robić, to uderzyć w ten biznes. Dużo zostało zrobione, prawo jest surowe, policja i władze sądownicze ostro obchodzą się z przemytnikami, ale w każdym kraju istnieje korupcja w systemie.
A co w takim razie zrobić z obecnym kryzysem migracyjnym? Bo nie ma wątpliwości, że to, co się dzieje, to kryzys, i nie ma wątpliwości, że Unia nie jest w stanie przyjąć wszystkich, którzy chcieliby tu przyjechać.
Nie jestem przekonany, czy ta ostatnia sprawa jest tak oczywista. Ale to bardzo poważna kwestia, która nie polega tylko na szczegółach technicznych. Chodzi o podjęcie wielkich politycznych decyzji. Pierwszą sprawą jest fakt, że Europa w ciągu ostatnich 30 lat nie wzięła na siebie odpowiedzialności za uchodźców na świecie. Niektóre państwa, jak Niemcy czy Szwecja, tak, ale są one wyjątkami. Moja ojczyzna, Wielka Brytania, postępuje w tej kwestii bardzo niemądrze, ale Europa Środkowo-Wschodnia, w tym Polska, też nie chce wziąć na siebie żadnego ciężaru. Dlaczego Niemcy to robią? Bo mają kryzys demograficzny, podobnie jak większość państw europejskich, ale oni zaczęli się już dawno z tym mierzyć. Ściągnęli mnóstwo imigrantów, ale też dużo – na tle innych krajów europejskich – azylantów i uchodźców. Sądzę, że w dłuższej perspektywie Europa będzie musiała zrobić to samo, potraktować kryzys migracyjny jako rozwiązanie własnego problemu demograficznego, bo nie mamy wystarczającej liczby młodych ludzi.
Argument demograficzny nie do wszystkich trafia.
Prowadzimy też bardzo niemądrą politykę gospodarczą, nie pozwalając Europie się rozwijać. Możemy rozwiązać kryzys uchodźców, jeśli będziemy mieli silne gospodarki. Nie mamy ich i to jest jeden z powodów, dla których jest tyle obaw i społecznego sprzeciwu wobec imigrantów. Których wcale nie jest tak dużo w stosunku do populacji. Nawet jeśli przyjmiemy najgorsze prognozy, o których się teraz mówi – 2 mln uchodźców, którzy mogą przedostać się na Stary Kontynent – na całą 500-milionową Unię Europejską to wcale nie jest duża proporcja. Trzecią kwestią jest to, w jaki sposób Unia ma działać. Ani kwestii uchodźców, ani kryzysu gospodarczego, ani jakiegokolwiek innego tak złożonego problemu żaden kraj nie rozwiąże w pojedynkę. Teraz mamy państwa, które spierają się między sobą o to, kto ma przyjąć uchodźców. To wyzwanie dla idei samej UE. Moim zdaniem głównym problemem nie są uchodźcy, ale polityczna kwestia, jak Unia ma działać. Albo zbudujemy silną Wspólnotę, albo się ona rozpadnie. Nie może zostać tak, jak jest, bo teraz to nie działa.
Teraz wygląda to tak, że większość krajów chce po prostu odepchnąć problem od siebie. Grecy pozwalają uchodźcom przejść do Macedonii, Macedonia – do Serbii, Serbia – na Węgry itd.
To prawda, ale inaczej bym to zinterpretował. Każdy kraj zachowuje się racjonalnie, trochę podobnie do reguł panujących na rynku. Uchodźcy nie chcą pozostać w Grecji, bo gospodarka tego kraju ma problemy. Grecja nie chce ich z tego samego powodu – bo jej gospodarka nie udźwignie dodatkowego ciężaru. Zatem logiczne, że udają się do państw, w których mają szanse na lepsze życie i pracę. Idą tam, gdzie jest bogactwo, gdzie są pieniądze, czyli do Niemiec albo Szwecji.
Komisja Europejska zaproponowała obowiązkową dystrybucję uchodźców pomiędzy państwa członkowskie, ale nikt z uchodźców nie chce mieszkać na Łotwie, Słowacji czy w Polsce. Co z tym zrobić?
To problem. Nieuniknione jest to, że większość uchodźców trafi do bogatszych krajów: Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji, w mniejszym stopniu do Holandii i Szwecji. Są one atrakcyjniejsze z wielu powodów – np. oferują większą pewność socjalną, migracji do nich sprzyja także fakt, że wielu z uchodźców ma już tam krewnych. To prawda, że dla uchodźców Bułgaria czy Polska nie są atrakcyjne, lecz zawsze znajdzie się rozwiązanie problemu, jeśli tylko są pieniądze. Mogą to być zachęty finansowe dla osób osiedlających się w miejscach, w których początkowo nie chciały. Ale przyjęcie na siebie zobowiązań wobec uchodźców to coś, co musi być wynegocjowane pomiędzy krajami europejskimi. To nie może być odgórna decyzja Komisji Europejskiej. Problem, że niektóre uboższe kraje, jak np. Słowacja, odmawiają w ogóle przyjmowania imigrantów.
Słowacja, podobnie jak Polska, oświadczyła, że może przyjąć pewną liczbę uchodźców, ale tylko chrześcijan.
To złe podejście. Nie można dyskryminować uchodźców z powodu religii. Grecy mają historyczne powody, aby mieć uprzedzenia wobec islamu, bo przez wieki byli okupowani przez Turcję. Dziś Grecy zaakceptowali muzułmanów i nie jest to dla nich jakiś problem. Tak samo jest na Cyprze, którego losy były podobne do Grecji. Teraz główną grupą imigrantów są tam Syryjczycy. Z tego, co wiem, Polska nie ma historycznych powodów, by obawiać się islamu. Nie widzę więc powodu, dla którego Syryjczycy mieliby nie pasować do Polski. Nie wiem, jakie są argumenty w Polsce czy na Słowacji, ale uważam, że powinniście zaakceptować fakt, że jesteście częścią UE. Nie wiem, czego Polacy oczekiwali od członkostwa, ale może powinni pomyśleć nad tym, jak Polska pasuje do Europy. Po tym, jak Polska weszła do UE, wielu Polaków przyjechało do pracy w Wielkiej Brytanii. Uważam to za dobrą rzecz i korzystną z ekonomicznego punktu widzenia. Ale zauważyłem wtedy, że w Wielkiej Brytanii pojawił się wtedy nowy rasizm – w miejsce tego wymierzonego w ludzi o ciemnej skórze, przeciw osobom o blond włosach, bo wielu Polaków ma blond włosy. Ale to minęło, ludzie się uspokoili i antypolskie nastroje zniknęły. Wszystkie kraje mają pewne problemy z dostosowaniem się do zmian, ale jeśli Polska czy Słowacja chcą być częścią Europy, muszą akceptować uchodźców i nie dzielić ich ze względów religijnych.
Głównym argumentem wysuwanym w Polsce jest to, że syryjscy chrześcijanie łatwiej się zintegrują za społeczeństwem.
Rozumiem ten sposób myślenia. Ale tamtejsi muzułmanie nie są tak ortodoksyjnie islamscy i na dobrą sprawę nie różnią się zbytnio kulturowo od tamtejszych chrześcijan. Nie są jak muzułmanie z Arabii Saudyjskiej czy Pakistanu, w przypadku których integracja faktycznie byłaby problemem. W Syrii, podobnie jak w Libanie, jest mieszanina kultur, religii. Sądzę, że obawy, iż muzułmańscy uchodźcy z Syrii nie są w stanie się zintegrować, są nieuzasadnione. W Wielkiej Brytanii największy problem mamy z uchodźcami z Somalii oraz Erytrei. Ale np. z tego, co widziałem w Atenach, gdzie mieliśmy wielu uchodźców z Afganistanu, to oni już odnajdywali się tam zaskakująco dobrze.
W dyskusji wysuwane są argumenty, że jeśli UE przyjmie tych 60 tys. uchodźców, o których toczy się spór, będzie to zachęta do przyjazdu dla następnych, więc w ten sposób nie będziemy rozwiązywać problemu, lecz go powiększać.
Zajmowałem się tym zagadnieniem, kiedy kilka lat temu pracowałem nad kwestią uregulowania statusu nielegalnych imigrantów. Rządy Niemiec i Wielkiej Brytanii argumentowały, że zalegalizowanie pobytu nielegalnych imigrantów będzie prowadzić do większej liczby przyjazdów. Szukaliśmy dowodów w naszych badaniach, które poprą bądź odrzucą te twierdzenia, i nie znaleźliśmy nic na poparcie tej tezy, za to są dowody na jej obalenie. Ludzie są skłonni przenosić się w ramach Europy po to, by uzyskać status legalnego imigranta, ale nie jest to powód, by przyjechać do Europy z zewnątrz. Ludzie, którzy przyjeżdżają z Afryki czy Syrii, mają prostsze podejście – Szwecja jest przyjazna do życia, Wielka Brytania jest dobra do pracy. Czasami te twierdzenia są słuszne, czasami nie, ale zawsze są proste. Nie sadzę, żeby decyzja o przyjęciu tych 60 tys. uchodźców, którzy i tak już są na terenie UE, wpływała na decyzje potencjalnych imigrantów. Prędzej już informacja, że Niemcy mogą w tym roku przyjąć 800 tys. wniosków o azyl.

Martinem Baldwin-Edwards - brytyjski ekonomista od ponad 20 lat zajmujący się tematyką migracji, w szczególności w basenie Morza Śródziemnego. W 1999 r. założył Mediterranean Migration Observatory w Atenach, którego był dyrektorem do 2014 r. W przeszłości był także ekspertem International Centre for Migration Policy Development w Wiedniu oraz doradcą Komisji Europejskiej, OECD i wielu agend ONZ. Obecnie wykłada na wydziale prawa Middlesex University