Na pytanie, jaka broń będzie dominować w trzeciej wojnie światowej, Albert Einstein odpowiedział: „Tego nie wiem, ale w czwartej wojnie w użyciu będą jedynie kamienie i kije”. Kilka dni po 70. rocznicy zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki tę wprawdzie żartobliwą, ale głęboko poruszającą opinię warto sobie jeszcze raz dobitnie przywołać. Rocznica ta skłania bowiem z wielką mocą do kolejnej refleksji, militarnej i etycznej, na temat wykorzystywania broni masowego rażenia w ogóle, a broni nuklearnej w szczególności.

Pierwszą reakcją każdego odpowiedzialnego człowieka jest oczywiście zdecydowany sprzeciw. Jeśli jednak tak, to dlaczego liczne państwa ciągle mają tę broń, a wiele innych stawia sobie za zadanie wejście do „ekskluzywnego” grona jej posiadaczy? Powiedzmy dobitnie – posiadanie broni jądrowej, nie mówiąc nawet o jej użyciu, budzi niezwykłe kontrowersje prawne i moralne.
Powszechnym argumentem mającym uzasadnić jej posiadanie jest potrzeba skutecznego odstraszania państw totalitarnych przejawiających w swej polityce międzynarodowej ambicje dominacji nad bliższymi i dalszymi sąsiadami. Sugeruje się tym samym, że broń jądrowa nie jest bynajmniej realnym instrumentem prowadzenia działań wojennych, lecz tylko straszakiem pozbawiającym potencjalnych wrogów szans na zwycięstwo w ewentualnej konfrontacji. Jeśli więc posiadanie tej broni jest niezbędne dla utrzymania światowego pokoju, to kwestionowanie zasadności tego faktu staje się wedle tej teorii nieuprawnione i wręcz naiwne.
Zauważmy jednak, że odstraszanie nie jest równoznaczne z posiadaniem broni jądrowej ukrytej głęboko w wojskowych magazynach, lecz z utrzymywaniem jej w gotowości do natychmiastowego użycia. Co oznacza konieczność stałej mobilizacji personelu obsługującego tę broń, wyposażenia w nią odpowiednich środków transportu oraz nieustannego działania całego systemu podejmowania decyzji i dowodzenia militarną operacją. A także przeprowadzania radioaktywnych testów. Wprawdzie międzynarodowe porozumienie z 1963 r. wprowadziło zakaz wykonywania testów naziemnych (których do tamtego momentu wykonano około 500), ale nadal przeprowadzane testy podziemne (do dzisiaj około 1500) nie chronią bynajmniej w pełni przed wydostawaniem się szkodliwego promieniowania. Trudno także zaufać przedostającym się do mediów informacjom, jakoby zaawansowane techniki symulacji komputerowej miały niebawem uczynić prawdziwe testy całkowicie zbytecznymi. Odnosząc się z szacunkiem do wielu dotychczasowych prób ograniczania niebezpieczeństwa wybuchu wojny jądrowej, prawda jest brutalna – tylko w USA i Rosji gotowych do użycia jest około 10 tys. bomb atomowych, każda o sile rażenia kilkadziesiąt razy większej od bomby zrzuconej na Nagasaki.
Specjalne miejsce w dyskusjach zajmuje sprawa etyki uczonych zaangażowanych w badania prowadzące do konstrukcji bomby atomowej. Od momentu rozpoczęcia w 1940 r. w Stanach Zjednoczonych realizacji pomysłu stworzenia bomby atomowej w ramach projektu Manhattan – a w istocie nawet wcześniej – wielu fizyków i etyków, ale także przedstawicieli innych obszarów nauki, prowadziło gorące debaty na ten temat. Sprawa znalazła także swój wyraz literacki w postaci sztuki teatralnej „Kopenhaga” Michaela Freyna, wystawianej wielokrotnie w Stanach Zjednoczonych i przerobionej później na serial telewizyjny. Sztukę tę mogli obejrzeć także warszawiacy, choć niestety, ze względu na całkowicie prywatny charakter jej produkcji i ograniczone możliwości promocji informacja o tym wydarzeniu nie przebiła się szerzej do mediów. A szkoda, bo przedstawienie to w pouczającej i poruszającej formie dokumentuje dialog (nigdy nieautoryzowany, więc może w pewnym stopniu fikcyjny) prowadzony w 1941 r. w trakcie dwukrotnego spotkania dwu słynnych fizyków, noblistów Nielsa Bohra i Wernera Heisenberga. Ten pierwszy, Duńczyk, biorący później – z wieloma moralnymi oporami – udział w realizacji amerykańskiego projektu Manhattan, był niegdyś uczniem drugiego, Niemca, zaangażowanego w realizację programu jądrowego w nazistowskich Niemczech. Wobec tych faktów nie dziwi, że dialog między nimi to prawdziwie dramatyczna dyskusja na temat dylematów i rozterek towarzyszących pracom badawczym dotyczącym konstrukcji bomby atomowej.
Dzisiaj tysiące uczonych pracują nad problemami określanymi niekiedy jako „odwrotność projektu Manhattan”, myślą bowiem nie o tym, jak konstruować bomby atomowe, ale jak powstrzymać ich tworzenie, nie spowalniając przy tym rozwoju pokojowych zastosowań technik jądrowych w zakresie energetyki czy radioterapii. Trzeba pamiętać, że były w nie tak dawnej historii przypadki bardzo niebezpiecznego zbliżenia się decydentów do owych symbolicznych „guzików” inicjujących wykorzystanie broni atomowej. Najczęściej przypominanym wydarzeniem tego rodzaju jest kryzys kubański z 1962 r., ale podobnych sytuacji było znacznie więcej, przeważnie wywoływanych zresztą nie przez zaostrzenie się sytuacji międzynarodowej, ale przez błędną interpretację danych pochodzących z obserwacji satelitarnych.
Nierozważne czy wręcz przypadkowe użycie to zresztą niestety niejedyne ciemne strony gromadzonych arsenałów broni jądrowej. Liczne katastrofy samolotów przenoszących rakiety wyposażone w głowice jądrowe czy silnie radioaktywne opady powstające w wyniku prowadzonych testów dostarczają przykładów naprawdę mrożących krew w żyłach. Takich jak katastrofa przenoszącego cztery bomby wodorowe amerykańskiego bombowca B-52 w styczniu 1968 r. na Grenlandii czy podana w raporcie Narodowego Instytutu Raka liczba 11 tys. osób zmarłych w USA na różne rodzaje nowotworów w następstwie naziemnych testów broni jądrowej.
Niestety, tych paru refleksji nie zakończy dobitna konkluzja. Jeden z niewątpliwie podstawowych kluczowych dylematów współczesności nieprędko doczeka się rozstrzygnięć szeroko zaakceptowanych przez międzynarodową społeczność. Wielu ekspertów stopniową likwidację broni masowego rażenia uważa za niezbędną do przetrwania obecnej cywilizacji, ale oczywiście trzeba być także świadomym zagrożeń ze strony licznych politycznych tyranów i bezwzględnych terrorystów. Zagrożeń wymagających zdecydowanej reakcji, której odstraszanie siłą wszystko niszczącej broni jest być może dzisiaj niezbywalną częścią.
Najróżniejsze rodzaje rywalizacji zapisane są w ludzkich genach, problem w tym, czy muszą one niekiedy prowadzić do całkowicie destrukcyjnych konfrontacji. Może zdobędziemy się kiedyś na konkurowanie między sobą tylko w zakresie „soft power”, poprzez demonstrowanie swej wyższości na polach nauki, kultury czy jakości społeczeństwa obywatelskiego? Na dzisiaj, i chyba niestety jeszcze na wiele lat, pozostaje wiara w skuteczność strategii realizowanej przez państwa posiadające broń nuklearną i strach przed konsekwencjami istnienia coraz większego arsenału tej broni.
Rywalizacja zapisana jest w ludzkich genach. Problem w tym, że niekiedy prowadzi do całkowicie destrukcyjnych konfrontacji