Na początek fragment utworu „Polska B” wykonywanego przez cokolwiek nieznany zespół Burek! Dobry Pies:
To nie jest Kraków, dawna Polski stolica,
Sikorowski i Turnau nie chodzą po ulicach.
Nie spotkasz na starówce pijanego Maleńczuka,
nie stoi na przystanku Kazimiera Szczuka.
Życie kulturalne, późnymi wieczorami,
skupia się na dworcach, budkach z zapiekankami. (...)
Ludzie, ludzie, to jest Polska B,
politycy już dawno wypięli na nas się.
Zostawili nas samym sobie
pewnie chcieli, byśmy dawno już leżeli w grobie.
„Polska B” to jeden z polskich fantomów. W niesłychanie podobno dawnych czasach I Rzeczypospolitej, tej z Wołodyjowskim i Jaremą Wiśniowieckim, nasz wschód był tak daleko na wschód, że nawet Kijów był w Polsce. Po 1918 r. wschód nam się bardzo przybliżył, a wraz z nim przyjechała „Polska B” – czyli ta mniej rozwinięta cywilizacyjnie, bez kolei i szkolnictwa. W XVI wieku nie traktowaliśmy wschodu jako czegoś „be”, w XX wieku weszło nam to jednak w krew do tego stopnia, że nawet dzisiaj, w wieku XXI, ludzie odkrywają, że mieszkają w Polsce „B”. Tej gorszej, po której nie przechadza się Kazimiera Szczuka, tylko Andrzej Duda – a i to tylko okazjonalnie. Słyszy się nieraz, że mieszkańcy wschodnich województw dzisiejszej Polski (w II RP centralnych, a w I RP to wręcz zachodnich!) nieraz podnoszą larum, że ma im być podobno gorzej niż, dajmy na to, mieszkańcom Pomorza.
W tym miejscu każdy porządny polski felietonista robi głębszy oddech, a następnie wyrzuca z siebie jednym tchem: brak spójnej polityki rządu, brak wizji, niezrozumienie potrzeb regionalnych, warszawocentryzm i w ogóle wszystko w tym kraju, jak to zawsze w tym kraju. Tyle... że to nie bardzo prawda, zwłaszcza w odniesieniu do „Polski B”, której ponure położenie, wynikające z wielowiekowych zaniedbań, jest mitem. Mitem hołubionym – bo negatywnym. I hołubionym, ponieważ PiS-owi pozwala osiągać dobry wynik w wyborach, a Platformie tłumaczyć, dlaczego jej wynik jest niedobry.