Rząd potwierdził chęć zakupu tomahawków w USA. Jak przekonują nasi rozmówcy, chodzi najprawdopodobniej o dwadzieścia cztery pociski manewrujące.
Wątpliwości w kwestii amerykańskich rakiet rozwiał komunikat, który na swojej stronie zamieścił resort obrony. „W związku z przygotowaniem wymagań na okręty podwodne nowego typu i decyzją ministra obrony narodowej o potrzebie wyposażenia tych okrętów w pociski manewrujące MON zwróciło się do producentów pocisków (Francji i USA) z zapytaniem, czy jest możliwe pozyskanie tego typu pocisków do przyszłych polskich okrętów podwodnych” – czytamy w komunikacie. MON informuje też, że jeden z oferentów (resort nie wskazuje jednak który) już udzielił pozytywnej odpowiedzi.
Wiele uwagi polskim planom zbrojeniowym poświęciły media rosyjskie. Portal „Russia Today” komentował, że cały program modernizacji sił zbrojnych rząd zatwierdził na początku konfliktu na Ukrainie. – Pod jego pretekstem Warszawa energicznie modernizuje swoje siły zbrojne z naciskiem na uzbrojenie służące do pierwszego uderzenia – pisze portal, dodając, że Polska planuje też zakup pocisków manewrujących powietrze-ziemia typu JASSM, które mają stanowić element uzbrojenia myśliwców F-16 – „idealnych do uderzenia wyprzedzającego”.
Portal wspomina też, że tomahawki mogą być użyte do przenoszenia taktycznych ładunków jądrowych, pomijając jednak, że takie wersje rakiety zostały wycofane ze służby w marynarce wojennej Stanów Zjednoczonych w 2013 r., wieńcząc w ten sposób wieloletni proces wycofywania z eksploatacji niestrategicznej broni jądrowej przez U.S. Navy. Oprócz tomahawków na okrętach służyły także trzy inne typy rakiet przenoszące ładunki o sile od 1 do 10 kiloton.
Informacje o tomahawkach komentował były dyrektor departamentu w rosyjskim resorcie obrony gen. Leonid Iwaszow. – Jest oczywiste, że Polacy kupią te okręty z pociskami manewrującymi na Rosję. To akt jednoznacznie antyrosyjski. I biorąc pod uwagę uzależnienie Warszawy od Waszyngtonu, najpewniej wszystko to dzieje się w wyniku podszeptów USA – cytowała jego słowa agencja Interfax.
Biorąc pod uwagę strategiczne położenie Polski, pociski Tomahawk, zwłaszcza w planowanych przez Polskę ilościach, mogą mieć jedynie potencjał odstraszająco-obronny, wpisujący się w strategię regionu względem Rosji. – Zachód może wrócić do normalnych relacji z Rosją tylko wtedy, kiedy Rosjanie przyjmą normatywny reżim, czym jest bezpieczeństwo we współczesnym świecie i w tej części kontynentu. Jeżeli Moskwa zmieni trajektorię, odpowiedzią musi być odstraszanie, a w wypadku agresji – obrona – mówił na antenie radia RMF FM Andrew Michta, analityk i konsultant rządu USA.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że MON zwrócił się do Amerykanów z zapytaniem o możliwość zakupu dwudziestu czterech rakiet Tomahawk. To tylko o jedną sztukę więcej, niż liczyła salwa wystrzelona z dwóch amerykańskich okrętów w nocy z 26 na 27 czerwca 1993 r. w kierunku siedziby irackiego wywiadu w Bagdadzie. Stało się to w odwecie za próbę zorganizowania zamachu na b. prezydenta USA George’a Busha seniora w Kuwejcie.
Jeśli Amerykanie zgodzą się na sprzedaż pocisków, będziemy jedynym poza Wielką Brytanią zagranicznym użytkownikiem tych rakiet. Do zakupu tomahawków przymierzały się swego czasu Hiszpania i Holandia, ale nie zdecydowały się na ten typ uzbrojenia. Brytyjczycy podpisali pierwszą umowę z Amerykanami na zakup rakiet w 1995 r. Pierwszą partię 65 pocisków otrzymali trzy lata później. Tomahawki miałyby trafić do nas do 2022 r.
Moskwa uważa zakup rakiet za akt jednoznacznie antyrosyjski