Amerykańskie naloty skutecznie powstrzymały fanatyków od przejęcia kontroli z miasta Kobani w Syrii. Jeden z kurdyjskich dowódców polowych twierdzi nawet, że bojownicy Państwa Islamskiego zostali całkowicie wyparci z miasta.

Od miesiąca radykałowie szturmowali strategiczne dla nich miasto na syryjsko-tureckim pograniczu, a Kurdowie apelowali do świata o pomoc.

Trwające od dwóch dni intensywne amerykańskie naloty na pozycje islamistów prawdopodobnie odwróciły bieg wydarzeń w Kobani. W ubiegłym tygodniu radykałowie byli o krok od zdobycia miasta, a teraz znów są w defensywie. Jeden z kurdyjskich dowódców broniących Kobani twierdzi w rozmowie z BBC, że niemal całe miasto znów jest pod kontrolą miejscowych władz.

Stany Zjednoczone twierdzą jednak, że sytuacja na miejscu nadal jest płynna, a skuteczność przeprowadzonych dzisiaj 14 nalotów nie oznacza, że islamiści nie będą chcieli znów zaatakować miasta.

Zamieszkałe głównie przez Kurdów miasto Kobani od miesiąca jest na czołówkach mediów. Obserwatorzy szacują, że w walkach o miasto zginęło co najmniej 550 osób, a 200 tysięcy uciekło do sąsiedniej Turcji. Mimo, że Kobani leży zaledwie kilometr od tureckiej granicy, władze w Ankarze nie zdecydowały się na operację lądową po syryjskiej stronie granicy. Turecki premier ostrzegł dzisiaj obywateli, że przyłączanie się do walk po jakiejkolwiek stronie jest nielegalne. Wielu tureckich Kurdów próbowało bowiem przekroczyć granicę, by pomóc w walce swoim syryjskim braciom.

Pozycje islamistów w Iraku i Syrii od początku lipca bombardują amerykańskie myśliwce. W kolejnych tygodniach do nalotów przyłączyły się też Wielka Brytania, Francja, Holandia i Kanada oraz kilka krajów Zatoki Perskiej. Ocenia się, że do tej pory dokonano ponad 450 nalotów na pozycje Państwa Islamskiego.