Stany Kolorado i Waszyngton mają spore problemy z przepisami i tworzącym się nowym rynkiem.

W Kolorado pot shops, jak się tam popularnie nazywa sklepy z marihuaną, rozpoczęły działalność wraz z początkiem tego roku. Do 1 lipca władze stanowe wydały niewiele ponad 200 licencji na ich działalność, przy czym w gestii poszczególnych hrabstw pozostawiono decyzję, czy życzą sobie sprzedaży narkotyku na swoim terenie. Bez względu jednak na stosunek lokalnych władz do handlu używkami, na terenie całego stanu każda osoba w wieku 21 lat i więcej może mieć przy sobie jedną uncję, czyli około 28 gramów marihuany.

Z początkiem lipca legalizacja ruszyła także w Waszyngtonie, gdzie odbywa się to mniej sprawnie. Chociaż władze stanowe ustaliły limit licencji na sprzedaż na poziomie 334 sztuk, to otrzymało je zaledwie 20 punktów, które i tak nie mogły uruchomić sprzedaży z powodu... braku towaru. W Waszyngtonie bowiem, inaczej niż w Kolorado, stan wprowadził także kontrolę nad procesem produkcji. Chociaż potencjalni wytwórcy złożyli ponad 2600 wniosków, urzędnicy przez pierwszych kilka miesięcy tego roku zatwierdzili tylko 80, a w dniu uruchomienia sprzedaży legalną marihuanę mógł zapewnić tylko jeden dostawca.

Przebiegowi legalizacji bacznie przygląda się rząd centralny, z punktu widzenia bowiem prawa federalnego marihuana wciąż znajduje się na liście substancji, których posiadanie, używanie, produkcja i sprzedaż objęte są ścisłą kontrolą. Władze państwowe przyjęły względem regulacji stanowych postawę wyczekującą; jeśli skończyłaby się zalewem narkotyku w sąsiednich stanach, federalni zagrozili natychmiastowym zakończeniem eksperymentu. Przyglądają się mu także inne stany, jak Oregon i Kalifornia, w których propozycje legalizacji minimalnie przegrały w stanowych referendach. Co nie oznacza, że ostatecznie.

To właśnie w Kalifornii zaczyna się historia liberalizacji przepisów dotyczących marihuany – w 1998 r. Złoty Stan dopuścił używkę do użytku medycznego. Od tej pory w jego ślad poszło 20 stanów (w tym Waszyngton i Kolorado, gdzie medyczna marihuana wciąż będzie stanowić osobno regulowaną kategorię). W kilku innych, np. Maryland, zdekryminalizowano jego posiadanie.

W całych USA rocznie dokonuje się ok. 650 tys. zatrzymań za posiadanie narkotyku. Kolorado i Waszyngton są pierwszymi stanami, które zdecydowały się na pełną legalizację. Oznacza to, że od podstaw trzeba opracować regulacje dotyczące produkcji, sprzedaży i opodatkowania, czyli stworzyć od zera cały nowy rynek.

Mieszkańcy tych stanów, którzy w 2012 r. opowiedzieli się w referendach za legalizacją, znali pewnie doskonale dwa argumenty wysuwane najczęściej przez zwolenników dopuszczenia marihuany do użytku. Po pierwsze, legalne używki spowodują znaczące zmniejszenie czarnego rynku, a wraz z nim spadek przestępczości. Po drugie, legalizacja to podwójny zysk dla władz, bo narkotyk nie tylko można opodatkować. Maleją także koszty ponoszone na walkę z jego nielegalną sprzedażą. Zdaniem Marka Kleinmana, specjalisty od polityki społecznej z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles zatrudnionego przez Waszyngton do opracowania nowych regulacji, obydwa są nie do końca prawdziwe.

W Kolorado przekonano się już, że legalizacja nie likwiduje czarnego rynku. Ponieważ przepisy zezwalają na posiadanie marihuany dopiero od 21. roku życia, wykluczają z legalnego obiegu gigantyczną grupę młodszych konsumentów. Władze stanowe szacują roczny popyt na 130 ton, a wysokość legalnej produkcji na ok. 70 t. To znaczy, że 50 t rocznie będzie pochodziło z nielegalnych źródeł. Ponadto obłożona podatkami legalna marihuana jest droższa niż czarnorynkowa, więc klienci o mniej zasobnym portfelu, zamiast w sklepie, wciąż będą się zaopatrywać u dilera. W zależności od dostawcy, różnica może wynosić nawet 100 proc. Kolorado nakłada na marihuanę 10-proc. podatek stanowy. Do tego nabywca w Denver musi doliczyć 7,72-proc. podatek od sprzedaży oraz dodatkowy, 3,5-proc. podatek miejski. Jeszcze wyższe daniny nałożono w Waszyngtonie, chociaż Kleinman argumentował, że wysokość opodatkowania będzie kluczowa dla powodzenia całej operacji.

Ekspert z Los Angeles przekonywał także stanowych włodarzy o nieprawdziwości drugiej tezy. – Mniejsze wydatki na siły porządkowe to długoterminowy skutek legalizacji. W krótszej perspektywie nakłady muszą być wyższe, żeby odciąć klientów od dotychczasowych źródeł zaopatrzenia i zmusić do migracji do legalnych punktów sprzedaży – przytaczał słowa specjalisty magazyn „New Yorker”. Na razie jednak przynajmniej Kolorado liczy dodatkowe wpływy budżetowe, szacowane przez pierwszych pięć miesięcy br. na 35 mln dol. – mniej więcej tyle, ile stan otrzymuje z licencji na sprzedaż alkoholu. Część z tych środków trafi na budowę szkół, a część na wzmocnienie budżetu sił porządkowych.

Legalizacja spowodowała, że producenci inwestują w najnowsze technologie uprawy. Powstaje cały sektor dostawców rozwiązań i usług na potrzeby produkcji marihuany, często finansowany przez Dolinę Krzemową. Tom Bollich, były dyrektor ds. technicznych firmy Zynga, jest obecnie prezesem Surmy, firmy z Kolorado produkującej urządzenia kontrolujące temperaturę i wilgotność w pomieszczeniach do uprawy marihuany. Inna firma oferuje farmom lampy LED, dużo ekonomiczniejsze od sodowych. Na razie nie policzono, jakie mogą być pełne gospodarcze efekty legalizacji narkotyku.

Zmienia się stosunek do marihuany w Holandii

Często błędnie uważa się, że w Holandii marihuana jest legalna, tymczasem prawo zezwala tam jedynie na drobną sprzedaż i posiadanie niewielkich ilości, ale już nie na uprawę używki. Władze jednak nie wnikają, gdzie zaopatrują się właściciele coffee shopów, a tamtejszą politykę względem marihuany, której początki sięgają lat 70. ubiegłego wieku, uważa się za liberalną. Coraz częściej jednak, zwłaszcza na poziomie rządowym, powstają inicjatywy mające na celu jej usztywnienie. Dwa lata temu rząd podjął próbę wprowadzenia Weed Pass, czyli zezwolenia uprawniającego do korzystania z coffee shopów. Projekt spalił na panewce dzięki sprzeciwowi samorządowców, m.in. burmistrza Amsterdamu Eberharda van der Laana. Nawet on zamyka jednak coffee shopy w dzielnicy czerwonych latarni i ogranicza godziny otwarcia tych znajdujących się przy szkołach. Inne miasta z kolei podjęły walkę z turystyką narkotykową. Onno Hoes, burmistrz leżącego przy granicy Maastricht, zakazał wstępu do coffee shopów cudzoziemcom, którzy ustawiali się w kolejkach do 14 takich przybytków na terenie miasta.