Zamiast wypełniać w wakacje wolny czas dzieciom od rana do wieczora, dajmy im się trochę ponudzić.
W czasie deszczu dzieci się nudzą – pamiętają państwo piosenkę Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego, którą w Kabarecie Starszych Panów śpiewała Barbara Krafftówna? Czym objawiała się ta nuda? Trzeba przyznać, że była dość kreatywna. „Nie pogardzą również gratką, by drzemiącym dopiec dziadkom, podpalając brody im wraz z refrenem tym”. I jeszcze: „Nieraz też i cała chatka zajmie się od brody dziadka”. No cóż, dla dzieci to chyba doskonała zabawa. Dla dziadków trochę mniej... Tak czy owak, po wysłuchaniu tej piosenki nuda wydaje się najgorszym złem – totalną zagładą i przekleństwem rodzica. Nucimy więc sobie pod nosem tę melodię, robiąc wszystko, by nie usłyszeć z ust naszych pociech dwóch strasznych słów: „nudzę się”.

Nuda matką wynalazków

W trosce o ich przyszłe kariery, a także o nasze zdrowie psychiczne oraz brody dziadków, pędzimy je w ciągu roku szkolnego z zajęć na zajęcia, nie dając wiele szans na jakiekolwiek twórcze działanie. W zakończonym właśnie roku szkolnym najczęściej były to języki obce, zajęcia sportowe i artystyczne. Dodatkowe zajęcia zafundowała swoim dzieciom prawie połowa rodziców. Uczestniczyły w nich głównie te z dużych miast (powyżej 500 tys. mieszkańców), których rodzice mają wykształcenie wyższe, a miesięczny dochód na osobę przekracza 750 zł.
Po skończonym roku szkolnym przychodzą wakacje, a razem z nimi obozy – jakże by inaczej – tematyczne. Mamy więc piłkę nożną, żagle, karate, wyjazdy językowe, taneczne – można by wymieniać i wymieniać. W każdym z nich wolny czas jest dokładnie zaplanowany, dzień ułożony od śniadania do kolacji i realizowany pod dyktando i pod opieką wychowawców. Tak, by dziecko nie doświadczyło nudy. A to błąd. – Nuda dla dzieci jest bardzo dobra i potrzebna na różnych etapach rozwoju. Daje możliwość kontaktu ze sobą, ze swoimi ograniczeniami, ale również ze swoimi mocnymi stronami. Uczy samodzielności – wyjaśnia dr Magdalena Śniegulska, psycholog dziecięcy ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. – A jeśli dzieci nie doświadczą samodzielności, będą z lękiem i niepokojem podchodzić do nowości. Bo będą zakładały, że im się ta nowa rzecz nie uda – dodaje.
To, że nuda może być kreatywna, udowadnia nie tylko piosenka z Kabaretu Starszych Panów. Potwierdzają to też badania naukowców z Wielkiej Brytanii, zaprezentowane w 2013 r. Pracownicy University of Central Lancashire przeprowadzili dwa eksperymenty. Osoby badane były proszone o przepisywanie lub jedynie czytanie nazwisk i numerów z książki telefonicznej przez kwadrans. Czynność ta miała wywołać stan znudzenia. Następnie należało wymyślić jak największą ilość zastosowań dla pary jednorazowych kubeczków. W ten prosty sposób sprawdzano poziom kreatywności uczestników badania. Okazało się, że znudzone osoby miały dużo więcej pomysłów niż grupa, której nie dano wcześniej okazji do popadnięcia w stan nudy. W dodatku badani, którzy musieli tylko czytać pozycje z książki telefonicznej, byli bardziej kreatywni niż osoby przepisujące numery.
Na tej podstawie naukowcy stwierdzili, że poczucie znudzenia w pracy, powszechnie uważane za coś negatywnego, może kryć w sobie również pozytywne aspekty. Sprzyja bowiem popadaniu w stan rozmarzenia, który z kolei stymuluje kreatywne myślenie.

Nauka samodzielności

Nuda kojarzy się z bezczynnością, utratą zainteresowania, poczuciem beznadziei. Filozofowie traktują ją jako rodzaj oczekiwania na to, co ma się wydarzyć. Psychologowie twierdzą, że jest to „subiektywny stan relatywnie niskiego pobudzenia, odczuwany w monotonnej sytuacji, który mobilizuje nas do podjęcia innej aktywności”. Niezależnie od wszystkich definicji, jedno jest pewne. Nuda wywołuje potrzebę zmiany. Chcemy od niej uciec, bo jest nieprzyjemna, frustrująca, powoduje dyskomfort psychiczny, a do tego ma negatywny wydźwięk społeczny. Zaczynamy więc rozglądać się za nowymi bodźcami. I to jest właśnie ten moment, który powinni wykorzystać rodzice. A bardzo często nie wiedzą jak.
– To paradoks, że współcześni rodzice, bardzo skoncentrowani na dzieciach, mają poczucie, że muszą cały czas być z nimi, ułatwiać im życie, wyręczać je w różnych aktywnościach. A potem przychodzi moment, w którym chcemy, żeby nasze dzieci były samodzielne. I nagle się okazuje, że one samodzielne nie są. I to z naszej winy, bo tak naprawdę nigdy tej samodzielności nie doświadczyły – tłumaczy dr Magdalena Śniegulska. – Widziałam eksperyment, w którym wprowadzono na rynek meble dla dzieci, a ich mocną stroną miało być to, że jest to konstrukcja, która pozwala współpracować rodzicowi z synem czy córką. Okazało się, że rodzice nie są w stanie pozwolić swoim pociechom na samodzielność. Wszystko robią sami, a dziecko może jedynie obserwować. Więc rzeczywiście mamy z tym jakiś kłopot – dodaje psycholog.
Jak wyjaśnia, mądry dorosły powinien być przewodnikiem, który sprawdzi i ustawi poprzeczkę troszeczkę wyżej, tak by wspierać dziecko w rozwoju. Ale też podbije umiejętności, mówiąc: „jeszcze trochę”, „bądź samodzielny”, „zobacz, jak dużo możesz”. Bo dla dziecka nie ma nic cenniejszego niż poczucie sprawstwa. Jeśli najmłodsi wiedzą, że radzą sobie sami, będą z ochotą wchodzili w nowe aktywności, nie obawiając się porażki. Będą myśleli: „No dobra, spróbuję, bo skoro to mi wyszło, tamto mi wyszło, to może i to też mi wyjdzie”. W takich sytuacjach dzieci budują poczucie własnej wartości. Coś, co może być dla nich w dorosłym życiu cenniejsze niż gra na fortepianie czy perfekcyjny angielski.
– Myśląc za nasze dzieci, zastępując ich własne decyzje naszymi i mówiąc, co mają robić, pozbawiamy je pewnych zasadniczych umiejętności, które są niezbędne do życia – wyjaśnia Marianna Kłosińska, prezes Fundacji Bullerbyn. Jej organizacja zajmuje się edukacją pozaszkolną, a w wakacje realizuje projekt Wioski Bullerbyn – turnusów dla najmłodszych, inspirowanych książkami Astrid Lindgren. – Jeśli myślimy o przyszłości naszych dzieci i o tym, jak dziś rozwija się biznes czy jak ludzie zaczynają zarabiać pieniądze – np. poprzez start-upy, gdzie liczy się przede wszystkim samodzielność myślenia, kreatywność i umiejętność dogadania się w zespole – to musimy pamiętać, że nie nauczą się tego, zajmując się np. tylko fortepianem. Umiejętność odnalezienia się w zmieniającej się rzeczywistości to coś, co dzieciaki są w stanie zrobić tylko w trakcie zabawy – dodaje.
Jaka jest różnica między wakacyjnym obozem tematycznym a Wioską Bullerbyn? – Zasadnicza – śmieje się pan Rafał, ojciec dwójki dzieci, 9-letniej Tosi i 7-letniego Stanisława. – W zeszłym roku córka za namową pani ze świetlicy postanowiła pojechać z koleżankami na obóz żeglarski organizowany przez jej szkołę. Nasze wątpliwości, że jeszcze nigdy nie pływała na łódce i nie wiadomo, czy jej się spodoba, zbywała uśmiechem i zapewnieniem: „Pani mówi, że wszystko będzie dobrze”. Ale nie było. Po pierwszym dniu stwierdziła, że pływać się boi i na łódkę więcej nie wejdzie. Tymczasem plan dnia był ściśle ustalony – śniadanie, pływanie, obiad, pływanie, kolacja, dyskoteka i spanie. W dodatku młodzież była w różnym wieku, ona, wtedy 8-latka, była wraz z dwiema koleżankami jedną z najmłodszych uczestniczek, trudno więc było jej znaleźć wsparcie wśród rówieśników. Dwa tygodnie przeżyła, ale nie był to zdecydowanie najszczęśliwszy czas w jej życiu. Tymczasem syn, wtedy 6-latek po przedszkolu, trafił do Wioski Bullerbyn. Gdy przed wyjazdem podczas dnia otwartego zapytałem się, jaki dzieci będą miały plan zajęć, usłyszałem, że taki, jaki sobie ułożą. Jeśli będą chciały grać w piłkę, zbiorą drużynę i pójdą na boisko. Jeśli wybiorą budowanie domku na drzewie – proszę bardzo. Jeśli wpadną na jakiś inny szalony pomysł – oczywiście. Z zastrzeżeniem, że wszystko odbywa się pod okiem opiekunów i z zachowaniem zasad bezpieczeństwa. Ale to od nich ma wypłynąć inicjatywa. Nawet jeśli wcześniej będą musiały się trochę wynudzić. Efekt? Gdy po tygodniu przyjechaliśmy po niego z żoną i córką, najpierw oprowadził nas po całym terenie, pokazując rzeczy, które zrobił z kolegami, i opowiadając różne historie, po czym rozpłakał się, mówiąc, że chciałby zostać jeszcze tydzień.
Ta historia zupełnie nie dziwi dr Magdaleny Śniegulskiej. Jak mówi, w nowych, często stresujących i trudnych dla dziecka sytuacjach, bardzo ważne jest wsparcie grupy. – Musimy pamiętać, że nie możemy towarzyszyć dzieciom w każdym momencie ich życia, że też bardzo ważni są dla nich rówieśnicy. Oni muszą nauczyć się załatwiać różne sprawy samodzielnie, dogadywać się bez dorosłego. Czasami będą doświadczali porażki, ale też poznają, co jest skuteczne, a co nie. Żeby nie dochodziło do sytuacji, o jakich opowiadają mi rodzice, którzy zapraszają czasami do domów kolegów swoich dzieci. Ale cóż z tego, kiedy jedno siedzi na jednym brzegu łóżka, a drugie na drugim i grają na tabletach. Nie ma między nimi żadnej interakcji – mówi psycholog.

Wygodniccy rodzice

Wielu rodziców stara się rozbroić nudę właśnie za pomocą tabletów, smartfonów czy komputerów. To narzędzie bardzo dla nich wygodne, a dzieci przystają na nie z wielką chęcią. Jak sugeruje dr Śniegulska, najważniejszy jest umiar. – Niepokoi mnie, jeżeli dziecko jest przywiązane tylko do jednego rodzaju aktywności. Jeżeli tą aktywnością jest czytanie książki, to też się boję. Bo ważne jest w tym okresie rozwoju i poznawania siebie doświadczanie różnych rzeczy. Więc musimy pamiętać, że tablety, telefony, komputery to jest też nasza rzeczywistość i nie można dzieci od tego odciąć. Na pewno jednak nie może to być jedyny sposób spędzania czasu – wyjaśnia.
Na wszechobecne multimedia zwraca także uwagę Marianna Kłosińska. – Zdarza się, że dzieci, które nagle znajdują się w przestrzeni, gdzie nikt im nie mówi, co mają robić, tracą poczucie bezpieczeństwa, bo to jest dla nich coś obcego. Są przyzwyczajone do komputera, telewizora. Coraz mniej jest takich dzieci, które np. szydełkują, same robią ubranka dla lalek czy miecze z gałęzi. Wszystko zastępują multimedia. I dzieci ich pozbawione mogą czuć niepokój, bo nie ma tego zewnętrznego stymulanta. Ale na szczęście jest bardzo dużo interakcji między nimi i to zastępuje potrzebę interakcji multimedialnej – opowiada.
Myli się więc ten, kto sądzi, że wszystkie dzieci są zachwycone wolnością, którą nagle dostają. Z obserwacji Marianny Kłosińskiej wynika, że jest spora grupa, która nie potrafi sobie z tym poradzić. – Cały czas trzymają się kurczowo dorosłego, a jeśli on znika z pola widzenia, nie potrafią sięgnąć po wsparcie od rówieśników. Im starsze dzieci do nas trafiają, tym trudniej im się odnaleźć, tym więcej potrzebują na to czasu – mówi.
Co jednak zrobić, gdy w wakacje usłyszymy z ust naszych dzieci to straszne „nudzę się” raz, drugi i trzeci? Czy należy natychmiast podać na tacy jakąś formę aktywności? Czy może zatkać uszy i zacisnąć zęby? – Ja bym proponowała, żeby wytrzymać. Żeby poznać samego siebie i zobaczyć, jaką mamy tolerancję – śmieje się dr Śniegulska. – Ale jest jeszcze jedna droga. Oprócz wskazywania, co dziecko może robić, możemy mu pomóc odgadnąć, co mogłoby robić. Możemy zmienić perspektywę, powiedzieć: „No dobrze, a jakby przyszedł do ciebie twój kolega i powiedział, że się nudzi, to co byś mu poradził?”. Tak, żeby dziecko zobaczyło, że ma moc wymyślania tego, co można robić w tej sytuacji – radzi psycholog.
– Musimy dbać o kreatywność młodych ludzi. Stykam się z wieloma z nich i jestem zszokowana tym, jak bardzo ci, którzy wchodzą w świat zawodowy, oczekują, żeby im powiedzieć, co mają zrobić, jak, kiedy, i to z doprecyzowaniem do odpowiedzi zero-jedynkowych – dodaje Marianna Kłosińska.
Syn pana Rafała znów jedzie w tym roku do Wioski Bullerbyn. Tym razem na dwa tygodnie. – Nie wiem, czy sobie poradzi, ale mam taką nadzieję – mówi ojciec. Jego córka nie dała się już namówić na obóz żeglarski. Woli karate. – Ale wybrała go sama. Rozkład dnia nie będzie taki napięty. Mam nadzieję, że będzie miała czas się ponudzić.
Poczucie znudzenia, powszechnie uważane za coś negatywnego, może kryć w sobie również pozytywne aspekty. Sprzyja bowiem popadaniu w stan rozmarzenia, który z kolei stymuluje kreatywne myślenie