Wczorajszy wyrok to nie pierwsze orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu w sprawie zbrodni katyńskiej. Półtora roku temu siedmiu sędziów – z Rosji, Ukrainy, Czech, Słowenii, Niemiec, Lichtensteinu i Wielkiej Brytanii – orzekło, że Rosja dopuściła się poniżającego traktowania krewnych ofiar i odmówiła współpracy.

Uznali oni także, że zbrodnia katyńska jest zbrodnią wojenną, która nie ulega przedawnieniu, ale że Trybunał nie może ocenić, czy doszło do naruszenia artykuł 2. Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Mecenas Roman Nowosielski, jeden z pełnomocników krewnych ofiar komentował na gorąco: „Jest nieźle, mamy dwa do jednego a mogło być trzy zero”.
Polska strona odwołała się od wyroku. Wczoraj 17-osobowa Izba Wyższa Trybunału skasowała poprzednie rozstrzygnięcie uznając, że w ogóle nie będzie oceniała rosyjskiego śledztwa w sprawie Katynia. Przegraliśmy trzy zero i od tego wyroku nie ma już odwołania.
W zalewie komentarzy o niesprawiedliwości, o tym, że „nasze racje, także moralne, nie miały dla sędziów znaczenia (przedstawiciel MSZ Artur Nowak), a „możni tego świata, którzy trzymają rękę na europejskich kurkach energetycznych, mogą więcej i są oceniani liberalniej” (prof. Wojciech Materski z Instytutu Studiów Politycznych PAN) umknąć może jedna rzecz. Otóż prowadziliśmy spór prawny i dążąc do maksymalnie korzystnego dla nas rozstrzygnięcia, położyliśmy wszystko na jedną szalę. Zaskarżyliśmy rozstrzygnięcie korzystne tylko w części i dziś widać, że zrobiliśmy błąd. Wiem, trudno sobie wyobrazić, że w sprawie tak dla Polaków ważnej jak zbrodnia katyńska, można prowadzić kalkulacje, ale takie też jest drugie oblicze sądowego sporu. Można wszystko wygrać, można wszystko przegrać, można też wygrać, ale nie do końca. Niestety, my wybraliśmy opcję: wszystko albo nic. I zostajemy z niczym.