Szymon Hołownia zakończył współpracę z "Wprost". "Znane mi doskonale z autopsji polskie tygodniki chciałyby być „Economistami", stają się zaś gazetami parafialnymi" - napisał w serwisie Stacja7.pl.

" Dziś rano otwieram gazetę i widzę, że bez żadnego sygnału, bez choćby próby rozmowy, nie zamieszczono mojego cotygodniowego tekstu, w którym tym razem wyrażałem sprzeciw wobec pomysłu budżetowej refundacji in vitro. Zamieszczono za to atak na mnie (oparty o tekst, którego w gazecie nie ma), pełen ideologicznego jadu" - argumentował swoją decyzję Hołownia, którego felietony drukował do tej pory "Wprost".

"Wydyskutowaliśmy w redakcji pewną linię i będziemy się jej trzymać. O Kościele będziemy teraz pisać ostro" - miał usłyszeć po kontakcie z redakcją, kiedy ta rok temu mu zmieniła profil pisma. Mimo to, wtedy Hołownia postanowił nadal pisać do "Wprost". "Od prawie roku zamieszczałem w nim felietony, nadal wierząc, że w tzw. mainstream powinien być miejscem konfrontacji różnych funkcjonujących w społeczeństwie poglądów" - przekonuje.

Tym razem jednak, według relacji Hołowni, stanowisko redakcji nie było tak elastyczne. "Próbowałem dowiedzieć się o sprawie u obecnego kierownictwa czegoś jeszcze, usłyszałem, że tygodnik to nie hyde park i nie można tu głosić poglądów „sprzecznych z poglądami redakcji" - napisał i podsumował sprawę: " Chrześcijańska miłość bliźniego nie pozwala mi rzecz jasna dłużej męczyć swoją obecnością ludzi, którzy na łamach chcą uprawiać wolność myśli, pod warunkiem, że są to ich własne myśli. Jestem też już chyba za stary, by tłumaczyć komuś, że tego zawodu nie wykonujemy dla siebie, a dla odbiorców, którzy – jak sądzę – chcieliby czytać rzeczowe polemiki, a nie emocjonalne wystąpienia pań, które po łapach biją nieprawomyślnych Szymusiów, ach jakże ślepych na ludzkie cierpienie i równie ślepo miłujących księży".