Pielęgniarka Jacintha Saldana, która popełniła samobójstwo po żarcie dwójki australijskich dziennikarzy, w w jednym z listów napisanych przed śmiercią krytykowała dyrekcję londyńskiego szpitala za brak wsparcia - pisze Gazeta.pl.

Pielęgniarka zostawiła swojej rodzinie trzy listy pożegnalne. Kobieta wysłała także kilka e-maili i wykonała kilka rozmów telefonicznych.

Jak informują brytyjskie brukowce, w tym "Daily Mail", w jednym z listów kobieta skrytykowała szpital im. Edwarda VII oraz fakt, że po żarcie dziennikarzy nie otrzymała od dyrekcji żadnego wsparcia. W drugim liście miała się odnieść do zachowania dziennikarzy, a w trzecim - spisać życzenia dotyczące pogrzebu.

Londyński szpital zapewniał wcześniej, że po żarcie dziennikarzy zapewnił pielęgniarce odpowiednie wsparcie. Tymczasem media donoszą, że władze szpitala początkowo wysłały rodzinie jedynie list. Nikt nie zaoferował też bliskim zmarłej kobiety wsparcia psychologicznego, które już następnego dnia po tragedii przyznano australijskim dziennikarzom.

Śmierć pielegniarki

Jacinthę Saldanhę znaleziono w zeszłym tygodniu w jej pokoju powieszoną na szalu przywiązanym do drzwi szafy. Funkcjonariusz policji James Harman powiedział koronerowi, że Saldanha miała też "pewne obrażenia nadgarstka" i że znaleziono przy niej "trzy notatki". Policja nie doszukała się żadnych "podejrzanych okoliczności" jej śmierci. 46-letnia kobieta była zamężna i miała dwoje nastoletnich dzieci.

Dwoje prezenterów stacji 2DayFM zadzwoniło wcześniej do szpitala, podając się za Elżbietę II i następcę tronu i domagając się informacji o stanie zdrowia księżnej Cambridge, która przebywała w szpitalu z powodu uporczywych wymiotów ciążowych. Saldanha, która odebrała telefon, przełączyła rozmowę do swojej koleżanki. Ta poinformowała, że księżna śpi, jej stan jest stabilny i w nocy nie wydarzyło się nic szczególnego. Rozgłośnia nadała rozmowy z pracownicami szpitala.