Zgodziłem się na ten wywiad tylko i wyłącznie dlatego, że mogłem pogadać z Magdaleną Rigamonti, bo nie uprawia politykierki i w jej oczach widziałem szczerość i wiarę w swoją misję - oświadczył Dymitr Książek, lekarz LPR, który po katastrofie smoleńskiej towarzyszył rodzinom ofiar w Moskwie i który zdecydował się opowiedzieć o swoich doświadczeniach we "Wprost". Oburzenie wywiadem w oświadczeniu dla PAP wyraził zespół ratowników Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, który uczestniczył w identyfikacji ciał ofiar katastrofy smoleńskiej.

"Zgodziłem się na ten wywiad tylko i wyłącznie dlatego,że mogłem pogadać z Magdą, bo nie uprawia politykierki i w jej oczach widziałem szczerość i wiarę w swoją misję. Zgodziłem się, bo mam dość tej obłudy jednych i drugich, ludzi których tam nie było, a powinni być, żeby wspierać i przypilnować (myślę, że cała nasza piątka myśli podobnie); zgodziłem się, bo rzygać mi się chce, gdy pseudoludzie bez zasad, szacunku dla rozpaczy, odprawiają upiorny taniec chochoła na grobach, z szacunku dla P. Kopacz - tej, która była tam dla tych ludzi, a została brutalnie wciągnięta w brudne rozgrywki, u której widziałem szczere łzy i słyszałem jej szloch... Magda ciągnij temat, może wreszcie otrzeźwieją i się zreflektują, i w końcu zmarli zaznają należnego im odpoczynku. Niech będzie - dostanę po dupie, ale powiedziałem to, co powinienem, żebym bez wstydu patrzył w lustro. Dumny z siebie jestem, że się odważyłem" - oświadczył na profilu Magdaleny Rigamonti na Facebooku Dymitr Książek.

Na wywiad opublikowany przez "Wprost" z oburzeniem zareagowali Łukasz Chalupka, Robert Gałązkowski, Piotr Łukiewicz oraz Krzysztof Przybysz z LPR.

Co lekarz powiedział w wywiadzie?

Dymitr Książek w rozmowie z "Wprost" ujawnił przebieg prac polskich lekarzy w Moskwie po katastrofie smoleńskiej. -Zabrano nam paszporty, patomorfolodzy w tym czasie siedzieli przed prosektorium. Rosjanie nas nie dopuszczali… - mówił.

Według Książka Rosjanie nie mogli skończyć sekcji do 11 kwietnia, bo trwały one jeszcze przez kilka dni po przyjeździe medyków.

- Polscy patomorfolodzy lecieli tam z myślą, że "wszystkie ciała będą gotowe do okazania i identyfikacji". - Mówiło się, że rodziny będą wchodziły, rozpoznawały, wychodziły i wracały do Polski. Że ciała do trumien i do Polski... - wspominał. Miałem poczucie, że minister Kopacz chce dużo zrobić, że chce pomóc. Ale wiem też, że to, co tam się działo, złamało ją, przerosło - dodawał Książek.

Tymczasem po dojeździe do Moskwy zabrano wszystkim paszporty i oddano dopiero po dwóch dniach. Lekarzy wraz z rodzinami przewieziono do hotelu i dano kolację. - Część rodzin chciała jechać, identyfikować swoich bliskich, nikt nie chciał spać. Ale nic nie było wiadomo.

Techników, patomorfologów nie było. Późną nocą minister Arabski i minister Kopacz zwołali spotkanie. Rodzinom dano sutą kolację z kawiorem - i kazano czekać - mówił w rozmowie z gazetą.

Rosjanie do niczego nie dopuszczają

Negatywnie wspominał proces identyfikacji ciał. - Poszedłem z mężem i matką jednej z ofiar na tzw. przesłuchanie. Siedzi taki chłopak, prokurator. Zaczyna pytać o dane personalne, ale po rosyjsku, a tłumacza nie ma. Przez 15 minut pisze rosyjskimi bukwami adres zamieszkania najpierw męża ofiary, potem matki. Zanim dochodzi do pytań przydatnych do identyfikacji, mija co najmniej godzina. Cały jeden dzień na tym był stracony - mówił.

Patomorfolodzy w tym czasie siedzieli przed prosektorium. - Siedzieli na drewnianej ławie, przed nimi biurko, na biurku sprzęt m.in. do badań DNA. I czekanie. I nic nie wiadomo, bo nic nie było uzgodnione. Oni byli poinformowani, że będą pomagali w sekcjach, w pobieraniu materiału genetycznego, w identyfikacjach. To są specjaliści wysokiej klasy, a okazało się, że Rosjanie do niczego nie dopuszczają. Cały poniedziałek tak siedzieli. I cały poniedziałek trwało dogadywanie, żeby w końcu weszli do tego prosektorium - opowiadał.