Być może za jakiś czas specjalnie przeznaczone do tego urządzenia będą mogły odczytać z naszego umysłu wszystko, czego nie zdążyliśmy utrwalić albo o czym zapomnieliśmy. I co wtedy z prawem do prywatności?

O prawie do prywatności pisze się teraz nader często. O snach pisze się mniej, ale nie jest to temat tabu. Wywód będzie subiektywny i (mam nadzieję!) kontrowersyjny. Być może uda mi się skłonić nim do dyskusji także osoby niezajmujące się na co dzień prawem do prywatności czy prawem w ogóle. Pozwolę sobie wyjątkowo nie trzymać się naukowego schematu wypowiedzi. Trudno odmówić sobie takiej przyjemności, gdy się nadarza.
Prawo do prywatności jest regulowane przez wiele aktów prawnych, np. Kartę praw podstawowych Unii Europejskiej (art. 7), Powszechną Deklarację Praw Człowieka (art. 12), Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych (art. 17), Konwencję o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności (art. 8) czy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej (art. 47–51). W każdej z tych regulacji akcentuje się zakaz ingerowania w naszą prywatność. Wyłącznie w sytuacji prawnie przewidzianej (art. 31 Konstytucji RP) albo wtedy gdy dobrowolnie wyrazimy na to zgodę, władza publiczna lub osoby trzecie mogą uzyskać dostęp do danych schowanych za kurtyną z napisem „prywatność”. Innymi słowy, na drodze przymusu prawnego albo za naszą zgodą określony podmiot może uzyskać dostęp do naszej prywatności, ale zdarza się to stosunkowo rzadko i w niewielkim zakresie.
Wdarcie się w jakąś część naszej prywatności następuje w większości przypadków za naszą zgodą. Przekazujemy komuś nasz numer telefonu, wysyłamy zdjęcie z pozdrowieniami z wakacji, chwalimy się otrzymanym dyplomem czy ujawniamy informacje o chorobie, prosząc o pomoc w znalezieniu dobrego lekarza. Wszystkie te dane tworzy i przechowuje nasz umysł. Oczywiście większość z nich zostaje utrwalona na odpowiednim do czasu nośniku (glinianych tabliczkach, papirusie, papierze czy w jakiejkolwiek dostępnej współcześnie formie elektronicznej), niemniej ich udostępnienie zależy od nas – od tego, czy zechcemy uzewnętrznić to, co jest schowane w naszej głowie.
Zazwyczaj rozpoznawane są tylko wskazane dwie płaszczyzny prywatności – to, co schowane w naszej głowie – nieudostępnione zgodnie z prawem do bycia pozostawionym sobie (definicja prawa do prywatności z 1890 r., autorstwa S.D. Warrena i L.D. Brandeisa) oraz to, co uzewnętrzniliśmy. Wydaje się, że można wskazać jeszcze trzecią płaszczyznę – dane tworzone i przechowywane przez nasz umysł, które są niedostępne nawet dla nas. Mogą to być pojedyncze myśli, których nie zdołaliśmy zapamiętać lub utrwalić, ale także kreacje naszej świadomości, do których w ogóle nie mamy dostępu – wszystko to, co wytworzył nasz umysł podczas snu, hipnozy, utraty przytomności czy w śpiączce. Oczywiście może się zdarzyć, że zapamiętamy i utrwalimy niektóre dane, które powstały w trakcie wskazanych stanów naszego umysłu, ale tylko niektóre, na pewno nie wszystkie. Będą one stanowiły najbardziej intymny składnik naszej prywatności, jak napisał prof. Marek Safjan w albumie „National Geographic” (J. Papp, L. Kołakowski, SEN, Warszawa 2008, s. 131).
Być może za jakiś czas, pewnie krótszy, niż nam się zdaje, specjalnie przeznaczone do tego urządzenia będą mogły odczytać z naszego umysłu wszystko, czego nie zdążyliśmy utrwalić albo o czym zapomnieliśmy, a tkwi gdzieś głęboko w naszej świadomości. Wielokrotnie zdarza mi się (chyba nie tylko mnie?!) w najmniej oczekiwanej chwili przypomnieć sobie jakieś zdarzenie z bardziej lub mniej odległej przeszłości. Pytanie, czy jest ono w pełni prawdziwe? Może stanowi nieco zatarty lub podkoloryzowany obraz? Być może nowoczesne urządzenia, których jeszcze nie znamy, będą w stanie to zweryfikować? Czy byłoby to dla nas korzystne?
Podejmując próbę odpowiedzi jedynie na ostatnie pytanie, warto stwierdzić, że możliwość zewnętrznej weryfikacji każdego wytworu naszego umysłu spowodowałaby prawdopodobnie niekorzystne czy wręcz katastrofalne skutki w naszym życiu. Być może nie potrafimy funkcjonować bez możliwości podkoloryzowania pewnych faktów, przerysowania niektórych historii czy zapamiętania pewnych zdarzeń w bardziej pozytywnym dla nas świetle. Utwierdził mnie w tym przekonaniu doskonały film pt. „(Nie)znajomi”, w reżyserii Tadeusza Śliwy. W filmie grupa przyjaciół postanawia, że do końca kolacji wszystkie rozmowy telefoniczne będą odbywać się w trybie głośnomówiącym, a SMS-y będą odczytywane na głos. Jakie były tego skutki? Zachęcam do obejrzenia filmu.
Można postawić pytanie, skąd bierze się ludzka skłonność do fantazjowania i tworzenia fikcji? Czy tylko z tego powodu, że ludzie to jedyne istoty żyjące mające zdolność abstrakcyjnego myślenia? Nie. Po pierwsze dlatego, że zdolność abstrakcyjnego myślenia mają także szympansy. Informuje o tym jasno napis przyklejony do szyby oddzielającej zwiedzających od szympansów w warszawskim ogrodzie zoologicznym. Po drugie dlatego, że posiadanie określonej zdolności nie obliguje nas do jej wykorzystania. Mimo to człowiek żyje często w fikcyjnych ramach. W wielu dyscyplinach naszego życia działamy w oparciu o zasady będące jedynie uzewnętrznionym wytworem naszego umysłu, nieznajdujące żadnego uzasadnienia w świecie rzeczywistym.
Prawo jest właśnie jedną z takich dyscyplin. Najkrócej, a jednocześnie najcelniej definiuje się je jako umowę społeczną. Wynikiem pozostawania w określonej społeczności jest konieczność zaakceptowania zasad, które w tej społeczności obowiązują. Można to porównać do wyrażania zgody na używanie tzw. ciasteczek (ang. cookies) podczas łączenia się ze stroną internetową. Niby użytkownik ma możliwość, a nie obowiązek wyrazić zgodę, ale brak zgody prowadzi zazwyczaj do funkcjonowania strony internetowej w niepełnym zakresie.
Można postawić pytanie, w jakim zakresie prawo to skodyfikowana fikcja, spisany i egzekwowany wytwór czyjejś wyobraźni? Chyba w każdym w przypadku. Profesor Michał Romanowski (M. Romanowski, Wpływ Jana Kochanowskiego na ideę prawa prywatnego, czyli wolność smakuje, jak się zepsuje, Monitor Prawa Handlowego 2017, nr 1, s. 45–48), opisując niepokojące zmniejszenie wolności w prawie prywatnym, zwraca uwagę na szereg obowiązujących regulacji prawa spółek, dla których trudno znaleźć jakiekolwiek uzasadnienie. W związku z tym, że celem niniejszego tekstu jest skłonienie do dyskusji także osób niezajmujących się na co dzień prawem, to warto podać kilka przykładów niewymagających znajomości k.s.h. Pierwszy: dlaczego prowadząc samochód, zatrzymujemy się, gdy zapali się czerwone światło, a ruszamy, gdy zapali się zielone? Drugi: dlaczego niektóre ustawy uchwala się z dnia na dzień, a inne czekają w kolejce latami? Trzeci: dlaczego od jednych sędziów przyjmuje się ślubowanie, a od innych nie? Czwarty: dlaczego jedne wyroki są publikowane, a inne nie?
W siódmej części bestsellerowej serii powieści o Harrym Potterze (J. K. Rowling, Harry Potter i Insygnia Śmierci, Poznań 2008, s. 741) tytułowy bohater pyta: „Czy to dzieje się naprawdę czy tylko w mojej głowie?”. Otrzymuje odpowiedź: „Ależ oczywiście to dzieje się w twojej głowie, Harry, tylko skąd, u licha, wniosek, że wobec tego nie dzieje się to naprawdę?”. Tak samo jest z prawem. Pomysł rodzi się w naszej głowie. Trzeba tylko ten pomysł zapamiętać, utrwalić, uzewnętrznić i zmusić innych, by się do niego stosowali… ©℗