Mateusz Morawiecki grozi zablokowaniem unijnego budżetu, jeśli wejdzie w życie rozporządzenie umożliwiające przycinanie funduszy z powodu naruszeń praworządności.
DGP
– Obecna wersja (rozporządzenia – red.) jest złamaniem ustaleń lipcowego szczytu i to musi się zmienić – mówi nasz rządowy rozmówca. – Jarosław Kaczyński chce zawetować unijny budżet – podkreśla inny z naszych informatorów. Polska dąży do zablokowania wejścia w życie rozporządzenia lub do jego korekty. Otwarcie też dołącza w ten sposób do Węgier. Victor Orbán wysłał list z takim postulatem do szefowej Komisji Europejskiej, szefa Rady Europejskiej (RE) i niemieckiej prezydencji. W kancelarii premiera Morawieckiego jeszcze wczoraj rozważano podobny ruch.
Polski rząd liczy, że Niemcy ugną się pod presją ewentualnego weta i nie będą chcieli doprowadzić do sytuacji, w której za ich półrocznej prezydencji w UE nie uda się wypracować kompromisu. Problem w tym, że proces legislacyjny nie uwzględnia już Rady Europejskiej. Co innego rozstrzygnięcie polityczne – jest możliwe. Ale do tego musiałyby być przekonane inne państwa UE. – Rada Europejska jako najważniejszy organ może wszystko – słyszymy z kolei w Brukseli.
Rząd szykuje się na ostre starcie w tej sprawie w przyszły czwartek podczas videoszczytu lub najpóźniej na grudniowym szczycie UE.
Z obozu władzy dochodzą sprzeczne sygnały, dotyczące zakresu ewentualnego polskiego weta. Z jednej strony słychać głosy, że sprzeciw dotyczyć może jedynie „koronabudżetu”, a więc 750 mld euro na zwalczanie skutków pandemii w Europie. Z drugiej strony słyszymy opinie, że sprzeciw ma dotyczyć także wieloletnich ram finansowych UE. Jeden z naszych rozmówców nie wykluczył blokowania także innych istotnych dla UE spraw, gdyby Bruksela próbowała obejść Polskie weto.
Unia może obejść weto, ustanawiając budżet do walki ze skutkami pandemii tylko w gronie zainteresowanych państw.
Jak zwraca uwagę w rozmowie z DGP jeden z europejskich dyplomatów, to będzie oznaczać Europę wielu prędkości. Powstanie grono państw ze wspólnym długiem zaciągniętym na fundusz odbudowy, z którego Polska wypisze się na własne życzenie. Z kolei zawetowanie tradycyjnego, siedmioletniego budżetu oznacza, że UE będzie zmuszona posiłkować się prowizorium budżetowym na 2021 r. To może być korzystne dla Polski, bo z obecnej perspektywy, która zostałaby wydłużona, dostajemy więcej, niż przewidziano na kolejną. Ale te pieniądze najprawdopodobniej także byłyby objęte mechanizmem praworządnościowym.
Ścieżka legislacyjna – jeśli chodzi o powiązanie pieniędzy z praworządnością – zakończy się głosowaniem rozporządzenia większością kwalifikowaną w Radzie UE (działa niczym europejska rada ministrów) oraz w Parlamencie. Ale jeśli byłaby taka wola przywódców, to Rada Europejska mogłaby dać polityczny impuls do zmian. Osobną kwestią są polityczne skutki weta. Lider PiS Jarosław Kaczyński liczy, że UE się ugnie. – Już raz Niemcy się ugięli w sprawie specjalnego rabatu dla Brytyjczyków – przypomina jeden z naszych rozmówców. Przekonuje też, że liderzy państw zachodnich mają teraz inne problemy na głowie, np. walkę z koronawirusem i jego skutkami gospodarczymi, a obecne ruchy w sprawie praworządności mają częściowo przykryć problem. – W Polskę i Węgry uderzano, gdy był kryzys migracyjny. Potem gdy był brexit. I teraz, gdy jest kryzys pandemiczny. Tu realizowane są twarde interesy narodowe, a nie jakieś wielkie ideały i wartości europejskie – przekonuje. Nieoficjalnie słyszymy też, że Zbigniew Ziobro wspiera Jarosława Kaczyńskiego w twardym kursie wobec Brukseli. – To przełomowy moment, jeśli chodzi o interesy Polski. Jest duża szansa na wewnętrzne zespolenie w obozie i odłożenie chwilowo na bok oceny rządów Mateusza Morawieckiego – wyjaśnia polityk obozu rządzącego i podkreśla, że procedowane rozporządzenie dotyczące zasad praworządności jest sprzeczne z unijnymi traktatami. – Jeśli więc zablokują nam pieniądze, dlaczego mielibyśmy w ogóle płacić unijną składkę? – dopytuje nasz rozmówca. Ale nie wszyscy z prawicy podzielają ten kurs. – To będzie krok samobójczy nie tylko dla Polski, ale także dla PiS. Polacy są bardzo przywiązani do UE, choć traktują ją jak skarbonkę. I jeśli odbierze im ją własny rząd, wybuchnie rewolta społeczna – mówi nam polityk prawicy.
Z kolei Tomasz Siemoniak z PO uważa, że grożenie wetem to rodzaj gry ze strony PiS. – Nie sądzę, by prezes Kaczyński, który ma ogromne problemy, odkąd został wicepremierem, korzystał z tego na poważnie. Nie sądzę, by w tak przyjaznym UE społeczeństwie faktycznie chciał sprowokować kolejną grupę do protestów – podkreśla.
Jeśli mechanizm blokowania środków europejskich wejdzie w życie, teoretycznie pierwsza decyzja o wstrzymaniu wypłat może zapaść już pod koniec przyszłego roku. Tak wynika z tekstu rozporządzenia, do którego dotarł DGP. W piątek otrzymały go delegacje krajów członkowskich, które będą głosować ostateczny tekst porozumienia w Radzie UE. Rozporządzenie będzie obowiązywać od 1 stycznia 2021 r. i dotyczyć będzie budżetu UE i wszystkich pożyczek nim gwarantowanych, a więc także funduszu odbudowy. Procedurę uruchamia Komisja Europejska, która wysyła do państwa członkowskiego notyfikację. Stolica, wobec której istnieje podejrzenie łamania praworządności, ma czas na odpowiedź od jednego do trzech miesięcy. Jeśli Bruksela nie będzie nią usatysfakcjonowana, kieruje wniosek do Rady UE. Ta będzie miała miesiąc na decyzję, z możliwością wydłużenia o dwa kolejne. Przed głosowaniem, które będzie rozstrzygane większością kwalifikowaną, państwo pod pręgierzem może posiłkować się kołem ratunkowym wywalczonym przez Polskę i Węgry na szczycie budżetowym w lipcu: to możliwość skierowania sprawy do Rady Europejskiej, która ma „przedyskutować” ją na szczycie. Ma to trwać nie dłużej niż trzy miesiące. Łącznie procedura będzie więc trwać od pięciu do dziewięciu miesięcy.
OPINIA

Suwerenność to ochrona obywateli, a nie puste gesty

Marek Tejchman, zastępca redaktora naczelnego DGP
Polska na złość Brukseli może odmrozić sobie uszy i doprowadzić do tego, że nie trafią do nas fundusze unijne. Jeżeli się postaramy – ominą nas też pieniądze na odbudowę po pandemii, a model zielonej transformacji nie będzie uwzględniał polskich interesów. Może uda się nam sparaliżować również na długie miesiące unijne procedury budżetowe i doprowadzić do zastąpienia ich prowizorkami. Jeżeli będziemy naprawdę efektywni, przyspieszymy wzrost znaczenia strefy euro jako głównego pola integracji.
Pytanie tylko po co? W imię czego toczymy ten bój? Po co Polsce kolejny rok walki z instytucjami unijnymi? I co dzięki temu udaje się nam załatwić? Zasady delegowania pracowników, przywileje firm transportowych, równe traktowanie firm usługowych? Tak drobne sprawy nie są dla nas priorytetowe. Kluczowa jest suwerenność definiowana jako możliwość samodzielnego kształtowania rzeczywistości ustrojowo-politycznej. Ta suwerenność w dyskursie publicznym nazywana bywa wolnością i łączona z wartością dla każdego z nas Polaków kluczową – niepodległością. Jaka jednak szkoda, że w czasie kiedy powinniśmy świętować listopadową rocznicę, musimy patrzeć na to, jak ta wartość zostaje zmieniona w polityczyną maczugę.
Jeżeli w imię suwerenności, wolności i niepodległości ryzykujemy poniesienie katastrofalnych skutków gospodarczych, utratę cywilizacyjnych szans rozwojowych, to powinniśmy mieć pewność, że takie poświęcenie ma sens. Jeżeli jednak obrona suwerenności jest de facto obroną 5 lat wątpliwej jakości pracy ustawodawczej, której głównym realnym skutkiem jest możliwość obsadzania stanowisk w wymiarze sprawiedliwości przez zaufanych politycznie ludzi, to wyrządzamy wielką szkodę wolności i niepodległości. Kompromitujemy te idee, kładąc je na szali w imię obrony wątpliwych politycznych osiągnięć niezbyt wielkiej frakcji w obozie władzy.
Warto mieć świadomość, że Unia Europejska jest w jednym ze swoich momentów ustrojowych. Wielodniowy unijny szczyt pokazał, że po brexicie polityczna siła działających wspólnie Niemiec i Francji jest olbrzymia. Jednocześnie przyspieszenie polityki klimatycznej i związane z nią działania inwestycyjne i regulacyjne krok po kroku wzmacniają rolę organów wspólnotowych. Ten proces ulega przyspieszeniu również w związku z COVID-19. Po okresie początkowej niepewności okazuje się, że to środki unijne są kluczowe w odbudowie gospodarki i ochronie obywateli. Powinniśmy spróbować tak kształtować ten stale na nowo definiujący się ustrój unijny, żeby jak najlepiej chronił interesy polskich obywateli. Na tym polega istota suwerenności. Nie na wielkich gestach i pustych słowach, ale na praktycznym egoizmie i asertywności. Na dbaniu o swoje i kształtowaniu rzeczywistości, a nie na jej negowaniu.
Ci, którzy szermują hasłem suwerenności dla politycznej korzyści, mogą doprowadzić do tego, że obywatele zobaczą, że lepiej o ich interesy dbają unijne instytucje wspólnotowe niż władze w Warszawie. Paradoksalnie po wielkiej fali wielkich patriotycznych haseł jeszcze chętniej będą popierali zwiększanie roli instytucji wspólnotowych. I być może będą mieli rację. ©℗