Jednym ze skutków epidemii koronawirusa może być opóźnienie w ogłoszeniu rezultatów tegorocznych wyborów prezydenckich w USA. Wynika to przede wszystkim stąd, że niektóre stany zezwalają na liczenie głosów, wysłanych drogą korespondencyjną, dopiero w dniu wyborów.

Aby nie narazić się na ryzyko zakażenia koronawirusem, wielu Amerykanów skorzystało z możliwości wysłania kart wyborczych pocztą, albo też udania się do otwartych specjalnie wcześniej punktów wyborczych. Jak informują media, jeszcze przed wtorkiem głosowało w ten sposób blisko 100 mln ludzi.

Paradoksalnie nie przyspieszy to jednak ogłoszenia, który z kandydatów do Białego Domu zdobył 270 wymaganych do zwycięstwa głosów elektorskich. To skutek tego, że w systemie amerykańskim niektóre decyzje wyborcze zapadają na szczeblu stanowym i czasem dopuszczalna jest zwłoka w liczeniu głosów.

Tradycyjnie większość społeczeństwa, m.in. w południowych stanach, opowiada się za kandydatem Republikańskim. Duże aglomeracje miejskie, w tym Nowy Jork i Los Angeles preferują Demokratów. Dlatego też szczególną uwagę przywiązuje się do niezdecydowanych, wahających się stanów. Należą do nich m.in. Arizona, Floryda, Michigan, Karolina Północna, Pensylwania i Wisconsin. Są tym ważniejsze, że posiadają w sumie 101 głosów elektorskich.

Ponieważ najczęściej wyłaniają one zwycięzcę nieznaczną liczbą głosów, zanim zabrzmią fanfary dla poznania zwycięzcy istotne może być przeliczenie wszystkich głosów. Jeśli jednak w Arizonie, na Florydzie oraz w Karolinie Północnej głosy oddawane drogą korespondencyjną można było zacząć liczyć kilka tygodni wcześniej, prawo Michigan i Pensylwanii zezwala na to dopiero w dniu wyborów. W obu z nich dopuszczalne jest zakończenie tych czynności do 6 listopada.

W innych stanach, np. Kansas, można liczyć głosy do 17 listopada, a w Ohio - nawet do 28 listopada.

Zdaniem ekspertów obliczanie głosów oddanych drogą korespondencyjna pochłania więcej czasu, aniżeli składanych w komisjach wyborczych. Problem pogłębia fakt, że w tym roku frekwencja może być rekordowa. Wcześniejsze głosy - zgodnie z sondażem Edison Research and Catalist - reprezentują ponad 45 proc. wszystkich zarejestrowanych do wyborów uprawnionych osób.

„Noc wyborcza może się faktycznie przedłużyć do tygodnia wyborczego, co może być dla niektórych ludzi frustrujące” – przewidywał strateg ds. kampanii wyborczych Matt Klink.

W podobnym tonie wypowiadała się specjalizująca się w problematyce sporów związanych z wyborami Elizabeth Alvarez.

„Możemy czekać do poranka wyborczego, a raczej następnego dnia, zanim zobaczymy, jaki odsetek głosów nie został jeszcze uwzględniony przez lokalne komisje wyborcze. Dopiero wówczas będziemy wiedzieć, jak długo jeszcze trzeba będzie czekać (na rezultaty)" – oceniła.

„New York Times" zauważył, że tylko dziewięć stanów spodziewa się, że co najmniej 98 proc. nieoficjalnych wyników zostanie ogłoszonych do południa następnego dnia po wyborach. 22 stany i Dystrykt Kolumbii zezwalają, aby wysłane z ważną datą stempla pocztowego karty do głosowania komisje uwzględniały nawet jeśli tam dotrą już po dniu wyborów.

Niezadowolenie z perspektywy potencjalnych opóźnień w podaniu rezultatów wyrażał kilkakrotnie prezydent Donald Trump. Sugerował, że stanowi to problem.

„Myślę, że to straszne, że nie możemy poznać wyników wyborów w noc wyborczą. (…) To okropne, kiedy stany mogą podliczać głosy przez długi czas po zakończeniu wyborów” - podkreślał amerykański przywódca.

W Stanach Zjednoczonych w istocie to nie wyborcy przesądzają o wynikach głosowania na prezydenta, lecz składające się z 538 osób Kolegium Elektorów. Tworzą je elektorzy w liczbie równej liczbie członków Izby Reprezentantów w każdym stanie zależnie od wielkości populacji, po dwóch senatorów reprezentujących każdy stan oraz dodatkowo trzech elektorów pochodzących z Dystryktu Kolumbia, nie mającego swej reprezentacji w Kongresie USA.

Elektorów wybierają Demokraci i Republikanie na swoich konwencjach, albo też władze partyjne. Kolegium Elektorów głosuje na zasadzie „zwycięzca bierze wszystko". Oznacza to, że kandydat wygrywający nawet z minimalna przewagą otrzymuje głosy wszystkich elektorów.

Kolegium Elektorów nie zbiera się razem, lecz oddzielnie w stolicach stanowych w listopadzie, w poniedziałek po drugiej środzie tego miesiąca (czyli tym razem 16 listopada). Głosuje na oddzielnych kartach na prezydenta oraz wiceprezydenta. Jeśli żaden z kandydatów nie otrzyma wymaganych 270 głosów o prezydenturze decydują członkowie Izby Reprezentantów w nowym składzie zaprzysiężeni 3 stycznia.

„New York Times” zwraca uwagę, że wyniki wyborów nie są oficjalne aż do ostatecznego ich potwierdzenia. Może to mieć miejsce w każdym stanie nawet w kilka tygodni po wyborach.

W przypadkach spornych ostateczna decyzja należy do sądów. W ostatnich latach tak było - na przykład - podczas potyczki Republikanina, gubernatora Teksasu George W. Busha i Demokraty, ówczesnego wiceprezydenta Ala Gore’a. Kontrowersje dotyczyły głosowania na Florydzie.

Chociaż nie wymaga tego konstytucja USA, zwyczajowo kandydat przegrywający w wyborach wygłasza tzw. przemówienie koncesyjne, w którym uznaje porażkę i składa gratulacje zwycięzcy. Pierwszy „telegram koncesyjny” odnotowano w 1896 roku. Wysłał go w dwa dni po wyborach William Jennings Bryan do Williama McKinleya.

W roku 2000 Gore wygłosił swe przemówienie koncesyjne 13 grudnia w ślad za tym, kiedy Sąd Najwyższy orzekł o przyznaniu będących przedmiotem sporu głosów elektorskich na Florydzie Bushowi. Stał się on czwartym w historii USA prezydentem, który wygrał, mimo że otrzymał mniej głosów od rywala w wyborach powszechnych. Piątym był Donald Trump.

Zaprzysiężenie zwycięzcy wyborów prezydenckich w 2020 roku ma nastąpić w Waszyngtonie 20 stycznia 2021 roku.