Pomimo postępów, na które wskazują główni negocjatorzy Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej, w rozmowach o przyszłych relacjach pozostają nadal ważne punkty sporne i ich przełamanie przed rozpoczynającym się w czwartek szczytem unijnym jest coraz bardziej wątpliwe.

Brytyjski premier Boris Johnson na początku września wskazał datę 15 października jako ostateczny termin na zawarcie umowy, zapowiadając, że w przeciwnym razie Londyn zerwie negocjacje i skoncentruje się na przygotowaniach do wyjścia z okresu przejściowego bez umowy. W ostatnich dniach wspomniał jednak już tylko o znaczącym postępie w rozmowach do 15 października, a nie zawarciu porozumienia, pojawiły się też spekulacje na temat nowego szczytu UE w listopadzie i to na nim miałaby zostać zatwierdzone porozumienie.

W przypadku rozmów brytyjsko-unijnych kwestia, która zwykle w rozmowach o wolnym handlu jest najbardziej skomplikowana, pozostaje dość prosta. Obecnie handel dwustronny odbywa się bez ceł ani limitów i obie strony chcą utrzymania tej sytuacji. Nie jest jednak tak, że nawet w przypadku zawarcia umowy nie będzie zupełnie żadnych barier celnych. W umowach o wolnym handlu z zasady obowiązuje reguła pochodzenia, tzn. że objęte nimi są tylko te produkty, w których określony procent został wytworzony w kraju eksportującym. Wielka Brytania zgodziła się, że będzie to 50 proc., a w przypadku niektórych towarów, zwłaszcza samochodów, gdzie wiele podzespołów pochodzi z różnych krajów, ten poziom może być trudny do spełnienia.

Na razie jednak nie wiadomo, czy od 1 stycznia 2021 r. obowiązywać będzie jakakolwiek umowa o wolnym handlu, bo w negocjacjach pozostają trzy główne punkty sporne. Są to te same, które wskazywano jeszcze przed ich rozpoczęciem jako potencjalnie najtrudniejsze obszary - rybołówstwo, równe warunki gry oraz rozstrzyganie sporów. Aczkolwiek trzeba zauważyć, że na niektórych z nich pole nieporozumień się zmniejszyło.

Najdalej do porozumienia obecnie jest w kwestii rybołówstwa. UE domaga się od Wielkiej Brytanii utrzymania prawa do połowu na brytyjskich wodach na dotychczasowych zasadach, mówiąc, że jest to warunkiem pełnego dostępu do jej rynku dla brytyjskich ryb i produktów rybnych i naciska na 10-letnią umowę zachowującą obecne kwoty połowowe. Teraz ponad połowa kwot połowowych na brytyjskich wodach przypada na firmy zarejestrowane w UE. Wielka Brytania chce, aby były one negocjowane co roku, tak jak robią to UE i Norwegia.

Potencjalnym polem do porozumienia jest wieloletnia umowa ze stopniowo zmniejszającymi się kwotami dla UE, ale po obu stronach - i w Wielkiej Brytanii, i w części państw UE, zwłaszcza Francji i Hiszpanii - temat jest bardzo drażliwy politycznie. Brytyjscy rybacy w nadziei na niezależną politykę rybołówczą masowo poparli brexit i Johnson nie może pójść na zbyt duże ustępstwa, ale przeciwstawne obietnice swoim rybakom składa prezydent Francji Emmanuel Macron. Z drugiej strony zwłaszcza Niemcy nie chcą, by umowa rozbiła się o kwestię rybołówstwa, które stanowi marginalną część gospodarek po obu stronach.

Drugim punktem spornym jest to, co Bruksela nazywa równymi warunkami gry. UE obawia się, że Wielka Brytania zacznie stosować "dumping regulacyjny" i chcąc zyskać przewagę konkurencyjną będzie obniżać standardy w zakresie praw pracowniczych, ochrony środowiska, praw konsumenckich. Zatem UE chce, żeby w zamian za dostęp do unijnego rynku dostosowywała się do unijnych regulacji, także tych przyszłych. Londyn uważa, że byłoby to zaprzeczeniem idei brexitu, który polega na tym, by się uwolnić od unijnych regulacji, i zarazem wskazuje cały szereg przykładów, gdzie brytyjskie regulacje są bardziej wyśrubowane niż unijne i gdzie wcale nie zamierza tego zmieniać.

Na tym polu doszło jednak do zbliżenia stanowisk, bo co do części równych warunków gry jak się wydaje jest zgoda. Wielka Brytania gotowa jest zgodzić się na bazowe zasady w kwestiach takich jak prawa pracownicze czy regulacje środowiskowe, poniżej których nie zejdzie, co wciąż zostawiałoby jej pewną elastyczność, jeśli chodzi o szczegółowe regulacje.

Nie ma jej jednak w kwestii pomocy publicznej, co jest sporym paradoksem, bo to Wielka Brytania z zasady nie jest skłonna do tego, by subsydiować nierentowne firmy i znacznie rzadziej udziela pomocy publicznej niż państwa UE. Jednak chce sobie zostawać prawo do wspierania nowoczesnych technologii, takich jak elektryczne samochody czy sztuczna inteligencja.

Trzecim polem niezgody pozostaje kwestia tego, co jest określane jako zarządzanie przyszłymi umowami, czyli kto będzie rozstrzygał ewentualne spory i jaka ma być w tym rola Trybunału Sprawiedliwości UE. Wielka Brytania nie zgadza się, by rozstrzyganiem sporów zajmował się TSUE, gdyż jak argumentuje, w oczywisty sposób nie będzie on bezstronny.

Na tym polu sytuacja ostatnio się nawet skomplikowała wskutek przyjęcia przez Izbę Gmin złożonego przez rząd projektu ustawy o brytyjskim rynku wewnętrznym, która w przypadku braku porozumienia z UE o przyszłych relacjach pozwoli brytyjskiemu rządowy unieważnić niektóre zapisy dotyczące Irlandii Północnej z obowiązującej już umowy o wystąpieniu Wielkiej Brytanii z UE. (Projekt ustawy nie zakończył jeszcze ścieżki legislacyjnej, jest teraz w Izbie Lordów.)

W odpowiedzi na to 1 października Komisja Europejska wszczęła procedurę naruszenia prawa unijnego przez Wielką Brytanię, co może prowadzić do skierowania sprawy do TSUE i nałożenia kar finansowych. Brytyjski rząd jeszcze na to nie odpowiedział, ale już wcześniej wskazywał na zasadę suwerenności parlamentu i na pewno nie zaakceptuje tego, że ma być związany orzeczeniem TSUE.

Ponadto pamiętać należy, że oprócz negocjowanej obecnie umowy o wolnym handlu, co jest najpilniejsze, Wielka Brytania i UE powinny zawrzeć szereg umów uzupełniających dotyczących takich spraw, jak współpraca w dziedzinie bezpieczeństwa, wymiana danych, ruch lotniczy, współpraca naukowa itp. Jakkolwiek najprawdopodobniej nie zostaną one włączone do głównego porozumienia, a część z nich może zostać zawarta już po upływie okresu przejściowego, ich brak spowoduje liczne praktyczne niedogodności. Poza tym, jest ryzyko, że brak głównego porozumienia na tyle zepsuje relacje, że trudno będzie uzgodnić te stosunkowo proste umowy uzupełniające.