Inauguracja szóstej kadencji białoruskiego prezydenta została przeprowadzona z zaskoczenia.
Choć dla Alaksandra Łukaszenki to już szóste zaprzysiężenie, jeszcze nigdy białoruskiemu przywódcy nie przyszło składać przysięgi w tajemnicy przed obywatelami. To najlepszy dowód, jak wiele się na Białorusi zmieniło w wyniku protestów po sfałszowaniu sierpniowych wyborów prezydenckich.
Zgodnie z konstytucją prezydent powinien zostać zaprzysiężony w ciągu dwóch miesięcy od daty wyboru. Ten termin upływa 9 października. Władze, obawiając się kolejnej eskalacji protestów, dotychczas odmawiały podania daty inauguracji. Jak się okazało, zdecydowano o jej przeprowadzeniu bez publicznego informowania o niej i bez wymaganej przez prawo bezpośredniej transmisji w państwowej telewizji. Tego, że Łukaszenka zamierza rozpocząć szóstą kadencję, Białorusini domyślili się po tym, że rano zamknięto centralne ulice Mińska, którymi przejechała okazała kolumna prezydencka. Państwowa agencja BiełTA podała informację o zaprzysiężeniu już po fakcie.
Łukaszenka najpierw po białorusku złożył przysięgę na wierność konstytucji, później wygłosił krótkie przemówienie dla 700 gości zgromadzonych w jego oficjalnej rezydencji, Pałacu Niepodległości, a następnie zainaugurował swoją szóstą kadencję w charakterze głównodowodzącego. – Dzień wstąpienia na urząd prezydenta to dzień naszego wspólnego zwycięstwa. Nie tylko wybraliśmy prezydenta kraju, ale i obroniliśmy nasze wartości, nasze pokojowe życie, suwerenność i niepodległość. W tym kontekście przed nami jeszcze dużo pracy – przekonywał. Opozycja nie uznaje wyników wyborów, pokazując liczne dowody na to, że Białorusini w większości poparli Swiatłanę Cichanouską, główną rywalkę Łukaszenki.
– Poprzednie prerogatywy wygasły, a nowego mandatu naród mu nie dał. W rzeczywistości dzisiaj Łukaszenka po prostu przeszedł na emeryturę. To ja jestem jedynym liderem, który został wybrany przez naród białoruski. Naszym zadaniem jest budowa nowej Białorusi – oświadczyła Cichanouska, a były minister kultury Pawieł Łatuszka, który stanął po stronie opozycji, dodawał, że „diabelska żądza władzy i paranoiczny strach zmusili go do kolejnego naruszenia prawa”. W poniedziałek szef unijnej dyplomacji Josep Borrell powiedział, że państwa Unii Europejskiej nie uznają już Łukaszenki za legalnego prezydenta Białorusi. Co innego Rosja, choć – jak powiedział wczoraj rzecznik Władimira Putina Dmitrij Pieskow – potajemna inauguracja w Mińsku była niespodzianką także dla jej prezydenta.
Wątpliwości co do legalności pozostawania Łukaszenki na stanowisku prezydenta nie zaczęły się po wyborach 9 sierpnia. Zgodnie z konstytucją rządzący od 1994 r. szef państwa powinien był poddać się próbie wyborczej po upływie pięcioletniej kadencji. Jednak w 1996 r. ludzie Łukaszenki, wielokrotnie naruszając prawo, doprowadzili do zmiany ustawy zasadniczej, co przy okazji wydłużyło pierwszą kadencję prezydenta o dwa lata i pozwoliło stworzyć nowy, wierny mu parlament. Opozycja i część posłów starej Rady Najwyższej określiły wówczas tę zmianę mianem zamachu stanu, a w 1999 r., gdy według starych zapisów upływała pierwsza kadencja, kierujący pracami resztki dawnego parlamentu Siamion Szarecki ogłosił się p.o. prezydenta państwa. Władza Łukaszenki była już wówczas na tyle skonsolidowana, że gest Szareckiego nie wywołał żadnych skutków prawnych czy politycznych. Każde kolejne wybory były fałszowane.