Na początek chcemy zaznaczyć, że zapraszamy na nasze łamy obu kandydatów. Oferta wywiadu leży na stole zarówno wobec Andrzeja Dudy, jak i Rafała Trzaskowskiego. Ale przy okazji chcemy się włączyć w poważny sposób w niepoważny wątek kampanii: „debaty o debacie”.
Taka sytuacja pojawia się w każdej kampanii, tyle że tym razem mamy do czynienia z pewną nowością – bowiem naprawdę należy się liczyć z tym, że przed II turą wyborów prezydenckich – historycznie ważnych, choćby ze względu na frekwencję w I turze – nie dojdzie do bezpośredniego starcia na argumenty między dwoma kandydatami.
Na razie mamy sztabowy pojedynek korespondencyjny. Z jednej strony będziemy mieli debatę w Końskich, organizowaną przez otwarcie stronniczą telewizję publiczną. Z drugiej strony sztab kandydata KO, który w Końskich się nie pojawi, wpadł na pomysł „areny prezydenckiej”, która faktycznie jest rozbudowaną konferencją prasową. W efekcie jedna strona proponuje wydarzenie, które z założenia nie daje kontrkandydatowi Andrzeja Dudy równych szans, a sztab kontrkandydata wymyśla kampanijne wydarzenie, którego głównym celem jest storpedowanie działań rywala.
Doszło do kompletnego odwrócenia porządków, a obie zwaśnione strony próbują nas przyzwyczaić, że to coś naturalnego. Dziś to sztaby stawiają warunki i rozgrywają media, robiąc z debaty polityczne show, którego głównym celem nie jest dyskusja o charakterze programowym, tylko kampanijne szachy. Jednocześnie media mają im w tym – nawet mimowolnie – pomóc samą swoją obecnością.
W normalnych okolicznościach to media porozumiałyby się między sobą, najpewniej w podgrupach, zaoferowały kandydatom formułę debaty i uzgodniły ze sztabami jej termin. I to w interesie kandydatów (nie mówiąc o obowiązku wynikającym z faktu ubiegania się o najwyższy urząd w państwie) powinno być stawienie się w wybranym dniu i godzinie. Nie ze względu na respekt do mediów, lecz szacunek do ich widzów i czytelników. Do wyborców.