Retoryka rządu, zwłaszcza w wydaniu premiera była od początku oparta na wykluczającej kategorii „normalności”. Pod wpływem pandemii, nasza mowa uległa dalszej pseudo-medykalizacji. Pojawił się „kordon sanitarny” oraz pojęcia ze ściśle medycznego porządku, które szybko awansowały do rangi terminów politycznych – mówi Katarzyna Kasiówna, filozofka, prodziekan Wydziału Zarządzania Kulturą Wizualną Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.

Francuski filozof Michel Foucault zrekonstruował skąd się wzięła dyscyplina. Od epidemii.

Od epidemii i od pomysłu, który Foucault nazwie biowałdzą, czyli panowaniem na ludzką cielesnością. Jeżeli sobie pomyślimy o najbardziej efektywnych strategiach dominacji to główną jest panowanie nad ludzkim ciałem. Możemy mieć różne poglądy, ale kwestia fizycznego bólu i cierpienia wszystkich łączy. Idea, by oddzielać ludzi od siebie i wprowadzać obostrzenia polegające na odseparowaniu jednych od drugich, oddzieleniu chorych od zdrowych najbardziej się sprawdzała w czasie epidemii. W „Historii szaleństwa w dobie klasycyzmu” francuski filozof pisał o koloniach dla trędowatych jako miejscach odosobnienia ludzi ciężko chorych, właściwie nie leczonych. Terapia dla społeczeństwa miała polegać na wyłonieniu ich i oddzieleniu.

I zarządzanie ludźmi poprzez stygmatyzowanie tamtych?

Bardzo charakterystycznym obrazem z tego okresu są trędowaci, którzy o swoim nadejściu mieli ostrzegać hałasując kołatkami, żeby zdrowi mogli się schować. Grupa ludzi była przedstawiana jako zagrożenie dla innych. Potem, chociaż epidemia trądu się skończyła, Foucault wskazuje, że miejsce trędowatych zajęli chorzy psychicznie. A przecież chorobą psychiczną się nie da zarazić. I to dobrze pokazuje, że to, kto zajmie miejsce trędowatych zależy od decyzji władzy. I ona ma sporą łatwość we wskazaniu kandydatów.

Czy dostrzegła Pani, że przy okazji pandemii koronawirusa pojawiły się jakieś symptomy medykalizowania języka i wprowadzania różnych pojęć, żeby określić nimi nienormalność czy obcość, straszyć kogoś przypadkami „chorymi”?

Retoryka rządu, zwłaszcza w wydaniu premiera była od początku oparta na wykluczającej kategorii „normalności”. Pod wpływem pandemii, nasza mowa uległa dalszej pseudo-medykalizacji. Pojawił się „kordon sanitarny” oraz pojęcia ze ściśle medycznego porządku, które szybko awansowały do rangi terminów politycznych. Ludzie, którzy się zaczęli posługiwać tym językiem nie są lekarzami, a politykami. W ten sposób budują swoją wiarygodność, chociaż często nie wiedzą, o czym mówią. A my często zapominając, że brakuje im kwalifikacji, sami zaczynamy używać obcych nam medycznych terminów w codziennych rozmowach.

A nie jest tak, że narracja towarzysząca zagrożeniu epidemicznemu jest wcześniejsza niż koronawirus i w związku z tym władzy teraz łatwiej jest dyscyplinować ludzi? Jarosław Kaczyński kiedyś mówił, że uchodźcy mogą je stworzyć.

Że są nosicielami pasożytów, z którymi oni normalnie żyją, a dla nas mogą być groźne. Jest to strategia często używana przez populistów. Polega na budowaniu ostrych opozycji. Że my jesteśmy dobrzy, oni są źli, inni. PiS od zawsze tworzył wizerunek Polski jako oblężonej twierdzy, mówiąc, że dookoła kryje się zagrożenie, ale dobra władza nas od niego odetnie. W 2015 r. wygrali wybory bazując na retoryce antyuchodźczej. Kiedy pojawiło się zagrożenie pandemią, ryzyko choroby i śmierci, umierania w izolacji, to na realnym strachu można było zbudować dodatkowo narrację nierealną. Premier od początku podkreśla, że u nas wszystko idzie świetnie, że jesteśmy prekursorami we wprowadzaniu skutecznych rozwiązań.

Tymczasem inni albo sobie nie radzą jak Włosi, albo powinni byli nam pomóc, a tego nie zrobili, jak Unia Europejska. Twierdzenie, że „państwa narodowe” są skazane na siebie to wzmacnianie narracji oblężonej twierdzy. Morawiecki podkreśla, że jesteśmy zdani tylko na siebie. A to nie jest prawda, bo pomoc strukturalna uruchomiona przez Brukselę jest nie do przecenienia. Natomiast do dziś nie usłyszałam od polskich władz odpowiedzi na pytanie, czemu Polska nie przystąpiła do przetargu na materiały ochronne. Chyba dlatego, że to jest potrzebne, żeby mówić o złej Unii i w jej stronę kierować lęki i gniew i przekonywać, że obywatele są zdani wyłącznie na rząd PiS-u, w sytuacji, kiedy zdrowie i życie jest realnie zagrożone. Można się oczywiście zastanawiać nad strategią UE wobec pandemii, ale kłamstwem jest twierdzenie, że Polsce nie udzielono pomocy.

Skuteczne jest to zarządzanie poprzez budzenie strachu i uruchamianie lęków?

Sytuacja się dość dynamicznie zmienia. Na początku baliśmy się przede wszystkim epidemii. Ale Polacy zachowali się bardzo przytomnie: karnie i odpowiedzialnie podporządkowali się wszystkim regułom. Kiedy nam powiedziano, żebyśmy zostali w domach, żeby wypłaszczyć krzywą zachorowań, zrobiliśmy to. Zwrot mógł nastąpić, kiedy się okazało, że władza nie chce nas oswajać i przyzwyczajać do trudnej sytuacji, tylko zależy jej na ciągłym utrzymywaniu, a nawet intensyfikowaniu strachu. Absurdalnym ograniczeniem było na przykład zamknięcie lasów. Rozumiem zamykanie bulwarów nad Wisłą, bo tam się w bliskiej odległości gromadziło sporo ludzi, ale z lasami naprawdę nie wiadomo, o co chodziło.

A czy my nie jesteśmy jako racjonalni obywatele za duzi na to, żeby nam taki kit wciskać? I to jeszcze w obliczu podwójnych standardów, kiedy ludzi z obozu władzy sami łamią wprowadzone przez siebie obostrzenia?

To jest ciekawa sprawa. Trudna sytuacja z jaką się mierzymy została dość szybko wykorzystana przez rząd do załatwiania pobocznych interesów. Władza zamiast skupić się na niesieniu realnej pomocy Polakom zaczęła wykorzystywać nasz strach, to, że jesteśmy zamknięci w domach. Że nie możemy wyjść na ulice i protestować np. przeciw zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Strach jest narzędziem, żeby utrzymać nas w ryzach i – wracając do wspomnianego Foucaulta – zdyscyplinować.

Utrzymują strach zamiast naprawdę pomagać: rząd mógłby przecież realnie wspomóc lekarzy. Minister Szumowski mówi, że pracownicy służby zdrowia są niezwykle dzielni, bo pracują w trudnych warunkach, ale nikt się nawet nie zająknął o podwyżce. To uderzające, że sugeruje się lekarzom żeby z powodów sanitarnych nie pracowali na kilku etatach, ale nie zapewnia się im środków, żeby mogli z jednego wyżyć. Przypomnijmy, że w pandemię weszliśmy w momencie, prowadzenia ogólnonarodowej dyskusji czy pieniądze na TVP przeznaczyć na onkologię. Roztropna władza w sytuacji takiego kryzysu jak COVID-19 by się wycofała z finansowania mediów publicznych i przerzuciła te środki na ochronę zdrowia. Tymczasem tak się nie dzieje, chociaż mamy rekordową, jeśli chodzi o Europę liczbę zachorowań na koronawirusa wśród personelu medycznego.

Co może paść ofiarą zarządzania poprzez strach? Prawa człowieka?

One już nią padły. To jest nasze dzisiejsze doświadczenie. Ta władza od sześciu lat łamie konstytucję. Już przy rozmontowaniu Trybunału Konstytucyjnego mówiono, że żyjemy w dualizmie prawnym. Z jednej strony mamy ład konstytucyjny, z drugiej – tworzenie alternatywnego systemu prawnego. Ustawa zasadnicza w sytuacji, w której jesteśmy, wprost wymaga ogłoszenia stanu klęski żywiołowej. Paradoks sprowadza się do tego, że nie jest on wprowadzany, chociaż rządy PiS są oparte na permanentnym stanie wyjątkowym. Od czasu zmian w TK Konstytucja RP przestała być przestrzegana. To jest charakterystyczne dla systemów autorytarnych: rządzą za pośrednictwem dekretów i rozporządzeń, tak jak to się robi w stanie wyjątkowym, bez zmiany litery konstytucji. I tu już są łamane prawa obywatelskie.

A jak możemy sobie z tym poradzić? Czy to czas na nieposłuszeństwo obywatelskie?

Nasze bezpieczeństwo jest zagrożone, ponieważ PiS dąży do przeprowadzenia wyborów prezydenckich pomimo trwającej pandemii. Mimo społecznego i parlamentarnego sprzeciwu, przepchnięta została ustawa o głosowaniu korespondencyjnym. Co możemy zrobić? Głosować – ryzykując zakażenie, czy zostać w domu, walkowerem oddając zwycięstwo Andrzejowi Dudzie? Być może czas na protest w rodzaju strajku włoskiego w samorządach, które mogą wymagać od rządu zapewnienia odpowiednich warunków sanitarnych. Bardzo wiele zależy od pracowników Poczty Polskiej, na których ma spocząć ciężar organizacji głosowania. Musimy grać na czas i odwlec wybory najdalej jak się da, bo władza dowiodła, że priorytetem jest dla niej utrzymanie politycznego status quo, a nie zdrowie i życie obywatelek i obywateli.

*dr Katarzyna Kasiówna – filozofka, prodziekan Wydziału Zarządzania Kulturą Wizualną Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, prowadzi zajęcia z historii filozofii, estetyki i filozofii kultury z elementami antropologii