Wprowadzamy poprawkę, która dopuści wybory internetowe – mówiła w TVN24 Izabela Leszczyna z PO. Pomysł jest jeszcze gorszy niż lansowane przez obóz rządzący przestawienie w ciągu kilku tygodni całego systemu na wybory korespondencyjne.
Jednym z banalnych określeń na wybory jest „święto demokracji”. Kryje się za nim jednak pewien sens. Nie ma ważniejszego wydarzenia w kalendarzu politycznym państwa niż dzień wyboru jego władz. Nie może więc ono pozostawiać żadnej stronie powodów do uzasadnionych podejrzeń. Przy wysokiej temperaturze sporu w Polsce lepiej nie myśleć, co by się stało, gdyby doszło do powtórki z Austrii z 2016 r., gdzie liczba nieprawidłowości była tak duża, że trzeba było powtórzyć II turę wyborów prezydenckich.
Wprowadzenie głosowania internetowego w Polsce to droga do chaosu. Niezależnie od tego, czy wybory odbyłyby się w maju, czy – po wprowadzeniu stanu nadzwyczajnego – jesienią. Zorganizowanie głosowania online to zupełnie inna skala wyzwań niż np. bankowość internetowa. Oprogramowanie musi jednocześnie zapewniać tajność głosowania i uniemożliwiać jednej osobie oddanie kilku głosów. Bank wie, że w piątek wydaliśmy 50 zł w sklepie monopolowym. PKW nie może wiedzieć, na kogo głosowaliśmy, a zarazem w czasie rzeczywistym musi wiedzieć, czy głosowaliśmy. To wystarczająco trudne, a jeszcze nie dotarliśmy do najważniejszego wymogu, jakim jest odporność na ingerencje.
Jako wzór e-wyborów często podaje się Estonię. To jedyny kraj, który powszechnie stosuje głosowanie zdalne. Od propozycji do pierwszych głosów online (2005 r.) upłynęły tam cztery lata, a mówimy o kraju o ludności mniejszej niż Warszawa, za to znacznie bardziej zdigitalizowanym niż my. W Tallinnie nie brakuje głosów, że i-voting to niepotrzebne narażanie się na niebezpieczeństwo, o czym świadczy skandal z 2017 r. Naukowcy odkryli wówczas lukę, która mogła ułatwić hakerom kradzież tożsamości. Władze tymczasowo zablokowały zagrożone e-dowody. Równolegle kontrwywiad ujawnił rosyjskiego szpiega, który chciał przeniknąć do systemów teleinformatycznych państwa.
Między innymi to miał na myśli Alex Halderman z University of Michigan, gdy mówił o „koszmarnych problemach z internetowym systemem głosowania” w Estonii. Z tej technologii w 2014 r. wycofała się Norwegia, już po pierwszych pilotażowych próbach wyborów w internecie. „Wskazywano na ogromne wyzwania związane z zabezpieczeniem nowej procedury” – pisze Jarosław Zbieranek w „Zeszytach Prawniczych”. – Głosowanie online to nie sklep internetowy. To kwestia cyberbezpieczeństwa, bo taki system może stać się oczywistym celem – mówi dr Łukasz Olejnik, ekspert w tej dziedzinie.
Klasyczne wybory da się sfałszować na trzy sposoby: dosypując głosy do urny, unieważniając te oddane na „niewłaściwego kandydata” lub – to specjalizacja najbardziej okrzepłych dyktatur – wpisując do protokołów oczekiwane przez władze dane z sufitu. Za każdym razem wymaga to współpracy członków komisji obwodowej, czemu ma zapobiegać pluralistyczny sposób ich wyboru. Wyjątkiem jest podmiana protokołów na wyższym szczeblu, ale przed tym z kolei zabezpiecza jawność wyników na szczeblu obwodu. Upraszczając, jeśli można sprawdzić, jak zagłosowano w dowolnym lokalu na terenie kraju, szansa, że ktoś zauważy „pomyłki przy dodawaniu głosów” na wyższym szczeblu, jest ogromna.
Przy e-głosowaniu manipulacje mogą nawet nie zostać wykryte, a nawet gdyby, dowodów w postaci papierowych głosów, które można by ponownie przeliczyć, nie będzie. Pokazuje to najnowszy dokument HBO „Kill Chain. Cyberatak na demokrację” o wyborach w USA. Przez internet (i-voting) da się tam zagłosować tylko gdzieniegdzie. Znacznie powszechniejsze są różnego rodzaju elektroniczne ułatwienia (e-voting, np. maszyny do głosowania lub skanery podliczające papierowe głosy). – Wciąż słyszę, że system jest nie do złamania. Błąd. Wszystko da się złamać – mówił Harri Hursti, główny ekspert dokumentalistów w dziedzinie cyberbezpieczeństwa. Hursti w 2005 r. pokazał, jak w łatwy sposób zhakować maszynę do głosowania. W eksperymencie zmienił wynik głosowania z wykorzystaniem maszyny z 2:6 na 8:1. Zaś podczas Def Con, konferencji geeków w Las Vegas filmowanej na potrzeby „Kill Chain”, hakerzy uzyskali zdalny dostęp do takiej maszyny, pozwalający na jej wyłączenie albo podmianę głosów bez pozostawiania śladów na papierze.
Polska nie jest pod tym względem bezpieczniejsza. – Wszystkie państwa NATO doświadczyły rosyjskiej ingerencji w wybory – mówił w filmie republikański senator James Lankford, w poprzedniej kadencji członek komisji wywiadu. Mikko Hyppönen z zajmującej się rozwiązaniami informatycznymi firmy F-Secure dodawał, że Rosjanie są bezczelni, bo nie boją się, że ktoś ich wykryje. F-Secure ujawniła serwery, z których wyprowadzano ataki na infrastrukturę, zakresy adresów IP i klucze szyfrowania. Po ujawnieniu Rosjanie robili to samo z tych samych adresów.
Moskwa wcale nie musi doprowadzać do sytuacji, w której wygrywa u nas opcja prorosyjska, bo w głównym nurcie takiej nie ma. Wystarczy chaos, w którym nikt już nikomu nie ufa. Przygotowane na chybcika e-wybory to otwarcie drzwi przed takim scenariuszem. Nawet w dobie internetu nic nie jest bezpieczniejsze przy przeprowadzaniu wyborów niż kartka, długopis i patrzący sobie nawzajem na ręce członkowie komisji obwodowych.