- Zatrzymanie w gospodarce jest tak niespotykane, że nie jesteśmy w stanie wrócić szybko na ścieżkę konsumpcji ze stycznia czy lutego - mówi Dariusz Formela, prezes zarządu Black Red White.
DGP
Pandemia: kwarantanna, zamknięte centra handlowe, problemy z transportem. Co to oznacza dla takiej firmy jak BRW? W jakiej jesteście teraz sytuacji? Czy produkcja trwa, jak wygląda kwestia transportu towarów i ich sprzedaży?
Jesteśmy w tej samej sytuacji, co wszystkie sieci retailowe i wszystkie firmy, dla których kluczowy jest eksport. Sprzedaż branży meblarskiej w 2019 r. wyniosła 50 mld zł, z czego 40 mld zł to eksport. Obecnie wszystkie sieci w dużych krajach – Hiszpanii, Francji, Niemczech, Włoszech, są zamknięte, to oznacza, że producenci nie mają gdzie wysyłać towarów. W Polsce ruch w sklepach zmniejszył się o 85 proc. W tych, które są otwarte, praktycznie nie ma sprzedaży ani nowych zamówień.
Eksport Black Red White to ok. 35 proc. produkcji. Od kwietnia sprzedaż eksportowa spadnie do zera, no może do 5 proc. dzięki zagranicznym sieciom online. Oznacza to upłynnianie tego, co już zostało wyprodukowane, ale nie ma mowy o zysku. Branża generalnie zatrzymuje produkcję. Dzięki temu, że wytwarzamy meble wyposażeniowe – komody, szafy, kanapy, kuchnie, część naszych zakładów będzie pracować jeszcze przez dwa–trzy tygodnie na jedną zmianę, realizując wcześniejsze zamówienia na poziomie kilku czy kilkunastu milionów złotych, przy średniej sprzedaży rzędu 130 mln zł miesięcznie. Część naszych zakładów stanie już w tym tygodniu.
Czyli zostanie wam 20 proc. przychodów?
Maksymalnie 20 proc. W grupie mamy 7,5 tys. pracowników produkcji i retailu, plus ok. 330 sklepów kontrahenckich, prowadzonych przez małych przedsiębiorców – to jest od 4 do 20 pracowników na sklep, czyli mniej więcej 2 tys. osób. Mówimy o 10 tys. osób pracujących dla grupy BRW w Polsce.
Będziecie musieli zwalniać ludzi?
Niestety w marcu musieliśmy nie przedłużyć kilkudziesięciu umów. To trudne, bo nie planowaliśmy redukcji i byliśmy bardzo zadowoleni z naszych pracowników. Gdy jednak eksport spada do zera, a sprzedaż krajowa o 80 proc., to oznacza, że mamy problem z płynnością. Koszty stałe są na poziomie kilkudziesięciu milionów złotych. BRW przeszła ostatnio trudny okres restrukturyzacji kosztów operacyjnych. Nieświadomie przygotowywaliśmy się na ten kryzys – mamy gotówkę, mamy odchudzoną organizację. Ale nie jesteśmy przygotowani na taki kataklizm, jaki nastąpił. Za chwilę staniemy przed decyzją, co zrobić z poszczególnymi zakładami, czy odnawiać umowy o pracę, bo się kończą, i co robić z umowami na czas określony, które trwają przez kolejny rok. Dalibyśmy radę, gdyby za 4–6 tygodni ruszyła sprzedaż krajowa i eksport osiągnął wcześniejszy poziom. Ale ja w to nie wierzę w krótkiej perspektywie.
A jeśli do połowy kwietnia zostaną zniesione ograniczenia?
Zatrzymanie w gospodarce jest tak niespotykane, że nie wrócimy szybko na ścieżkę konsumpcji ze stycznia czy lutego.
Ludzie, mając mniej pieniędzy, będą mniej kupowali?
Ludzie nie będą mieli pieniędzy, bo będą tracili pracę. Małe przedsiębiorstwa niemające nadwyżek finansowych ani marży netto straciły rację bytu. Nie ma sprzedaży, nie ma pieniędzy na pokrycie kosztów, będzie trzeba zamknąć biznes. Jeszcze jakiś czas temu myślałem, jak duża grupa przedsiębiorców, że po epidemii gospodarka będzie w stanie szybko odrabiać straty. Ale mamy partnerów w Chinach i oni mówią nam o sytuacji na tamtejszym rynku, który dopiero teraz rusza. Zainteresowanie usługami, rozrywką, restauracjami jest na poziomie minimalnym – ok. 5 proc. tego, co było kilka miesięcy temu. Przyjmijmy, że to początek. Ale analizy ekonomiczne pokazują, że potrzeba 12–18, a może 24 miesięcy, by dojść do poziomu z 2019 r.
Czyli nawet jeśli wrócimy do szkół i biur, to nadal będziemy pełni obaw i to będzie miało negatywne przełożenie na model konsumpcji, która napędza gospodarkę.
Dokładnie tak. My stoimy konsumpcją. Nie tylko jako branża. Muszą być klienci, którzy przyjdą do sklepu, żeby pochodzić, zobaczyć, poczuć się komfortowo, wydać w miesiącu tysiąc, trzy albo pięć tysięcy złotych, żeby odnowić kuchnię, kupić kanapę, biurko dzieciom, nową szafę do sypialni. Myślę, że z tym będzie duży problem. Mówią o tym producenci strojów sportowych, producenci butów… Oni są – mówiąc kolokwialnie – pod korek z magazynami, teraz właśnie miały być wyprzedaże sezonu jesienno-zimowego, już płyną albo dopłynęły statki z kolekcją wiosna – lato, i już są zamówione kolekcje na jesień – zimę 2020 r. Myślę, że zapał do konsumpcji bardzo mocno spadnie, o ile nie zostanie całkiem wygaszony. Chciałbym, żeby w IV kwartale, który jest zawsze bardzo dobry dla naszej branży, popyt wrócił do poziomów z 2019 r., no chociażby 75–85 proc. tamtych wartości. Ale nie mam przekonania, że tak będzie. Zagraniczni partnerzy mówią – nie wiem, kiedy będziemy w stanie złożyć zamówienie, a to, co już dla nas wyprodukowałeś, odbierzemy, ale nie jesteśmy w stanie powiedzieć kiedy. Strach na rynku jest bardzo duży.
Gdyby sytuacja była taka, że Chiny, Hongkong, Korea Płd. wychodzą z kryzysu i wszyscy pozytywnie patrzą na świat i na życie – OK. Ale ja tego nie widzę. Może jeszcze wszyscy jesteśmy sparaliżowani strachem, tym, co widzimy we Włoszech czy w Hiszpanii. Musimy poczekać.
Co i dlaczego jest potrzebne teraz z punktu widzenia dużych organizacji przez najbliższe miesiące?
Płynności! Na spotkaniu premiera z przedsiębiorcami, na którym dyskutowane były potrzeby organizacji, mówiłem, że kredyty obrotowe, które zapadają w 2020 r., powinny być odnawiane w oparciu o wyniki z 2019 r. co do zasady. I te zapisy w tarczy antykryzysowej się pojawiły. Po drugie potrzebne są pieniądze, zabezpieczone przez banki komercyjne, a przede wszystkim gwarantowane przez BGK, które trafią do przedsiębiorców. Te pieniądze pozwolą nam przetrwać i umożliwią regulowanie zobowiązań. Czyli płynność, płynność i jeszcze raz płynność. Ale też potrzebujemy czasu, żeby się dostosować do nowej rzeczywistości.
Wiele krajów wprowadza potężne pakiety stymulacyjne. Pełne dopłaty do pensji…
Być może te gospodarki na to stać, nas nie. My dzielimy się kosztami utrzymania miejsc pracy – państwo bierze część, pracodawca część i pracownik też część. Nie bez kozery w zapisach ustawy pojawiły się sformułowania, że istnieje możliwość obniżenia etatu z jednego do 0,8. I to też jest jakieś rozwiązanie.
Jak wygląda komunikacja pomiędzy przedsiębiorcami i relacje z rządem? Na ile udaje się przekazać wasze postulaty?
Ten kryzys pokazał, że niektóre organizacje są bardziej, inne mniej efektywne. W wielu przypadkach organizacje branżowe – co mnie zaskakuje – nie mają wiedzy o bieżącym biznesie. I często wydaje mi się, że ich propozycje są abstrakcyjne. Powinniśmy się skupiać na tu i teraz, na bardzo szybkich i prostych rozwiązaniach. Trochę upraszczam, ale te organizacje powinny dawać możliwe do wdrożenia propozycje, bo wtedy wydają się wiarygodnym partnerem do rozmowy. Paleta wielu bardzo kosztownych dla Skarbu Państwa rozwiązań jest „dobra” jako element w dobie kampanii wyborczej, ale w realnym biznesie trzeba mierzyć siły na zamiary. Są kraje, w których można dofinansować miejsce pracy na poziomie 2,5 tys. funtów, ale w Polsce jest to nierealne. Umorzenie VAT, ZUS, niepłacenie CIT, PIT przez 12 miesięcy jest niemożliwe. Warto zaznaczyć, że rząd po konsultacji z przedsiębiorcami i organizacjami branżowymi, sprawnie przygotował ustawę. Została szybko, bez zbędnych poprawek przegłosowana przez Sejm. 1 kwietnia ustawa musi zacząć działać. Na korekty przyjdzie czas, teraz liczy się każdy dzień.
Czyli najważniejsze jest utrzymanie płynności również przez zapewnienie wsparcia dla zatrudnienia?
Tak. Na koniec sprowadzamy wszystkie dyskusje do gotówki, jaką mamy na koncie. To trywialne, ale „cash is king”. Musi pan zapłacić ludziom. Dziś mam ten komfort gotówkowy, że jestem w stanie planować. Ale jak nie będzie rosnącej sprzedaży przez trzy, cztery miesiące, to nikt tego nie wytrzyma. W tym kryzysie wynik jest nieważny – ważne, czy masz gotówkę, by regulować swoje bieżące zobowiązania – wobec pracowników, dostawców i daniny publicznoprawne. Bo nawet odroczony ZUS trzeba będzie zapłacić.
Co jest najważniejsze, żeby rozwiązania proponowane przez rząd spełniły swoją rolę?
Totalne odbiurokratyzowanie! Jeżeli utrzymujesz pracowników i miejsca pracy, to składasz oświadczenie, że masz 100 pracowników, że oni zarabiają tyle i państwo ci powinno dopłacić np. 40 proc. do ich wynagrodzenia. Poza tym decyzje muszą zapadać błyskawicznie, dosłownie w ciągu paru dni. Nowe przepisy wejdą w życie najwcześniej od 1 kwietnia. Przez pięć dni pracodawcy będą wnioskowali o zgodę na sfinansowanie miejsc pracy. Tak naprawdę w pierwszym tygodniu kwietnia muszą podjąć decyzje o obniżkach płac bądź zwolnieniach, bo im szybciej to zrobią, tym więcej miejsc pracy mogą uratować. Wnioskowanie powinno się sprowadzać do jednostronicowego oświadczenia, decyzja urzędów powinna być natychmiastowa, a weryfikacja może następować post factum. Czy to możliwe? Nie wiem.
Jak wyglądają teraz relacje z bankami?
Dwa duże banki, które finansują BRW, to polski PKO BP i BNP Paribas. Mamy z nimi bardzo dobre relacje. Operacyjnie wygląda to w ten sposób, że dzwonią do nas codziennie. I codziennie zdajemy im raport, gdzie jesteśmy – ile mamy gotówki, jak wyglądają relacje z dostawcami, odbiorcami, jaki mamy poziom sprzedaży, czy zatrzymaliśmy produkcję czy nie. To bardzo bliska współpraca i widać nerwowość, ale i partnerskie podejście. Sprzedaję jakąś nieruchomość, w trybie pilnym banki zwolniły mi hipotekę. Na bieżącą współpracę nie mogę narzekać. Natomiast co będzie w przyszłości – życie pokaże. Banki mają swoje zarządy, mają swoje miary ryzyka i komitety kredytowe. Jeśli nie będzie silnych, jasnych wytycznych KNF i gwarancji BGK czy Skarbu Państwa, to banki będą się zachowywały czysto komercyjnie. Jeśli ktoś rokuje, to będzie mieć kredyt, jeśli nie…
Zerwanie łańcuchów dostaw, zanim jeszcze dotarł do nas wirus, doprowadziło do tego, że rozważa się przenoszenie produkcji do własnych krajów. Mówili o tym prezydenci Włoch i USA.
Nie poczuliśmy do tej pory jakichkolwiek problemów z surowcem. Dziś surowce z Polski i Europy są dla nas problemem, surowce z Azji – nie. Patrząc na to, co się działo w Chinach na przełomie roku, złożyliśmy wiele zamówień i zabezpieczyliśmy sobie dostawy na kilka miesięcy. Dziś z nich korzystamy. Hasło: sprowadźmy produkcję na rynki macierzyste – brzmi pięknie. Ale kto pozwoli albo dofinansuje, żeby kupić taką samą maszynę za 20 zamiast za 15 mln zł? Jaki zarząd zadecyduje, że trzeba kupić maszynę z Włoch, a nie z Chin, jeśli ta z Włoch będzie o 20 proc. droższa? Świat stał się bardzo powiązany. Utrzymywanie miejsc pracy w poszczególnych krajach czy macierzystych regionach ma oczywiście sens, ale to sprawa raczej polityki gospodarczej aniżeli biznesu. Bo na koniec wszyscy będą szukali najbardziej efektywnego rozwiązania czy oferty.
A co z automatyzacją? W obecnym kryzysie narastają obawy o model produkcji, w którym setki ludzi są razem w hali, a wcześniej dojeżdżają do pracy transportem publicznym.
To jeszcze przed nami. W niektórych fabrykach są linie obsługiwane przez trzy osoby, a są linie z taką samą wydajnością, które są obsługiwane przez 30 osób. Całkowita automatyzacja jest możliwa, ale to jest bardzo drogie. Jeśli mówimy o dużej skali produkcji, rozproszonej w kilkunastu zakładach, zautomatyzowanie procesu to wydatek liczony w dziesiątkach milionów euro i lata pracy.