Zagrożenie dla życia Polaków i ratowanie gospodarki przed upadkiem sprawiły, że polityka wjechała na nieprzewidywalne tory.
Magazyn DGP 20.03.2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Jeszcze niedawno poppolityczna debata ogniskowała się wokół palca posłanki Joanny Lichockiej i 2 mld zł darowanych TVP. Tydzień temu w Magazynie DGP pisaliśmy, jak się robi politykę „na wirusie”. Minęło kilka dni, epidemia stała się pandemią, mamy pierwsze w kraju ofiary śmiertelne wirusa SARS-Cov-2 – i kampania zamarła.
– Notowania Andrzeja Dudy w zasadzie się nie zmieniają, lekko spada poparcie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Widać za to rosnącą liczbę osób, które nie wiedzą, na kogo zagłosować, i spadającą deklarowaną frekwencję – mówi Marcin Duma z ośrodka badania opinii publicznej IBRiS. – W czasie pandemii wszyscy stąpają po grząskim gruncie. Nikt takiej sytuacji wcześniej nie doświadczył, nie ma kogo naśladować – mówi dr Adam Gendźwiłł, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Skala zagrożeń jest nieznana. Szefowa Europejskiego Banku Centralnego (EBC) Christine Lagarde powiedziała szefom rządów państw UE, że trzymiesięczna kwarantanna może spowolnić wzrost gospodarczy UE o 5 proc. A ogólne skutki pandemii mogą oznaczać PKB niższy o 10 proc. To scenariusze, od których politykom robi się słabo.
Pandemia stawia nowe wyzwania tak przed rządem, jak i przed opozycją.

Rząd

Dla PiS to z pewnością najważniejszy test od przejęcia władzy. Padają nawet głosy, że to dla rządzących największe wyzwanie od początków transformacji. Może być w tym nawet sporo racji – jeśli ziszczą się najczarniejsze scenariusze, możemy mieć do czynienia z ogromnym kryzysem humanitarnym połączonym z potężnym krachem gospodarczym. Dlatego dla prezydenta Andrzeja Dudy, a zwłaszcza premiera Mateusza Morawieckiego, to sprawdzian ze zdolności do zarządzania państwem oraz kreacji polityki. I zachowania zimnej krwi. – Władza ustawodawcza ma problem, bo zebranie pół tysiąca osób w parlamencie niesie ze sobą ryzyko. Władza sądownicza także odsuwa rozpatrywanie spraw, oprócz najpilniejszych. Rząd wziął na siebie cały ciężar działania. Podobnie było po katastrofie smoleńskiej – mówi dr Bartosz Rydliński z UKSW.
Na razie decyzje rządu oceniane są w oderwaniu od sympatii partyjnych. O tym, jak zmieniły się nastroje, świadczy to, że formacja, którą najbardziej zapalczywi przeciwnicy oskarżają o autorytaryzm, wprowadziła z powodu pandemii obostrzenia, które zostały przyjęte bez sprzeciwu. Co więcej, do konsultowania niektórych kluczowych decyzji angażowana jest opozycja, co stawia ją przed dylematem, czy legitymizować działania władzy w imię odpowiedzialności za państwo, czy jednak stawiać się w roli krytycznych recenzentów.
Przepływ informacji w rządzie także został ograniczony. Każdy komunikat, który wychodzi z resortu, musi wcześniej zyskać aprobatę kancelarii premiera. Chodzi o to, by poszczególni ministrowie nie wchodzili sobie w paradę i nie burzyli wrażenia monolitu władzy. Konferencje również siłą rzeczy organizowane są w wygodny dla rządzących sposób, czyli bez udziału mediów. Pytania zbierane są wcześniej drogą e-mailową, a następnie przekazywane premierowi czy szefom resortów. Takie rozwiązanie – choć uzasadnione względami bezpieczeństwa – nie daje gwarancji zadania niewygodnych pytań. – Schowani zostali również pisowscy radykałowie. To też można interpretować jako element zarządzania kryzysowego, bo to moment, gdy harcownicy polityczni, polaryzujący opinię publiczną, nie powinni mieć głosu. Ton debacie nadaje nie parlament, a rząd – mówi Gendźwiłł.
Ekspert wskazuje, że pierwszoplanową postacią stał się minister zdrowia Łukasz Szumowski. – Język, jakim się posługuje – zarządzania kryzysowego, medycyny, epidemiologii – stał się dominujący – ocenia Gendźwiłł. Przewaga szefa resortu zdrowia wynika też z tego, że bardziej jest lekarzem niż politykiem. Na jego tle widać, jakie problemy mają inni decydenci obozu rządowego oraz opozycji – przyzwyczajeni do mówienia ludziom tego, czego ci chcą słuchać, mają problem z mówieniem rzeczy trudnych i balansowaniem między napędzaniem paniki a bagatelizowaniem zagrożenia.
Widać to było w odbiorze wypowiedzi i gestów prezydenta Andrzej Dudy, gdy 11 marca powiedział w Szczecinie coś, co miało uświadomić powagę sytuacji, a pojawiła się krytyka, że straszy Polaków. Ale kiedy w tym tygodniu opublikowano jego zdjęcie z pracownikami Orlenu, którym dziękował za produkcję płynu dezynfekującego, zarzuty były inne – że nie przestrzega zasad bezpieczeństwa epidemiologicznego. Mimo wszystko zdaniem ekspertów kryzys może działać na korzyść władzy. – Oczywista jest pokusa dominacji, wykorzystywania sytuacji do marginalizowania oponentów. Przynajmniej dopóki nie ma katastrofalnych potknięć, realnych zaniedbań albo poważnych błędów komunikacyjnych – przypomina dr Gendźwiłł.
Zagrożeniem dla rządu – a w konsekwencji także dla notowań starającego się o reelekcję Andrzeja Dudy – jest nieprzewidywalność sytuacji. PiS zajęty jest bieżącym zarządzaniem, nie dociskaniem opozycji. – Jeśli będziemy mieli tysiące chorych, rząd może lawinowo tracić poparcie społeczne, gdy większość obywateli przekona się, w jakim stanie jest służba zdrowia. Mit o państwie dobrobytu może runąć, a rząd dopadnie proza życia – przestrzega Bartosz Rydliński.
– Rząd przez kilka tygodni udawał, że problemu nie ma, ale w pewnej chwili nagle się przebudził. Obóz władzy nie jest więc wielkim zwycięzcą obecnej sytuacji, tylko korzysta na tym, że opozycja jest w kompletnej rozsypce, bo jedyne, czego może się ona domagać, słusznie zresztą, to przesunięcie terminu wyborów prezydenckich – mówi prof. Antoni Dudek z UKSW.

Opozycja

Kwestia przesunięcia terminu wyborów prezydenckich stała się fundamentem sporu. Majowe głosowanie zwiększa szanse urzędującego prezydenta – chyba że walka z koronawirusem będzie u nas równie fatalnie prowadzona jak we Włoszech. Jednak przesunięcie wyborów na jesień to rozdanie kart od nowa i zapewne więcej szans dla kandydata opozycji. Większość ekspertów uważa, że wybory należy opóźnić. – Będą demokratyczne, ale nie będą w pełni uczciwe. I to nie z winy rządu, tylko wskutek samej sytuacji, która powoduje nierówności stron – przekonuje Bartosz Rydliński.
Co do zasady opozycja może teraz działać na dwa sposoby. – Pierwszy, to postawa krytycznych recenzentów, wytykających rządowi potknięcia i pokazujących, że w istocie epidemia w Polsce potwierdza diagnozę, że służba zdrowia jest zaniedbana, a państwo źle zorganizowane – tłumaczy Adam Gendźwiłł. Drugi daje priorytet solidarności i zawieszeniu sporów w godzinie próby. – Partie opozycyjne będą pewnie próbowały grać obydwiema kartami, w zależności od rozwoju sytuacji. Na razie wysyłają raczej komunikat współodpowiedzialności – ocenia.
Ale wrażenie, że apelowanie o przesunięcie terminu wyborów to jedyne paliwo polityczne opozycji, na dłuższą metę może się okazać błędne. Mimo wszystko widać próby przejęcia politycznej inicjatywy i szukania słabych punktów PiS. PO krytykuje rząd za to, że do wykrywania koronawirusa nie stosuje szybkich testów, wytyka niedobory w ochronie zdrowia czy wykonywaniu własnych zarządzeń dotyczących epidemii. Widać także, że takim polem dyskusji może być rządowa tarcza antykryzysowa.
Tu opozycja poczuła się pewniej. Łatwiej krytykować to, że środki są za małe czy źle kierowane. – Lewica od lat mówi, że umowy śmieciowe są niebezpieczne, eldorado kredytów hipotecznych się skończy, a służba zdrowia powinna być traktowana jako inwestycja, a nie obciążenie budżetowe. Spodziewam się, że prędzej czy później zacznie w tych sferach krytykować PiS. Argumenty do tego ma, zwłaszcza po tym, jak rząd opublikował pakiet – mówi Bartosz Rydliński.
Z tego zagrożenia władza zdaje sobie sprawę. Przed ujawnieniem szczegółów tarczy antykryzysowej nasz rozmówca z kręgów rządowych przyznał, że nie jest zwolennikiem tak szybkiej interwencji państwa. – Nie mamy porządnie zdiagnozowanego problemu pandemii i jej skali. Jeśli na tym etapie zdefiniujemy sposób interwencji państwa, damy oręż przeciwnikom, którzy będą wskazywać, że to wciąż za mało – stwierdził. Ale z drugiej strony w rządzie zwyciężyło założenie, że nie można siedzieć z założonymi rękami. Bo firmy i pracownicy zaczynają mieć kłopoty już dziś.

Początek egzaminu

Sytuacja z koronawirusem pokazuje, że większość klasy politycznej dopiero rozpoznaje zagrożenie. Swego rodzaju testem dojrzałości będzie posiedzenie Sejmu w przyszłym tygodniu. Akurat w tym przypadku trudno dostosować się do hasła, by zostać w domu. Politycy obozu rządowego oraz opozycji muszą wspólnie znaleźć taki sposób przeprowadzenia obrad, by zminimalizować ryzyko zakażenia SARS-Cov-2.
Pomysły są różne – łącznie z nowelizacją konstytucji lub zmianą regulaminu izby, by można było rozproszyć posłów po Sejmie. Lub do minimum ograniczyć liczbę potrzebnych do podjęcia decyzji polityków z zachowaniem proporcji oddających układ sił w izbie. Rozwiązania te wymagają współpracy lub co najmniej przyjaznej neutralności opozycji i dobrej woli rządu.
Kolejnym testem będzie wprowadzenie pakietu antykryzysowego. – Ogłoszono go bardzo szybko i to powinno przyczynić się przynajmniej na jakiś czas do uspokojenia nastrojów społecznych. Zobaczymy jednak, jak deklaracje zostaną przekute w konkretne działania. Dla rządu bardzo trudny egzamin dopiero się zaczyna – podkreśla politolog Antoni Dudek.