Obostrzenia w walce z koronawirusem wprowadziły już wszystkie kraje UE. Londyn nieubłaganie zmierza w tym samym kierunku.
Najbardziej dotknięte pandemią Włochy rozpoczynają właśnie drugi tydzień narodowej kwarantanny. 11 marca rząd wydał bezprecedensowy dekret nakazujący zamknięcie na dwa tygodnie miejsc użyteczności publicznej. Od tego momentu nieczynne są szkoły, restauracje i kawiarnie. Włosi mają jedynie dostęp do sklepów spożywczych, aptek, banków i punktów pocztowych, chociaż podobnie jak w Polsce i pozostałych państwach europejskich walczących z pandemią wychodzenie na zewnątrz nie jest zabronione. – Nie ma twardej zasady, że nie możesz wychodzić z domu, ale wszyscy są proszeni o ograniczenie tego do minimum – relacjonowała włoska korespondentka amerykańskiej rozgłośni NPR Sylvia Poggioli. Jak na razie to się udaje, ulice włoskich miast, zazwyczaj tętniące życiem, są opustoszałe. We Włoszech zakazane jest też przemieszczanie się pomiędzy regionami, chociaż – jak mówi Poggioli – po złożeniu wniosku i zmierzeniu temperatury istnieje możliwość podróżowania po kraju autem.
Dekret wprowadzający narodową kwarantannę obowiązuje do 25 marca, wówczas włoski rząd ma zdecydować, czy ją przedłuża i na jak długo. Już dzisiaj wydaje się jednak mało prawdopodobne, by sytuacja we Włoszech szybko wróciła do normalności. Italia to nie tylko drugie po Chinach państwo z największą liczbą zachorowań. Tu śmiertelność wśród zdiagnozowanych przypadków utrzymuje się na rekordowo wysokim poziomie ponad 7 proc. To prawie dwa razy więcej niż globalna średnia. Powód? Włochy po Japonii mają najstarszą populację na świecie, a to właśnie seniorzy w największym stopniu padają ofiarą koronawirusa. Jak jednak odnotowuje agencja AP, około jednej trzeciej pacjentów hospitalizowanych w Lombardii – pozostającej epicentrum choroby – ma pomiędzy 50 a 64 lat. To oznacza, że wirus atakuje dotkliwie nie tylko najstarszych, ale również osoby w wieku produkcyjnym.
Bezprecedensowe kroki w walce z pandemią podjęła już większość krajów europejskich. Za przykładem włoskim poszły Hiszpania i Francja, w których liczba zachorowań w ostatnich dniach rosła lawinowo. Madryt zdecydował się na wprowadzenie stanu wyjątkowego w sobotę, kiedy liczba zdiagnozowanych przypadków sięgnęła 6,2 tys. osób (wczoraj było ich już dwukrotnie więcej). Francuski rząd poszedł o krok dalej od Hiszpanów i Włochów, wprowadzając od wczoraj konieczność pisemnego uzasadnienia powodów, dla których wyszło się na zewnątrz. Ma to przekonać Francuzów do siedzenia w domu. Jak pokazał weekend, zamknięcie miejsc użyteczności publicznej wcale nie ograniczyło mobilności Francuzów, którzy korzystając z dobrej pogody, gromadzili się masowo w parkach i skwerach.
Nie ma już w UE kraju, który nie wprowadziłby jakiejś formy obostrzeń. Kilkanaście krajów zdecydowało się na całkowite lub częściowe zamknięcie granic. W większości państw uczniowie i studenci pozostają w domach. Wyjątkiem tu jest Szwecja. Rząd w Sztokholmie zalecił „nauczanie na dystans” uniwersytetom i szkołom dla uczniów powyżej 16. roku życia, ale szkoły dla młodszych dzieci pozostają otwarte. Rząd zdecydował tak, kierując się wskazaniami ekspertów, którzy twierdzą, że koronawirus ma mniejszy wpływ na najmłodszych. Rozwiązuje to również problem opieki nad dziećmi.
Przed wprowadzaniem obostrzeń wzbraniała się długo Wielka Brytania. Jeszcze w zeszłym tygodniu premier podkreślał, że nie będzie podejmować kroków, z których nie ma medycznych korzyści lub są one ograniczone. Władze zalecały jedynie pozostawanie w domach przez siedem dni osobom, które mają podwyższoną temperaturę i kaszel. Stanowisko rządu wywołało dyskusję. Zastanawiano się, czy „model brytyjski” nie okaże się skuteczniejszy od „europejskiego”, bo Brytyjczycy, mając kontakt z wirusem, szybciej się na niego uodpornią. Nie do końca jest też znana skala zarażeń na Wyspach, bo testy ograniczono jedynie do osób mających problemy z oddychaniem oraz przebywających w placówkach takich jak domy opieki, gdzie rozwinęła się choroba. Na koronawirusa zmarło tam do tej pory 55 osób.
Zdystansowane podejście do zagrożenia Borisa Johnsona nie uspokoiło jednak Brytyjczyków. Ze sklepowych półek szybko zniknęły towary pierwszej potrzeby, takie jak papier toaletowy, i jedzenie w puszkach. Ostro krytykowany przez część naukowców i opozycję, Johnson w poniedziałek zalecił wydłużenie pobytu w domu przez chorych do 14 dni oraz unikanie kontaktu z innymi ludzi, w szczególności przez osoby starsze i chore. Zapowiedział też wsparcie pracowników o najniższych pensjach.
Ale to nie koniec. Jak informuje dziennik „The Guardian”, jutro brytyjski rząd ma zaproponować ustawę, która da mu szerokie uprawnienia do walki z pandemią. Wśród nich ma się znaleźć możliwość zatrzymywania obywateli na obowiązkową kwarantannę, wstrzymanie publicznych zgromadzeń oraz powiększenie wielkości sal, w których odbywają się zajęcia szkolne. To pokazuje, że Wielka Brytania powoli zmierza w kierunku pozostałych europejskich krajów. Może też oznaczać, że rzekomy brytyjski model walki z koronawirusem po prostu nie istnieje.