Wybory wygrał Binjamin Netanjahu. Teraz będzie próbował tworzyć koalicję, co wcale nie musi się udać
Król Bibi, jak nazywany jest często Netanjahu, triumfował po zakończeniu poniedziałkowych wyborów parlamentarnych i mówił, że to największe zwycięstwo w jego karierze. – Musimy uniknąć kolejnych wyborów. Czas zasypać podziały, czas na pojednanie – mówił do swoich zwolenników w powyborczą noc, gdy znane już były sondażowe wyniki trzecich w ciągu ostatniego roku wyborów parlamentarnych w Izraelu.
To zwycięstwo może się jednak okazać pyrrusowe, bo być może wcale nie pozwoli na przełamanie politycznego impasu. Wczoraj po południu, po przeliczeniu ponad 90 proc. głosów, prognozy mówiły o tym, że prawicowy Likud, któremu lideruje premier, zdobędzie prawie 30 proc. poparcia, co daje 36 miejsc w 120-osobowym Knesecie. To o cztery więcej niż zajmie jego główny konkurent – centrolewicowy sojusz Niebiesko-Biali, któremu przewodzi emerytowany generał Benny Gantz. Miejsce na wyborczym podium zajęła również Wspólna Lista, która, dostając głównie głosy wyborców arabskich, zdobyła 15 miejsc. Najpewniej Netanjahu wraz z potencjalnymi koalicjantami będzie miał 59 albo 60 miejsc, o jedno lub dwa za mało, by rządzić.
By uniknąć kolejnych wyborów, Bibi zapewne będzie próbował przeciągnąć do siebie posłów z innych ugrupowań. Wczoraj „Haaretz” podawał, że Likud groził jednej z posłanek Niebiesko-Białych ujawnieniem nagrań, gdzie niepochlebnie i nad wyraz kolokwialnie wyraża się o swoim liderze i wątpi w jego przywództwo. Choć partia Netanjahu zaprzeczyła, to wydaje się, że w walce o zdobycie głosów dających większość wszelkie chwyty będą dozwolone.
Języczkiem u wagi przy tworzeniu rządu może być dawny sojusznik Bibiego, Avigdor Lieberman, który był ministrem w jego trzech rządach. To właśnie jego wyjście z rządu pod koniec 2018 r. doprowadziło do utraty większości parlamentarnej. Ubiegłoroczne wybory w kwietniu i we wrześniu nie pozwoliły zbudować nikomu koalicji posiadającej 61 głosów w Knesecie. Teraz ma być inaczej. Problem w tym, że lider świeckiej partii Yisrael Beytenu, posiadającej w nadchodzącej kadencji najpewniej siedem mandatów, zdecydowanie zapowiedział, że nie wejdzie w koalicję z ortodoksami, którzy są… koalicjantami Netanjahu. Stwierdził jednak również, że zrobi wszystko, by nie było czwartych wyborów w ciągu kilkunastu miesięcy, trudno więc wyrokować, jak i czy uda mu się spełnić te zapowiedzi.
Możliwych scenariuszy tworzenia koalicji jest kilka, ale też wcale nie jest powiedziane, że tym razem uda się ją komuś zbudować. Do policzenia wciąż zostało sporo głosów oddanych m.in. przez żołnierzy, dyplomatów i… wyborców odbywających kwarantannę z powodu możliwego zarażenia koronawirusem. By policzyć te ostatnie, wdrożono specjalne procedury sanitarne. Niezależnie od tego, czy Netanjahu będzie dalej rządził, na 17 marca zaplanowana jest pierwsza rozprawa w procesie, w którym najdłużej urzędujący premier Izraela jest oskarżony m.in. o przyjmowanie drogich prezentów od przedsiębiorców i wywieranie nacisków na media. W tej sytuacji również możliwych jest kilka scenariuszy.
Przed wyborami, by nieco wyciszyć temat, Netanjahu zrzekł się immunitetu i zapowiedział, że przed sądem się stawi. I faktycznie może to zrobić. Ale jeśli szybko uda mu się utworzyć koalicję, to może jednak spróbować zasłonić się immunitetem, który jego koalicjanci przegłosują. Tę skomplikowaną układankę może zupełnie zmienić Sąd Najwyższy Izraela, który w styczniu nie chciał zająć się pytaniem, czy oskarżonemu może zostać powierzona przez prezydenta misja tworzenia rządu. Wtedy sędziowie uznali, że jest za wcześnie na takie dywagacje. Ale ta sprawa wróciła wczoraj. Jak podał „Times of Israel”, organizacja pozarządowa Ruch na rzecz Dobrego Rządzenia w Izraelu złożyła w sądzie petycję, w której domaga się, by ten zabronił tworzenia rządu Bibiemu. Prawo izraelskie przewiduje, że ministrowie, którzy są oskarżeni w sprawach karnych, powinni złożyć mandat, ale to nie dotyczy… premiera.
Tak odpowiedział jeden z sojuszników premiera, minister Gilad Erdan. – To haniebna petycja przeciwko jasnej decyzji suwerena. Jestem pewien, że będzie ponad 60 członków Knesetu, którzy utworzą rząd na czele z Netanjahu i stworzą prawo, jeśli to konieczne, wyjaśniające, że jeśli ktoś oskarżony może pełnić funkcję premiera, to może również tworzyć rząd – napisał w mediach społecznościowych polityk. Wydaje się, że droga do zażegnania kryzysu politycznego w Izraelu będzie długa i wyboista. ©℗