Nie efektowne konwencje, wzajemna krytyka czy propozycje programowe mogą zdecydować o wyniku wyborów prezydenckich, lecz to, jak poradzimy sobie z koronawirusem.
Niegdysiejszy brytyjski premier pytany przez dziennikarza, co jest najważniejsze w polityce, miał powiedzieć „events” – czyli nieoczekiwane wydarzenia. To, co widzimy w ostatnich dniach, jest najlepszym potwierdzeniem tej maksymy. Nikt nie mógł przewidzieć, że finał wyborczego „czwórboju” będzie rozwijać się w cieniu zagrożenia epidemią koronawirusa.
Jak wczoraj w Sejmie relacjonował minister zdrowia Łukasz Szumowski, pierwsze wzmianki o zagrożeniu w Chinach pojawiły się 9 stycznia. Dopiero trzy tygodnie później WHO poinformowała o stanie zagrożenia dla zdrowia publicznego o znaczeniu międzynarodowym. Od tego momentu wszystkie kampanijne plany i strategie musiały zacząć na poważnie uwzględniać dodatkowy czynnik w postaci koronawirusa.
Dziś trudno przewidzieć, jak sytuacja będzie ewoluować i wpływać na przebieg kampanii. Już w ten weekend – mimo że wciąż nie potwierdzono tzw. pacjenta zero w Polsce – pojawiły się obawy o to, czy w ostatniej chwili nie trzeba będzie odwoływać pieczołowicie przygotowanych (i nietanich) konwencji Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Władysława Kosiniaka-Kamysza.
W dużo mniej komfortowej sytuacji jest Andrzej Duda, którego konwencję programową sztab zaplanował na drugą połowę marca. Dziś nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak sytuacja z koronawirusem będzie wtedy wyglądać. Trudniej może też być organizować spotkania wyborcze, jeśli przebywanie w tłumie stanie się zbyt ryzykowne. Pytanie, co z samymi przygotowaniami do wyborów, bo do 23 marca trzeba powołać okręgowe komisje wyborcze, a w obecnej sytuacji mogą się pojawić problemy ze znalezieniem chętnych do zasiadania w tych gremiach. Na razie marszałek Sejmu Elżbieta Witek nie zamierza przesuwać terminu wyborów.
Na razie też obie strony – rząd i opozycja – krytykują się nawzajem za podgrzewanie nastrojów społecznych i wykorzystywanie sprawy koronawirusa do celów politycznych. Z jednej strony opozycja sufluje przekaz o tym, że rząd nie podaje nam całej prawdy o stanie faktycznym i że działa w sposób ospały. I wykorzystuje sprawę politycznie, ale jednocześnie do dyskusji o koronawirusie w trakcie nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu wystawia kandydatkę na prezydenta Małgorzatę Kidawę-Błońską.
Z drugiej strony posłowie Lewicy zaczynali swoje wystąpienia od pozdrowienia obecnego na sejmowej galerii kandydata Lewicy Roberta Biedronia. W imieniu Konfederacji przemówił Krzysztof Bosak, a informacji rządu i debacie przysłuchiwał się ze swojej loży prezydent Andrzej Duda. W debacie mieliśmy więc niemal komplet kandydatów w wyborach prezydenckich z wyjątkiem Szymona Hołowni, który nie miał pretekstu, by się tam znaleźć. Rząd chwalił się swoimi sukcesami (np. premier Morawiecki zapewniał, że to minister Szumowski jako pierwszy wnioskował o zwołanie Rady UE w sprawie koronawirusa czy że to z inicjatywy polskiego rządu nastąpiło przesunięcie 250 mln euro w budżecie UE na walkę z przyczynami i skutkami rozprzestrzeniającej się epidemii).
Bardzo często w sytuacji zagrożenia zyskują rządzący. Widzieliśmy to np., gdy w górę poszły notowania rządu PO po zajęciu Krymu przez Rosję i wybuchu konflikt na Donbasie. Nieco podobna sytuacja była, gdy pojawiła się panika w związku z zagrożeniem A/H1N1. Wówczas zyskała ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz, która nie uległa presji i nie zdecydowała się na zakup szczepionek. Ona sama i PO na tym wygrały. W momencie zagrożenia ludzie skupiają się wokół tych sił, które są decyzyjne, a w tym przypadku to rząd, który może coś robić lub choćby tylko pokazywać, że działa.
Ale oczywiście historia pokazuje, że nie zawsze rządzący są wygrani; jeśli okażą się nieskuteczni lub nieczuli, natychmiast mogą to odczuć w wynikach sondaży. Tak było w 1997 r., gdy ówczesny premier Włodzimierz Cimoszewicz powiedział o powodzianach, że powinni się ubezpieczyć. Ta zdroworozsądkowa wypowiedź byłaby na miejscu w przypadku każdej innej powodzi, ale nie kataklizmu, jaki wówczas miał miejsce. Możliwe, że to powód, dla którego rząd woli teraz dmuchać na zimne i szykuje ustawę na wszelkie możliwe scenariusze.
Na razie marszałek Sejmu Elżbieta Witek nie zamierza przesuwać terminu wyborów