Nie mamy agencji kosmicznej i nie wysyłamy łazików, żeby eksplorowały Marsa. Na liście największych producentów ropy naftowej znajdujemy się mniej więcej na 783. miejscu. Nie wyspecjalizowaliśmy się w uprawie opium.
Magazyn DGP. Okładka 10.01.2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Wyposażenie naszej armii jest takie, że na użycie jakiegoś sprzętu każdorazowo zgodę musi wydawać konserwator zabytków. No i – pomimo że w przeszłości mieliśmy całkiem imponujące dokonania motoryzacyjne – nie produkujemy własnego samochodu. Pesymiści i maruderzy są w stanie przez cały dzień, bez przerwy na oddech czy mrugnięcie oczami, wymieniać dowody na to, że nic poza Grunwaldem nam się nie udało i nie jesteśmy w stanie podbić świata. Nie mamy niczego, co byłoby tylko nasze, a jednocześnie dzięki nam miałby to cały świat. I czego nigdy by nam nie zapomniał.
Rozumiecie, o czym mówię? Niemcy dali nam samochody, Koreańczycy – telewizory, lodówki i smartfony, Francuzi – wino i sery, Włosi – pizzę, Szwedzi – Ikeę, Norwegowie – fiordy, Czesi – Skodę, a Węgrzy – tokaja. Brytyjczycy mają fish & chips oraz Jamesa Bonda, Hiszpanie – jamón serrano, Chorwaci – ciepłe morze, a Szwajcarzy – scyzoryki, zegarki i czekoladki. Nawet Austriacy z czegoś słyną – z Hitlera, Fritzla i innych psychopatów. A my? Cóż, już nawet pod względem ilości wypijanej na głowę wódki wyprzedzają nas ponoć Brytyjczycy.
Ja jednak jestem optymistą i widzę na horyzoncie coś, z czego możemy być dumni i co może nas rozsławić w świecie na naprawdę szeroką skalę. Polska Fundacja Narodowa, zamiast sprzeniewierzać pieniądze na idiotyczne pomysły pt. popłyniemy sobie dziurawą łajbą przez świat, powinna cały swój budżet przeznaczyć na to, by produkt ten stał się naszym znakiem rozpoznawczym i dobrem narodowym. Proszę państwa, przed państwem – polski papier toaletowy!
Nie, to nie jest żart. Otóż właśnie przeczytałem, że jesteśmy trzecim na świecie największym producentem i eksporterem tego – nie bójmy się tego określenia – największego osiągnięcia cywilizacyjnego człowieka. Tylko do Niemiec w 2017 r. wysłaliśmy 70 tys. ton rolek o wartości 92 mln euro, a w tym roku całkowita produkcja przekroczy 400 tys. ton. Sami rozumiecie, że w świetle tych liczb nie możemy mieć papieru toaletowego w – nomen omen – d…e.
Można żyć bez francuskiego sera i hiszpańskiej szynki. Można obejść się bez telewizora, zegarka, czekoladek, wina, a nawet samochodu. Ale nie da się żyć bez papieru. Wiedzą to wszyscy, którzy przelewali za niego krew pod supersamami w PRL. Zdają sobie z tego sprawę ci, którzy choć raz byli w Indiach. Wie to każdy, kto usiadł, zrobił swoje, a dopiero potem zauważył, że z rolki zwisają resztki białych strzępów. W moim domu może zabraknąć masła, mleka, chleba czy prądu, ale nie może zabraknąć papieru. Moja żona dba o to, by zawsze w zasięgu ręki dostępnych było przynajmniej 40 rolek – w ten sposób chroni naszą rodzinę przed wybuchem paniki i zamieszek.
Możecie nie czytać tradycyjnej wersji DGP, tylko jej elektroniczną wersję, możecie kupować wyłącznie e-booki, dzieciom zabronić mazać kredkami po kartach A4 i dać im iPady, ale w jednym miejscu zawsze będziecie używali papieru. TAM jest on nie do zastąpienia. I nigdy się to nie zmieni. Dlatego uważam, że na każdym trzywarstwowym listku o zapachu bzu, który opuszcza nasz kraj, powinno być napisane „made in Poland”. Żeby świat wiedział, kto dba o jego komfort.
Co więcej, papier może też być świetną kartą przetargową w dyplomacji. Putin mówi, że wywołaliśmy II wojnę światową? Spoko, wstrzymujemy dostawy na Wschód i na Kremlu do łask wraca pocięty na kawałki „Kommiersant”. Niemcy nie chcą zwrócić nam kasy za zburzenie Warszawy? Cóż, chwilę wam zajmie przestawienie taśmy w fabryce Volkswagena z produkcji wałów korbowych na papierowe rolki.
A skoro przy naszych zachodnich sąsiadach i samochodach jesteśmy, to właśnie jeżdżę BMW X3M Competition. Wsiadłem w nie zaraz po powrocie z kilkutygodniowych wakacji, podczas których czas płynął powoli, ja oddawałem się lenistwu, miałem okazję się wyciszyć i uspokoić. A BMW w jednej chwili obróciło to wszystko w niwecz.
Zacznijmy od tego, że X3M wzbogacone o pakiet Competition jest SUV-em, pod maską którego harcuje 510 koni mechanicznych oraz 600 niutonometrów. Przyspieszenie do setki trwa zaledwie 4,1 sekundy, następnie kichacie i jedziecie już 200 km/h. Napęd na cztery koła dba o to, żeby nigdy nie skończyła się wam trakcja, a hamulce są tak skuteczne, że kamienie nerkowe same pchają się na świat. Skrzynia biegów potrafi zmieniać przełożenia w sposób przypominający przeładowania karabinu snajperskiego – słyszycie strzał i w tej samej chwili czujecie odrzut. Zamiast podsterowności mamy tu nadsterowność, a wkręcający się nawet na 7000 obrotów silnik zarówno brzmieniem, jak i spontanicznością nie pozostawia żadnych złudzeń – mamy do czynienia z rasowym, emocjonującym wozem. Z autem, które każdą kroplę benzyny zamienia w adrenalinę i endorfiny. Z samochodem, który prowokuje, wystawia na próbę wasz zdrowy rozsądek, sprawdza umiejętności i wyciska was jak cytrynę. To po prostu genialne auto sportowe, gwarantujące prawdziwy festiwal emocji. Czy ma jakieś wady? Owszem, jedną. Jako SUV jest po prostu beznadziejne.
Zawieszenie nawet w trybie najbardziej komfortowym jest tak twarde, że farbę, którą wymalowano pasy na jezdni, czuć tak, jakbyście jechali po bruku. A gdy jedziecie po bruku, macie wrażenie, że za chwilę wasz kręgosłup zamieni się w puzzle. Pedał hamulca działa jak przycisk On/Off – naciskacie go delikatnie i nic się nie dzieje, więc wbijacie ciut głębiej, a wtedy całe śniadanie ląduje na przedniej szybie. Układ kierowniczy jest bardzo precyzyjny, ale też nadwrażliwy, co wyklucza zrelaksowanie się podczas jazdy autostradą. Zresztą – chcąc nie chcąc – i tak będziecie musieli robić częste, przymusowe przerwy na odpoczynek, bo średnie spalanie rzadko spada poniżej 14–15 litrów i to przy naprawdę rozsądnej jeździe. Sekwencyjna skrzynia jest świetna na torze i podczas agresywnej jazdy, ale w mieście radzi sobie gorzej niż przekładnie w samochodach kosztujących 10 proc. tego, co X3M.
Ten wóz jest jak toczący pianę z pyska rottweiler, który zobaczył kota – choć trzymacie go mocno na smyczy i próbujecie uspokoić, to on za wszelką cenę chce się wyrwać i dopaść sierściucha. A przy okazji odgryźć wam rękę. To po prostu męczące. Właśnie tego słowa użyłbym, gdyby ktoś poprosił mnie o scharakteryzowanie X3M Competition jednym słowem – jest męczące. Po co Niemcy zbudowali taki wóz? Żeby pokazać, że można. I że to oni nadal grają pierwsze skrzypce w kategorii „sportowe auto”. Niemniej jeśli chcecie, żeby SUV był SUV-em – praktycznym, przyjaznym, ułożonym jak labrador – to z czystym sumieniem polecam wam X3 w wersji M40i. Jest komfortowe, wystarczająco szybkie (sprint do setki trwa tylko 4,8 sekundy) i aż 150 tys. zł tańsze. To po prostu świetny, również emocjonujący SUV do jazdy na co dzień. Tymczasem X3M jest jak papier toaletowy. Wiecie do czego, prawda?