Wskaźniki gospodarcze rosną, ale rosną też nierówności. Bogactwo klasy średniej koncentruje się w zaledwie kilku miejscach.
DGP
Produkt krajowy brutto Stanów Zjednoczonych w III kw. wzrósł o 2,1 proc. w ujęciu kwartał do kwartału. Takie dane podało pod koniec listopada ministerstwo handlu USA. Ekonomiści oczekiwali wzrostu o 1,9 proc. Pozytywne dane płyną z rynku pracy. W piątek ministerstwo pracy podało, że w listopadzie liczba zatrudnionych w sektorach innych niż rolnictwo wzrosła o 266 tys., a stopa bezrobocia spadła do 3,5 proc. Niżej było ostatnio… 50 lat temu.
Tyle że dobrobyt i wzrost gospodarczy ma miejsce w pięciu aglomeracjach, gdzie skupione są firmy technologiczne. Jak wynika z opublikowanego kilka dni temu raportu think tanku Brookings Institution, od 2005 r. 90 proc. wzrostu zatrudnienia w tzw. sektorze innowacyjnym przypadło na Boston, San Francisco, San Jose, Seattle i San Diego. Według tworców badania w owym sektorze mieszczą się prace w ośrodkach naukowych, technologii, inżynierii i matematyce. W 343 innych amerykańskich miastach rynek pracy w tym sektorze się skurczył.
Zamożność i produktywność stają się skoncentrowane w kilku metropoliach, głównie Wschodniego i Zachodniego Wybrzeża. Te są politycznie zidentyfikowane z Partią Demokratyczną. Jedna trzecia miejsc pracy w sektorze innowacyjnym w kraju znajduje się w zaledwie 16 gminach (ang. „county”), a połowa jest skoncentrowana w 41 z 3142 gmin, na jakie dzieli się cała Ameryka. To etaty dobrze płatne i przyczyniające się do szybszego wzrostu płac w innych. Sprzyjają też powstawaniu dodatkowych miejsc pracy w usługach zaadresowanych do ludzi zatrudnionych przez firmy technologiczne.
Wspomniana piątka nadoceanicznych miast przyciąga osoby dobrze wykształcone i pieniądze od inwestorów. Około 40 proc. dorosłych mieszkańców tych metropolii ma skończone co najmniej studia licencjackie. W innych dużych miastach odsetek takich osób wynosi 26 proc.
„Te obszary miejskie korzystają z okoliczności, które ekonomiści nazywają generalnie «skumulowaną przyczyną» (ang. cumulative causation): zalety miasta przyciągają jeszcze więcej utalentowanych pracowników, start-upów i inwestycji. Pojawia się coś w rodzaju przyciągania grawitacyjnego do tych nadbrzeżnych metropolii, podczas gdy jednocześnie z innych miejsc odpływają ludzie kreatywni oraz działalność biznesowa” – stwierdzono w raporcie.
Status miasta innowacji ma swoje społeczne i ekonomiczne koszty: pogarszający się ruch uliczny i permanentne korki oraz gwałtowny wzrost cen mieszkań. Innym rezultatem jest wzrost płac – tak szybki, że mniejsze firmy nie mogą konkurować o specjalistów. Teoretycznie powinny delegować część pracy i zasobów ludzkich do tańszych obszarów, co sprzyjałoby poprawie sytuacji w biedniejszych regionach. Ale według raportu tak się nie dzieje. Powód: jeżeli firma już się przenosi, to raczej wykorzystuje pracowników spoza USA.
Różnice między miastami innowacji a tymi, w których zatrudnienie spada, nie są spowodowane tym, że małej i średniej wielkości miasta śródlądowe, takie jak Kansas City i Des Moines, nie mają aspiracji technologicznych i nie próbują się rozwijać czy wprowadzać postępu. Do podziału prowadzi raczej sama natura technologii. Firmy z tego sektora potrzebują wielu pracowników technicznych, a także innych firm o podobnym profilu, które pomogą wesprzeć ich operacje. Z czasem miejsca te rozwijają niezbędną infrastrukturę – szerokopasmowe łącza internetowe, transport publiczny, wysoką jakość życia. To dodatkowo stymuluje innowacyjność. Proces jest jednak skoncentrowany w kilku miejscach, na czym traci reszta kraju.