Obejmując stanowisko premiera Wielkiej Brytanii, Boris Johnson zapowiedział zrealizowanie brexitu i zjednoczenie kraju. Johnson chciałby naśladować swego idola Winstona Churchilla, zachowuje się jednak jak Donald Trump, a do ludzi przemawia jak Benny Hill. Czy tak ekscentryczna gwiazda brytyjskiej polityki wyprowadzi kraj z UE?

Pierwsze skrzypce grają eurosceptycy

Rdzeń nowego rządu Borisa Johnsona stanowią zwolennicy wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Nowy premier otacza się politykami do których ma zaufanie, jest to zgromadzenie prawdziwych wyznawców brexitu. Priorytetem nowej administracji będzie odbudowa zaufania Brytyjczyków do demokracji i wieloletnich tradycji, dlatego więc Johnson zapowiada rozwód z Unią 31 października, bez żadnych „ale” i kolejnego przełożenia daty wyjścia.

- Kontrolę nad administracją przyjęli eurosceptycy, tzw. hardbrexiterzy. Każdy minister, który został członkiem rządu musiał wyrazić zgodę na założenie, że w przypadku braku renegocjacji z Unią, Wielka Brytania opuszcza Wspólnotę bez względu na to czy jest porozumienie, czy go nie ma. Jednak eurosceptycy też się podzieleni. Jedni mówią, że wypracowanie nowego porozumienia jest niemożliwe, drudzy zaś liczą, że Londynowi jednak uda się przekonać Brukselę do renegocjacji – mówi Jarosław Wiśniewski z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Wśród nowych polityków w rządzie Johnsona wyzwaniem może być Priti Patel, która została ministrem spraw wewnętrznych. Patel pochodzi z rodziny ugandyjskich Hindusów. W poprzednich latach dość krytycznie wypowiadała się na temat osób z Unii, którzy przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii w celu podjęcia pracy. Niejednokrotnie zaznaczała, że obywatele UE mają więcej możliwości, niż osoby z krajów trzecich. Zdaniem Jarosława Wiśniewskiego z PISM przyszła polityka migracyjna Wielkiej Brytanii nie będzie wprowadzała preferencyjnego systemu dla obywateli państw unijnych. To oczywiście będzie miało wpływ na Polaków mieszkających na Wyspach.

USA czy UE?

Unijne źródła donoszą, że kraje Wspólnoty są przygotowane na kolejne opóźnienie brexitu. W Brukseli nie wierzy się, że nowy premier będzie w stanie wyprowadzić Wielką Brytanię z UE z porozumieniem, czy bez niego. Donald Tusk i Jean-Claude Juncker przez ostatnie miesiące mówili jednym głosem, że nie ma szans na renegocjacje umowy wyjściowej. O tym po raz kolejny w rozmowie z Johnsonem wspomniał obecny szef KE, podkreślając, że porozumienie wynegocjowane prze Theresę May jest jedyną możliwą umową Wielkiej Brytanii z Unią. Nie wiemy jednak jak wobec tych i poprzednich stanowisk w spawie brexitu będzie zachowywać się Komisja Europejska w nowym składzie.

- Zachowania polityków na Wyspach pokazują, że nie możemy być pewni, iż Wielka Brytania opuści Unię zgodnie z planem. Dotychczas wielu rzeczy szło zgodnie z pewnymi schematami, które w ten czy inny sposób dało się przewidzieć. Nie wiemy czy Ursula von der Leyen, jako szefowa KE zmieni zdanie i uzna, że po raz trzeci należy odłożyć datę wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Hasła „brexit bez umowy” jako nacisk na Brukselę uważam za bardzo ostrą i ryzykowną grę ze strony Johnsona. Kolejne odroczenie brexitu podważyłoby zaufanie do nowego premiera nie tylko brytyjskiej klasy politycznej, ale samych obywateli Wysp – mówi Piotr Górski z Instytutu Wolności.

Wielu ekspertów uważa, że w obecnej sytuacji politycznej premier liczy na zacieśnienie współpracy między Wielką Brytanią a Stanami Zjednoczonymi. Do USA Boris Johnson jest nastawiony entuzjastycznie, a poza tym ma dobre kontakty z Donaldem Trumpem. Podpisanie umowy o wolnym handlu z USA byłoby sposobem na zbalansowanie strat, które mogą pojawić się w razie bezumownego brexitu.

- W brytyjskich elitach jest nadzieja, że Johnsonowi uda się odbudować stosunki z Amerykanami. Nowy premier ma lepsze kontakty z prezydentem USA, niż miała jego poprzedniczka Theresa May. Doradcy Johnsona mówią, że do spotkania z Trumpem musi dojść w jak najszybszym terminie. Nie musi nawet to być spotkanie oficjalne, wystarczy roboczej wizyty. W najbliższym czasie spodziewamy się, że zaczną się rozmowy o wolnym handlu między Amerykanami a Brytyjczykami – mówi Krzysztof Winkler z Uniwersytetu Warszawskiego, Grupy Brytyjskich Studiów Społeczno-Politycznych "Britannia".

Boris Johnson show

Pierwsze przemówienie nowego premiera na Downing Street brytyjska prasa nazwała „huraganem świeżego powietrza po trzech latach smutnego defetyzmu i paraliżu”. Boris Johnson jak najbardziej wpisuje się w trendy współczesnej polityki – ludzie głosują na populistów.

Najbliższe trzy miesiące zarówno dla Wielkiej Brytanii, jak i Unii będą serią niespodzianek. Oprócz hasła „brexit bez umowy” z ust nowego premiera nie padły żadne deklaracje. Wszystko wskazuje na to, że nowa administracja sama nie wie jak chciałaby zrealizować swoje zapowiedzi.

Nowego premiera Wielkiej Brytanii często porównują do Trumpa, Churchilla, ba Benny Hilla. Johnson chciałby jak Churchill wziąć w swoje ręce los kraju. Nikt jednak nie jest pewien czy polityk, który tak często zmienia zdanie doprowadzi do wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Na pewno wiemy, że priorytetem administracji będzie powrót Zjednoczonego Królestwa do roli hegemona na kontynencie. „Uczyńmy Anglię znów wielką” - to oprócz fryzury łączy Jonsona z Trumpem. Obaj politycy są pewni siebie i swoich poglądów.

Cóż z tym Benny Hillem? Wszyscy pamiętamy jak brytyjski komik bawił miliony ludzi na całym świecie. Humor Benny Hilla z jednej strony był nietuzinkowy, z drugiej zaś rubaszny. Był to napaleniec, który mimo wielkich chęci nigdy nie osiągał swego celu. Przemawiając do ludzi, Johnson mówi o skomplikowanych sprawach brytyjskiej polityki udając, że są to rzeczy proste do pokonania. W jednym jednak nowy premier różni się od komika. Benny Hill był osobą mądrą, ale udawał głupka. Johnson niestety zachowuje się dokładnie na odwrót.