Paryż z Berlinem przejmują od Brukseli rolę rozgrywającego w regionie. Macron przybył do Belgradu w momencie zastoju rozmów między Serbią a Kosowem.
Pierwsza od 18 lat wizyta francuskiego prezydenta w Serbii, która zakończyła się wczoraj, przypadła na szczególny okres – trzy miesiące po spotkaniu, w trakcie którego kanclerz Angela Merkel ostro sprzeciwiła się podziałowi Kosowa. Według wielu bałkańskich dyplomatów i analityków taką ideę próbują forsować prezydenci Kosowa Hashim Thaçi i Serbii Aleksandar Vučić. Niemcy widzą w niej źródło kolejnego konfliktu.
Ze względu na to, że Serbia i Kosowo przestały ze sobą rozmawiać w formacie, który narzuciła im w 2013 r. Unia Europejska, to Niemcy i Francja przejęły na siebie ciężar przywrócenia stron do rozmów. Takie spotkanie miało się odbyć w Paryżu na początku miesiąca, w okolicach szczytu Bałkanów Zachodnich w Poznaniu 5 lipca, ale tuż przed zjazdem w Polsce pomysł zarzucono, gdyż zakulisowe rozmowy nie przyniosły oczekiwanych efektów. Kosowo i Serbia od prawie roku prowadzą brutalną wojnę dyplomatyczną. Jej apogeum miało miejsce w listopadzie 2018 r., po tym jak Belgrad zablokował członkostwo Kosowa w Interpolu, a Prisztina nałożyła 100-proc. cła na produkty importowane z Serbii, co dla jej gospodarki jest wielkim ciosem.
Macron nie powiedział w Belgradzie nic, co mogłoby Serbów ucieszyć. Prezydent powtórzył, że o rozszerzeniu UE w obecnym formacie o państwa Bałkanów Zachodnich nie ma mowy (Paryż był jedną ze stolic, które w czerwcu zablokowały rozpoczęcie rozmów o akcesji w UE Albanii i Macedonii Płn.), a także podkreślił, że Francja uznała niepodległość Kosowa, co przeczy serbskiej polityce nieuznawania jego państwowości. Macron powtórzył w ten sposób swoje dawne stanowisko: Kosowo jest osobnym państwem, Unia się nie rozszerza, a wy musicie wykonać pracę, aby do niej dołączyć.
Wszystko to mówił w porozumieniu z Niemcami. Wygląda na to, że Berlin i Paryż postanowiły ręka w rękę pracować nad rozwiązaniem konfliktu między Prisztiną a Belgradem, skoro instytucje Unii Europejskiej są do tego niezdolne. Ale fakt, że Macron rozmawiał z Vučiciem o Kosowie bez udziału jego przedstawicieli, zmartwił wielu obserwatorów. Tym bardziej że w regionie daje sie zauważyć wyraźną personalizację relacji. Jest ona szczególnie widoczna między prezydentami Serbii, Kosowa i Albanii, którzy w żargonie lokalnych dyplomatów nazywani są „trzema chłopaczkami Recepa Erdoğana”, gdyż ich polityka przypomina działania prezydenta Turcji.
Jak trafne jest to określenie, potwierdziło spotkanie w Poznaniu, podczas którego przywódca Albanii Edi Rama rozprawiał o podpisanej dzień wcześniej umowie z Kosowem, której tekstu nie ujawniono, a która przewiduje reprezentowanie Prisztiny przez Tiranę wobec państw, które Kosowa nie uznają. Idea została skrytykowana jako ruch, który będzie szkodził obu państwom, a w samej Serbii odczytano go jako kolejną próbę budowy Wielkiej Albanii.
Piłeczkę odbił Ivica Dačić, szef serbskiej dyplomacji, który stwierdził, że jeśli Albańczycy będą działać w ten sposób, Serbia chętnie zacznie reprezentować na zewnątrz Republikę Serbską, która jest składową częścią Bośni i Hercegowiny. W ten sposób szczyt bałkański w Poznaniu, którego celem było budowanie mostów w regionie, skończył się słowną przepychanką między głowami państw, które na co dzień utrzymują niezłe relacje. Paradoksalnie Albania ma z Serbią lepsze stosunki niż z Kosowem.
Jeszcze jedna okoliczność wizyty Macrona wzbudziła zainteresowanie obserwatorów. Prezydent Francji nie spotkał się z opozycją, miesiącami protestującą na ulicach serbskich miast przeciwko przemocy w polityce, którą w jej rozumieniu symbolizuje Aleksandar Vučić. Macron stwierdził, że do spotkania nie doszło, bo opozycja za późno o nie poprosiła. Także dlatego jego wizyta była dla Vučicia sukcesem, bo potwierdziła, że Paryż uznaje go za lidera mającego szansę na wypracowanie historycznego rozwiązania konfliktu kosowskiego, który jest obecnie czynnikiem potencjalnie najbardziej destabilizującym cały region.