Francuski prezydent nadal pozostaje wielką nadzieją euroentuzjastów w Europie, ale jego gwiazda zaczyna powoli tracić blask. I nie chodzi o to, że rozpędzonemu przez niego prounijnemu silnikowi zaczyna brakować paliwa. Dobry wynik liberałów w wyborach europejskich pokazuje, że zapotrzebowanie na ambitne postulaty napędzające integrację jest spore. Problemem są natomiast taktyczne błędy francuskiego przywódcy.
Jego zwycięstwo w wyborach prezydenckich i parlamentarnych dwa lata temu było tym bardziej spektakularne, że nikt się nie spodziewał, iż w czasach rozlewającego się eurosceptycyzmu można odnieść sukces dzięki hasłu „więcej Unii”. Niesiony na fali europejskiego renesansu Emmanuel Macron po majowych wyborach miał wjechać na białym koniu do PE wraz z armią francuskich euroentuzjastów gotowych do zmieniania Unii zgodnie z jego śmiałą wizją. Francuski przywódca musi jednak wstrzymać konie.
Trudnością nie jest nawet to, że przegrał wybory europejskie z nacjonalistką i eurosceptyczką Marine Le Pen (jej Zjednoczenie Narodowe miało przewagę niecałego procenta nad Naprzód Republiko). Jak słyszymy od jednego z unijnych dyplomatów, francuski prezydent wciąż jest postrzegany przez pozostałych liderów jako przywódca z olbrzymim politycznym kapitałem, któremu daje się duże pole manewru. Obok niego takim politykiem jest Pedro Sánchez, hiszpański premier, którego socjaldemokracja zwyciężyła w majowych wyborach.
Wiele wskazuje jednak na to, że Macron, którego partia Naprzód Republiko dopiero debiutuje w europarlamencie, poczuł się zbyt pewnie. Na dzień dobry jego prawa ręka w sprawach europejskich Nathalie Loiseau (była minister właśnie wybrana do europarlamentu) skłóciła się z wieloma potencjalnymi sojusznikami, próbując szturmem przejąć władzę nad frakcją liberałów w PE. Sprawę opisał za belgijskim „Le Soir” portal Politico. Loiseau na nieoficjalnym spotkaniu miała mówić, że grupa dostanie wkrótce nowe metody, nowy statut i nowe kierownictwo oraz że jej epicentrum stanie się „mniej nordyckie”.
To oznaczałoby narzucenie francuskiego punktu widzenia frakcji zdominowanej przez kraje północne i detronizację obecnego szefa ALDE Guy’a Verhofstadta, byłego premiera Belgii od dekady kierującego grupą liberałów. Słowa Francuzki zostały odczytane jako dowód na brak politycznej finezji. I chociaż ona sama szybko zdementowała swoje słowa, niesmak pozostał. Zwłaszcza że niedługo potem na konferencji prasowej dla francuskich dziennikarzy Loiseau powiedziała, że Verhofstadt to „człowiek pełen frustracji”, a holenderska polityk Sophie in’t Veld, która również stara się o przywództwo we frakcji, „przegrała swoje wszystkie batalie”. Na dodatek Loiseau miała nazwać „ektoplazmą” Manfreda Webera, kandydata chadeków na szefa Komisji Europejskiej kierującego ich frakcją w europarlamencie.
Macron mógł też przecenić swoje możliwości, wchodząc w otwarty spór z kanclerz Angelą Merkel w sprawie podziału najwyższych stanowisk w Brukseli. Okazuje się bowiem, że jego twarde „nie” dla kandydatury Webera może doprowadzić do tego, że liberałowie zostaną w ogóle pominięci w unijnym rozdaniu. Francuski prezydent otwarcie krytykował kompetencje Webera do objęcia fotela szefa KE.
Tymczasem jego kandydaturę oficjalnie popiera szefowa niemieckiego rządu. Nie jest tajemnicą, że Merkel nie była wielką entuzjastką, gdy Weber ogłosił swoją kandydaturę i – jak spekuluje prasa – byłaby najprawdopodobniej gotowa poświęcić KE w zamian za stanowisko prezesa Europejskiego Banku Centralnego dla Niemca. Ale publiczne podważanie przez Macrona kompetencji Webera to dla niej za dużo. Dlatego Niemcy, chcąc uniknąć upokorzenia związanego z odrzuceniem go, mogą tak ułożyć sojusze w europarlamencie, by pominąć liberałów.
Chadecy i socjaliści, którzy rządzili do tej pory w koalicji, po wyborach nie mają większości, ale już dokooptowanie Zielonych, którzy zdobyli 75 miejsc, da im komfortową większość. Nie bez powodu Weber sporo uwagi poświęcił tak ważnym dla nich sprawom klimatu. Według niego Europejską Partię Ludową i Zielonych łączy sporo, a ich postulaty powinny być brane pod uwagę w najbliższych latach. Jak donoszą media, Zieloni są kuszeni przez chadeków, do których należy CDU Merkel, funkcją szefa europarlamentu, którą otrzymaliby, wchodząc w koalicję. Macron może więc zapłacić wysoką cenę za brak finezji, która – jak widać – przestaje być specjalnością Francuzów.
Spór o unijne stołki to kolejna odsłona francusko-niemieckiego konfliktu. Chociaż Macron i Merkel wielokrotnie przekonywali, że tandem działa bez zarzutu, dowodów na to, że pomiędzy stolicami iskrzy, jest całkiem sporo. Berlin do tej pory nie wyraził entuzjazmu wobec właściwie żadnego z wielkich planów Paryża, czy to dotyczących reformy eurolandu, czy zmian w samych instytucjach unijnych, czy ambitnych celów klimatycznych postulowanych przez Macrona. On sam zdaje się coraz bardziej świadomy, że może być zostawiony na lodzie – w zeszłym tygodniu w wywiadzie telewizyjnym powiedział, że widziałby Merkel na stanowisku szefa KE. Być może to ręka wyciągnięta do zgody w kierunku Berlina. Pytanie jednak, czy nie za późno.