Od następcy Theresy May będzie zależało, kiedy i jak Brytyjczycy wyjdą z Unii Europejskiej
Od tego, kto będzie kolejnym gospodarzem Downing Street 10, zależą dalsze losy brexitu. Teoretycznie Bruksela powinna bacznie śledzić te sprawy, bo to z nowym liderem torysów będzie kontynuowała rozmowy na temat rozwodu. Ale utrzymujący się stan politycznej niepewności w Londynie sprawia, że UE w ostatnim czasie próbuje się uodpornić na turbulencje w brytyjskiej polityce.

Wyjście zmienia warunki

W Brukseli duże nadzieje wiązano z wyborami do europarlamentu. Brytyjczycy mieli w ogóle nie brać w nich udziału, ale ostatecznie ich głosowanie, konieczne z powodu odłożenia brexitu w czasie, stało się – według Marka Prawdy, dyrektora Przedstawicielstwa KE w Polsce – zastępczym referendum w sprawie brexitu, okazją do zmobilizowania sił proeuropejskich. – To była nadzieja tych w Brukseli, którzy opowiadali się za przyznaniem dodatkowego czasu Brytyjczykom. We wszystkich tli się jeszcze resztka nadziei, że do brexitu może w ogóle nie dojdzie. Te wybory nie były jednak żadnym czytelnym sygnałem. Trzeba więc zakładać, że brexit jest nieuchronny i że jest tylko kwestią czasu i sposobu – mówi Prawda.
Jak donoszą nieoficjalnie brukselskie media, coraz więcej krajów zaczyna podzielać stanowisko francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona: by nie przedłużać już obecności Brytyjczyków w UE i po prostu pozwolić im wyjść. Sandro Gozi, włoski polityk, który startował z list Macrona w wyborach do europarlamentu, obejmie mandat w momencie, gdy Wielka Brytania opuści Wspólnotę wraz ze swoimi 73 europosłami. W wywiadzie dla programu France 24 Gozi powiedział niedawno, że do brexitu powinno dojść z końcem października, terminu ustalonego przez strony rozmów, gdy odroczono brexit marcowy. – Po brexicie możemy zacząć rozmawiać o tym, by Wielka Brytania wróciła do UE – stwierdził.
Nowy brytyjski przywódca może jednak mieć bardzo duży wpływ na podział najwyższych posad w Brukseli w nowym unijnym rozdaniu. Marek Prawda podkreśla, że Brytyjczycy mają prawo po wyborach uczestniczyć w konstruowaniu władz UE jak wszyscy inni. – Mogą też jednak się wstrzymać, przewidując swoje odejście, by nie meblować pokoju, w którym nie będą mieszkać – zaznacza. A to całkowicie zmieni warunki gry. – To jest bardzo duży kraj, bez Brytyjczyków mniejszość blokująca będzie dużo łatwiejsza do osiągniecia, bo to 28 proc. krajów członkowskich i 35 proc. ludności UE. To o tyle zmienia warunki, że o wiele łatwiej będzie blokować ustalenia. A zanosi się na wybór kwalifikowaną większością głosów, bo szeroki konsens może być tym razem nieosiągalny – dodaje Prawda.

Johnson…

Nowego przywódcę torysów poznamy pod koniec lipca. Partia Konserwatywna nieco zmieniła reguły, by cały ten proces przyspieszyć. Wprowadzono wymóg uzyskania poparcia ośmiu posłów, by w ogóle w wyścigu wystartować (wcześniej wystarczyły dwie osoby). W czwartek ruszy seria głosowań wśród posłów – odpadać będą kolejni kandydaci z najniższą liczbą głosów. Gdy w grze pozostaną tylko dwie osoby, dojdzie do plebiscytu listownego, w którym udział weźmie 160 tys. członków ugrupowania.
Wyścig jest jeszcze na bardzo wczesnym etapie. Partia dopiero wczoraj zakończyła rejestrację kandydatów, teraz zacznie się właściwa część kampanii – na razie jednak największe szanse daje się Borisowi Johnsonowi. Były minister spraw zagranicznych cieszy się sporym poparciem wśród szeregowych członków partii, udało mu się również zdobyć poparcie znanych polityków, w tym liderów eurosceptycznego skrzydła torysów Jacoba Reesa-Mogga oraz Steve’a Bakera czy bardziej umiarkowanego w kwestiach europejskich, byłego ministra obrony Gavina Williamsona.
Johnson już zapowiedział, że jest gotów wyprowadzić Wielką Brytanię z Unii Europejskiej 31 października nawet bez porozumienia. Zaznaczył jednak, że wolałby mieć w ręku „deal” z Brukselą – tyle że nie ten, który ostatecznie wynegocjowała premier May. Zapowiedział więc, że zmusi europejskich liderów do powrotu do stołu rozmów. Jak? Wstrzymaniem wypłaty 39 mld funtów, które Londyn zgodził się uiścić na rzecz Brukseli w porozumieniu wyjściowym. „Pieniądze to wspaniały lubrykant” – stwierdził w wywiadzie dla „The Sunday Times” Johnson.
Słowa te mogą się odbić brytyjskiemu politykowi czkawką, biorąc pod uwagę głęboką niechęć ze strony europejskich liderów, aby renegocjować porozumienie wyjściowe. Zgoda na warunki Johnsona oznaczałaby również zaprzeczenie dotychczasowej strategii negocjacyjnej, zgodnie z którą strony najpierw dogadują się co do warunków rozwodu, a dopiero potem dyskutują, co dalej.

…czy Gove?

W partii lubiany jest także Michael Gove, były minister edukacji i obecny minister rolnictwa i środowiska, który zresztą już raz – w 2016 r. – stanął w wyścigu o fotel szefa partii (zdradził wówczas Johnsona wystawiając wbrew wcześniejszym deklaracjom swoją kandydaturę i grzebiąc w ten sposób szanse byłego burmistrza Londynu na zwycięstwo). Gove, choć był jedną z najjaśniejszych gwiazd kampanii „Leave” w 2016 r. (publicznie namawiał Brytyjczyków do głosowania za wyjściem z UE), postrzegany jest jako bardziej pragmatyczny i rozsądny niż Johnson.
Jeszcze przed rozpoczęciem oficjalnego wyścigu zaliczył gafę, przyznając, że kiedyś brał narkotyki – pomimo tego, że później wielokrotnie domagał się zaostrzenia za to kar.
Gove wydaje się lepszym partnerem dla Brukseli, ponieważ stwierdził już, że nie ma nic przeciwko przesunięciu brexitu po 31 października, jeśli byłoby duże prawdopodobieństwo, że strony dogadają się w sprawie porozumienia wyjściowego (znów: Bruksela nie chce o tym słyszeć). Zaoferował też bezwarunkowe obywatelstwo dla wszystkich mieszkańców UE przebywających na terenie Zjednoczonego Królestwa.
Inni politycy biorący udział w tym wyścigu to obecny szef dyplomacji Jeremy Hunt, szef resortu spraw wewnętrznych Sajid Javid oraz Dominic Raab, były minister odpowiedzialny za brexit.