– Na razie oficjalnie nie ma jeszcze żadnych zakazów, nie zmieniły się procedury w urzędach, jednak od dłuższego czasu dzieją się dziwne rzeczy. Minimum rok trwa wyrabianie legitymacji ubezpieczeniowej. Zakładanie konta stało się też bardzo utrudnione. Trzeba przedstawiać więcej dokumentów. Nie w każdym banku jest tak samo, jednak to coraz bardziej powszechny problem – mówi pochodząca z Bydgoszczy Katarzyna, która pracuje w Belfaście jako barmanka.
Stwierdza, że najwięcej kłopotów mają nowo przybyli Polacy. – Ja sama miałam problem z National Health Service (brytyjski odpowiednik NFZ). Po pobycie w szpitalu w Polsce i skorzystaniu z „niebieskiej karty”, czyli europejskiego ubezpieczenia, musiałam przedstawić stertę dokumentów, że faktycznie tu mieszkam i pracuję. Niektóre dokumenty były bardzo trudne do zdobycia, a w razie niedostarczania ich w ciągu siedmiu tylko dni grożono mi utratą ubezpieczenia w ogóle – dodaje.
Polka zdaje sobie sprawę, że takie podejście urzędnika jest niezgodne z prawem. – Dostarczyłam dokumenty i teraz wszystko jest w porządku. Ale jestem pewna, że to zamieszanie było związane z brexitem – stwierdza Katarzyna.
Jej koleżanka Aneta, pracująca jako nauczycielka w szkole, zwraca uwagę, że Polonia ma nikłą wiedzę na temat tego, co dzieje się w polityce. – Polacy w większości nie są zorientowani w meandrach brytyjskiego systemu. Czasem strach ma wielkie oczy. Obawy zazwyczaj są efektem czytania plotkarskich portali, rozmów typu „co by było, gdyby...” i napędzania własnego lęku. Oni się boją, że zostaną wyrzuceni z Wielkiej Brytanii, ciągle o tym słyszę – stwierdza kobieta. Jej zdaniem te obawy są irracjonalne. – Wiadomo, że nagle nikt nikogo stąd nie wyrzuci, nie zabierze domów i nie wywiezie wozami policyjnymi. Polacy bardziej zorientowani obawiają się raczej utrudnień na granicy, zaostrzenia konfliktu północnoirlandzkiego i ogólnie eskalacji ksenofobii – wykłada.
Według Macieja – zatrudnionego w branży ogrodniczej w północnym Londynie – przynajmniej połowa jego znajomych rodaków twierdzi, że wraca do kraju. – Ale nie znam człowieka, który by tego nie rozważał przynajmniej raz na pół roku. Z powodów nostalgicznych, wizja brexitu nie ma nic do tego – stwierdza w rozmowie z DGP. Nie wyklucza jednak, że jeśli faktycznie dojdzie do wyjścia Brytanii z Unii, to postawy się zradykalizują, ale na razie życie toczy się po staremu.
Pracujący na Wyspach rodacy bacznie przyglądają się brytyjskim sąsiadom. – Nastroje są wśród nich bardzo różne. Myślę, że najbardziej radykalni probrexitowcy to ludzie niepracujący lub pracujący za niską stawkę, niewykształceni miłośnicy wyższości korony brytyjskiej, którzy faktycznie uwierzyli, że Wielka Brytania po wyjściu z Unii obrośnie nagle w złote krzewy, a z nieba będzie się lała darmowa whiskey – mówi wspomniana wcześniej barmanka Katarzyna. Ocenia, że ludzie bardziej wykształceni i zorientowani w światowej polityce zdają sobie sprawę ze skutków ewentualnego brexitu i nie są nimi zachwyceni. – To jest oczywiście generalizowanie, ale wizja silnej Wielkiej Brytanii niezależnej od drapieżnej i agresywnej Unii najszybciej trafia do tych najbardziej sfrustrowanych, którzy liczą, że ich los gwałtownie się poprawi. Takiemu człowiekowi najłatwiej uwierzyć, że jego porażki życiowe są winą Brukseli, i prowadzona przez exitowców kampania propagandowa tylko utwierdza go w tym przekonaniu. Mamy tu do czynienia z potworną dezinformacją, ale to, co stwierdzam ze smutkiem, doprowadziło przecież do takiego, a nie innego wyniku referendum trzy lata temu – dodaje.
Procedury się nie zmieniły, ale niektóre instytucje mnożą wymagania