Klimat przemeblowuje zachodnią scenę polityczną. U nas temat ledwo się przebił.
Wybory do europarlamentu przyniosły niespodziewany sukces partiom ekologów. Urosły w siłę w 11 krajach zachodnich, z czego aż w pięciu trafiły na podium. Drugie miejsce Zieloni zajęli w Finlandii i Niemczech, trzecie – we Francji, w Irlandii i Luksemburgu. Oznacza to, że zielona frakcja w europarlamencie zwiększy swój stan posiadania o 22 mandaty – z 47 do 69 – stając się czwartą siłą w izbie.
Najbardziej z wyniku cieszą się Zieloni w Niemczech, którzy zdeklasowali rządzących w koalicji z chadekami socjaldemokratów. Porażka SPD może oznaczać poważne zmiany w niemieckim rządzie. Sukces francuskich Zielonych przyniósł z kolei porażkę prezydenta Emmanuela Macrona i jego ugrupowania Naprzód Francjo, które przegrało wyborczy wyścig ze Zjednoczeniem Narodowym Marine Le Pen. To właśnie partia ekologów najprawdopodobniej przyciągnęła część młodych wyborców Macrona. Irlandzka Partia Zielonych wprowadzi swoich deputowanych do europarlamentu po raz pierwszy od 20 lat. Zieloni z Portugalii zrobią to po raz pierwszy w historii.
W kampanii wyborczej na Zachodzie klimat nie był domeną ekopartii. Mówili o nim wszyscy. Stąd inicjatywa, z jaką na trzy tygodnie przed wyborami wyszły rządy ośmiu zachodnich krajów, by w połowie wieku Europa osiągnęła neutralność klimatyczną – pochłaniała tyle samo gazów cieplarnianych, ile emituje. Co więcej, politycy w krajach starej Unii musieli skonfrontować się z masowymi strajkami młodzieży domagającej się radykalnych działań w sprawie klimatu.
U nas odzew na protest młodych zorganizowany w kilkunastu miastach w połowie marca (w największym w Warszawie wzięło udział ok. 3 tys. osób) był niewielki. Jak jednak ocenia socjolog Jan Śpiewak, i tak jest dużym postępem to, że klimat w ogóle przebił się w debacie przedwyborczej. – Ten temat podjęła głównie Wiosna, ale pojawił się też w deklaracjach polityków Koalicji Europejskiej. To duży progres. Sami Zieloni w Polsce nie mają wyrazistego przywództwa i układ, na jaki poszli (z Koalicją Europejską – red.), był dla nich politycznie niekorzystny. Dostali odległe miejsca na listach – podkreśla.
Odejście od węgla zapowiedział lider Wiosny Robert Biedroń, ale nie wyszło mu to na dobre, bo – jak uważa politolog Rafał Chwedoruk – jego sześcioprocentowy wynik jest poniżej oczekiwanego. – To pokazuje, że w Polsce nie będzie łatwo ze stworzeniem prawdziwej partii zielonych. Ale na pewno z czasem PO czy PiS będą musiały zacząć uwzględniać postulaty ekologiczne – podkreśla ekspert.
Patrząc na Europę Środkową, zielone partie w naszym regionie znajdują się na marginesie polityki. To pokłosie doświadczeń historycznych, diametralnie odmiennych od Europy Zachodniej. Tam ruch zielonych zrodził się w latach 70., gdy pokolenie powojennego dobrobytu zaczęło dostrzegać, że zanieczyszczenie powietrza czy wody obniża jakość życia. Ruch miał zabarwienie lewicowe, bo wyrastał z buntu 1968 r. przeciwko amerykańskiej obecności w Europie. – U nas taka zmiana nigdy nie zaszła. Nadal pozostajemy w kręgu dóbr materialnych, chcemy mieć dobrą pracę, wysoką płacę i wszędzie jeździć samochodem, nie licząc się z kosztami, jakie poniesiemy my i środowisko – mówi Chwedoruk. I dodaje, że postulaty ekologiczne to w Polsce nie nowość. Były podnoszone w latach 80. przez środowiska opozycyjne. W szczególności tę ich część, która po upadku komunizmu postawiła na liberalizm. Jeśli więc potem siły ekologiczne w Europie Środkowej się pojawiały, to jako przybudówki ugrupowań liberalnych, mocno promujących kapitalizm i nieograniczony rozwój, co spychało postulaty ekologów na margines. Co sprawia, że ruch Zielonych przeżywa na Zachodzie renesans? – Jego podstawą jest nowa klasa średnia doby globalizacji, która widząc koszty życia na przedmieściach, przeprowadziła się z powrotem do centrów miast.
Zachodni mieszczanie zamienili domy z ogródkiem na smog, wielkomiejski zgiełk i natłok turystów. Nie bez powodu elektorat Zielonych skupia się więc w centrach europejskich metropolii, bo to tam najbardziej odczuwalne są skutki globalizacji i jej oddziaływanie na klimat. Tymczasem Polacy nadal uciekają z centrów na przedmieścia. Ale – jak zauważa Chwedoruk – w niektórych miastach widać już ruch w drugą stronę – do rewitalizowanych dzielnic, jak warszawska Praga czy krakowski Kazimierz. Być może to zapowiada początek zielonej fali także nad Wisłą.