W polityce europejskiej dominują mężczyźni i nic nie zapowiada, by miało się to szybko zmienić.
Magazyn DGP 24 maja / Dziennik Gazeta Prawna
Niech pani pójdzie na pierwsze piętro zobaczyć galerię portretów byłych przewodniczących. Tam nie ma żadnej kobiety. Komisją Europejską od 60 lat rządzą wyłącznie mężczyźni – mówi mi Margrethe Vestager, unijna komisarz ds. konkurencji, gdy pytam o jej szanse na objęcie najważniejszego fotela w Brukseli. Chociaż jest wskazywana jako jedna z trzech osób najbardziej liczących się w wyścigu o stanowisko, do przedwyborczych spekulacji podchodzi z rezerwą. – Nie obiecuję sobie za wiele, by potem się nie zawieść. Mogę być o krok od zwycięstwa, ale z cienia wyjdzie jakiś mężczyzna, powie „oto jestem”, a reszta przywódców temu przyklaśnie – podkreśla duńska polityk.
Bo na najbardziej eksponowanych w Europie stanowiskach kobiet nie ma i nie było – z nielicznymi wyjątkami. Obok KE mężczyźni zarządzają też Parlamentem Europejskim, Radą Europejską i Europejskim Bankiem Centralnym. Wśród kobiet najwyższy urząd piastuje obecnie Włoszka Federica Mogherini, która jako wysoki przedstawiciel odpowiada za unijną dyplomację. Mniej ważną funkcję europejskiego ombudsmana pełni Irlandka Emily O’Reilly, walcząca o to, by decyzje w instytucjach UE były podejmowane w sposób bardziej transparentny. Na 28 komisarzy dziewięciu to kobiety.
Czy ta zła passa zakończy się po wyborach? Donald Tusk, przewodniczący Rady Europejskiej, odgrywający kluczową rolę w rozmowach o obsadzie brukselskich posad, zapowiada, że będzie się o to starać. Ale obiecać nie może. – Taka jest moja intencja, ale mamy tylko pięć stanowisk do obsadzenia i o wiele więcej warunków do spełnienia. Obawiam się, że z osiągnieciem równowagi płciowej będzie trudno, zwłaszcza jeśli mówimy o prawdziwej równowadze, a nie jeden do czterech – powiedział niedawno. Trzeba bowiem uwzględnić jeszcze takie kwestie jak równowaga polityczna, geograficzna czy demograficzna.

Kobiety na grani, mężczyźni na szczytach

Vestager uważa, że problem należy rozwiązać systemowo poprzez wprowadzenie parytetu. – Zawsze był i będzie jakiś powód, który nie pozwala osiągnąć równowagi pomiędzy kobietami a mężczyznami. Jeśli będziemy po prostu czekać, nic się nie zmieni – mówi duńska polityk. Podobnego zdania jest eurodeputowana i była polska komisarz Danuta Hübner. – Nawet w krajach nordyckich, o których myślimy jako o przodujących w kwestiach równouprawnienia, nie ma systemowych rozwiązań. Jak mówią mi koleżanki z tych państw, z każdym nowym rządem kobiety muszą od nowa zabiegać o zdobywanie posad. To mnie przekonuje, że mamy rację, gdy domagamy się gwarancji prawnych. Inaczej niż poprzez zmiany regulacji nie osiągniemy równości w ciągu kolejnych dwustu czy trzystu lat – mówi Hübner. Gwarancje prawne też nie przynoszą natychmiastowych efektów. Najstarsza „kobieca” dyrektywa unijna dotyczy równości wynagrodzeń. – Proszę mi pokazać jeden kraj w Europie, w którym płace są równe. W UE zarobki kobiet są średnio o 17 proc. niższe niż mężczyzn – dodaje polska deputowana.
Do rozwiązań prawnych nie jest przekonana Anna Fotyga, była minister spraw zagranicznych, a obecnie europosłanka PiS. Jak podkreśla, trzeba przede wszystkim stawiać na wspieranie kobiet z kompetencjami. – Pewnie jakieś drobne kamyczki należałoby wrzucić do naszego własnego ogródka. Mówię tu o nas, kobietach. Być może potrzebna jest większa solidarność, promowanie siebie nawzajem – dodaje. – Moje doświadczenie polityczne pokazuje, że kobiety są trochę zachowawcze i zawsze mają tendencje do zaniżania własnej wartości. Taki problem mam chociażby z moimi młodymi współpracownicami, które są bardzo nieśmiałe i wolą pozostawać w cieniu – twierdzi polityk PiS.
Spośród instytucji unijnych chyba najgłośniej udział pań w życiu publicznym promuje Parlament Europejski. Ale i tu jest spora dysproporcja. W składzie PE kobiety stanowią 36 proc. deputowanych. Mało, choć i tak więcej niż w parlamentach narodowych 28 państw członkowskich (wskaźnik ten wynosi dla nich 30 proc.). Danuta Hübner uważa, że kobiety bardzo dobrze sprawdzają się w PE i ich rola jest większa niż wskazuje na to ich liczba. – To jest parlament inny niż wszystkie, panuje w nim nastrój kompromisu i współpracy, w czym kobiety dobrze się odnajdują. Aby cokolwiek przegłosować, trzeba zbudować większość, dlatego nie ma walki dwóch obozów. Jest współpraca i rozmowa – mówi była polska komisarz.
Przyznaje jednak, że kobiety w europarlamencie nie prowadzą batalii o równość. – Jesteśmy trochę uśpione. Nie walczymy, bo nikt nas nie atakuje – poza marginesami, które nie mają znaczenia. Dlatego być może nie pilnuje się skrupulatnie, aby w różnych wewnętrznych ciałach PE było więcej kobiet – podkreśla europosłanka. – Poza tym jesteśmy rozproszone po różnych grupach politycznych. Nie ma więc sojuszu kobiet, który zabiegałby o swoje interesy – uważa Hübner.
Czy po wyborach to się zmieni? Unijny tort podzielą pomiędzy siebie najprawdopodobniej chadecy, socjaliści i liberałowie. Ci ostatni mogą stać się języczkiem u wagi w nowym PE, bo rządząca do tej pory koalicja Europejskiej Partii Ludowej i lewicy najprawdopodobniej nie utrzyma większości. Dla zachowania władzy będzie musiała szukać koalicjanta.
Wówczas pojawi się szansa dla Vestager, którą na stanowisko szefa KE wystawiła liberalna frakcja ALDE. Co prawda wyższe notowania mają teraz dwaj kandydaci wspierani przez silniejsze grupy – chadek Manfred Weber i socjalista Frans Timmermans – ale obaj budzą mieszane uczucia wśród przywódców krajów członkowskich. A to oni mają głos decydujący w sprawie tego, kto zasiądzie na fotelu przewodniczącego KE. Weber jest postrzegany jako kandydat bez doświadczenia, bo nigdy nie zajmował żadnego eksponowanego stanowiska w niemieckiej polityce. Na dodatek – jak słyszymy w KE – Europa może nie być gotowa na Niemca. Stoi za tym obawa, że Berlin mógłby zdominować politykę w Brukseli. Socjalista Timmermans, który jest Holendrem, prowadził z kolei bardzo ostrą kampanię, co nie podobało się należącym do chadeków liderom w europejskich stolicach.

Najjaśniejsza z gwiazd

O kandydaturze Vestager do niedawna mówiło się bardzo poważnie, bo wspierał ją francuski prezydent Emmanuel Macron. Po wyborach jego ruch Naprzód Francjo ma dołączyć do liberałów w europarlamencie. Kilka miesięcy temu Dunka podjęła jednak bardzo niepopularną w Paryżu decyzję o zablokowaniu połączenia francuskiego Alstomu z niemieckim Siemensem. Czy w ten sposób zamknęła sobie drogę do stanowiska przewodniczącego KE? – To nie ma znaczenia. Gdybym podjęła jakąkolwiek inną decyzję, byłabym skończona. Za odmową przemawiało mnóstwo merytorycznych argumentów – mówi dziś Vestager. – Jeśli szukają kogoś, kto będzie podejmować decyzje polityczne, a nie te właściwe, to rzeczywiście nie ja powinnam być szefem KE – dodaje.
Macron jako swojego faworyta w wyścigu o najważniejszą funkcję w Brukseli wskazał w końcu Michela Barniera, francuskiego dyplomatę odpowiedzialnego za negocjowanie brexitu. Ale jak mówi nam rozmówca z KE, są konkretne powody, dla których Barnier nie był pierwszym wyborem Macrona. Prezydent chce w polityce stawiać na młodych. Tymczasem francuski dyplomata nie dość, że ma 68 lat, to jeszcze należy do chadeków.
Vestager nie raz dała się poznać jako bardzo konsekwentny polityk. Od pięciu lat odpowiada w Brukseli za regulowanie rynku i ściganie firm naruszających przepisy antymonopolowe. O tym, że robi to w sposób bezkompromisowy, przekonali się technologiczni giganci, na których nałożyła wielomilionowe kary za niepłacenie podatków w Europie. – To osoba, której boi się Dolina Krzemowa – pisał o niej portal wired.com. Dzięki odważnym decyzjom Vestager zyskała miano najlepszego komisarza w tej kadencji. Zdeklasowała m.in. przewodniczącego KE Jean-Claude’a Junckera, Fransa Timmermansa czy Federikę Mogherini. Portal euractiv.com okrzyknął nawet Dunkę „najjaśniejszą z gwiazd” w Brukseli.
Sama Vestager nie czuje na sobie presji. Żartuje, że jest jednym z najbardziej lojalnych klientów Apple, firmy, której europejskie interesy nadzoruje. Czy kuszono ją ofertami pracy dla światowych gigantów po zakończeniu kadencji? – Nikt mi nic nie proponował. Chyba jestem ostatnią osobą, którą chcieliby do tej roboty – żartuje Vestager. Jak dodaje, podchodzi na serio do swojej pracy i o nakładanych przez siebie karach nie rozmawia z nikim spoza Komisji. – Nawet z własnym mężem. Za to po każdej decyzji kupuje mi nową sukienkę – przyznaje unijna komisarz. Dunka nie boi się też porażki w wyborczym wyścigu. – Daleka będę od rozpaczy, jeśli mi się nie uda. Ludzie polityki często mają klapki na oczach. Umyka im to, co znajduje się dookoła. Mnie to nie dotyczy – podkreśla.

Europa ma tylko ojców

Jak przypomina Danuta Hübner, Unia ma 11 ojców założycieli – wśród nich Konrada Adenauera, Roberta Schumana i Jeana Monneta – ale żadnej matki. – Historia nie oddaje rzeczywistego wkładu kobiet w budowę zjednoczonej Europy. Było i jest ich w UE bardzo dużo, ale nigdy w pierwszym szeregu – podkreśla europosłanka.
Od początku istnienia KE na jej czele stoją mężczyźni. Radą Europejską i Europejskim Bankiem Centralnym również zawsze kierowali panowie. Tylko wśród 16 przewodniczących, którzy stali na czele PE od 1979 r., znalazły się dwie kobiety – Simone Veil i Nicole Fontaine. Obie Francuzki, obie znane z walki o równouprawnienie. Nie miały jednak większego wpływu na obsadę kierownictwa izby. Najbardziej sfeminizowane stanowisko w Brukseli to szef unijnej dyplomacji będący jednocześnie wiceprzewodniczącym KE. Poprzedniczką Mogherini na tym urzędzie była brytyjska dyplomatka Catherine Ashton. Wysoki przedstawiciel ds. zagranicznych nie jest jednak funkcją pierwszego planu. Powierzanie jej paniom bywa postrzegane jako nagroda pocieszenia.
W Brukseli mówi się, że w tym roku ma się to zmienić: kobiecie zostanie powierzone kierownictwo jednej z trzech głównych instytucji. Jeśli nie Komisji, to być może Rady Europejskiej. Zwłaszcza że od dawna słychać głosy, iż potencjalną następczynią Donalda Tuska na stanowisku przewodniczącego jest Angela Merkel. Stanowiłoby to ukoronowanie jej wkładu w integrację europejską. W końcu jako kanclerz kształtuje unijną politykę od prawie 14 lat. Jak tłumaczy nasz rozmówca w Brukseli, choć jest Niemką, postrzega się ją jako „strażniczkę wspólnotowości”. Spekulacje o przeprowadzce Merkel do unijnej stolicy nasiliły się (mimo że sama wielokrotnie je ucinała) w zeszłym roku, gdy zapowiedziała wycofanie się z krajowej polityki w 2021 r. i oddała kierownictwo CDU w ręce namaszczonej przez siebie Annegret Kramp-Karrenbauer.
Niemiecka kanclerz wielokrotnie opowiadała się za zwiększeniem udziału kobiet w życiu publicznym. Ubolewała, że odsetek posłanek w Bundestagu po ostatnich wyborach spadł z 37 do 31 proc. Jak sama zauważyła, podobny wskaźnik ma parlament w Sudanie. Co więcej, na niemieckich listach eurowyborczych kobiety stanowią tylko 35 proc. kandydatów. To o wiele mniej niż w Polsce, gdzie odsetek ten wynosi 47 proc. (tylko w Belgii, Francji, Słowenii i Hiszpanii obowiązują ustawowe parytety na listach).
– Mam nadzieję, że niedługo stanie się oczywistością dla kobiet i mężczyzn, że pracą, opieką nad dziećmi i obowiązkami domowymi trzeba się dzielić po równo i nikt nie będzie już zmuszany do jakiejś roli lub zadań tylko z powodu swojej płci. Obyśmy nie musieli na to czekać 100 lat – mówiła Merkel. Dostrzega też swoją rolę w promowaniu równouprawnienia w Niemczech. – Dzisiaj nikt już się nie śmieje, gdy dziewczyna chce zostać kanclerzem – podkreślała. Nie zmienia to faktu, że w okresie swojego urzędowania Merkel nie przeforsowała znaczących inicjatyw legislacyjnych na rzecz zrównania praw kobiet i mężczyzn.

Nowi chcą wyjść z cienia

Anna Fotyga przekonuje, że nadszedł czas, by kobiety z krajów środkowoeuropejskich zaczęły odgrywać znaczącą rolę w polityce unijnej. Panie z naszego regionu to prawdziwa rzadkość na wysokich stanowiskach w Brukseli. – To wynika z badań i w tej sprawie trzeba coś uczynić – mówi była szefowa MSZ. Na 51 polskich eurodeputowanych kobiet jest zaledwie 13. Nieco lepiej wygląda nasza damska reprezentacja w KE. Wśród czterech komisarzy, jakich mieliśmy do tej pory w Brukseli, są dwie kobiety (obecnie Elżbieta Bieńkowska, a wcześniej Danuta Hübner). Na dodatek wśród potencjalnych kandydatów na nową kadencję pojawiają się nazwiska byłej premier Beaty Szydło i Anny Fotygi (choć ta ostatnia ucina spekulacje na temat swojej zawodowej przyszłości). Wśród krajów naszego regionu panie na stanowiskach komisarzy mają także Słowenia, Rumunia, Czechy i Bułgaria.
Fotyga nie wyklucza jednak szans na stanowisko szefa RE prezydent Litwy Dalii Grybauskaitė, która wkrótce będzie musiała ustąpić z urzędu (w niedzielę odbędzie się tam druga tura wyborów prezydenckich). Ma ona już bogate doświadczenie w polityce europejskiej. Od dziesięciu lat regularnie jeździ do Brukseli na spotkania szefów państw i rządów (na początku urzędowania sama rozstrzygnęła spór kompetencyjny, kto ma reprezentować kraj na unijnych szczytach). Perspektywy Grybauskaitė na fotel szefowej RE zmniejsza to, że nie przynależy do żadnej europejskiej grupy politycznej.
Unia od lat promuje wyrównywanie szans między kobietami a mężczyznami. Widać to choćby w programach pomocowych kierowanych do krajów mniej rozwiniętych. Przez wszystkie przypadki odmienia się w nich „równouprawnienie” i konieczność „zwiększania udziału kobiet” w życiu publicznym. Czy jednak Bruksela nie powinna w tej sprawie zacząć od siebie?