Tuż po wyborach do Parlamentu Europejskiego, które zakończą się 26 maja, do Brukseli na nadzwyczajny szczyt mają zjechać unijni przywódcy - dowiedziała się PAP z dwóch niezależnych źródeł unijnych.

Szef Rady Europejskiej Donald Tusk ma wystosować zaproszenie do unijnych liderów na kolację na wtorek 28 maja. Jej tematem ma być sytuacja po wyborach do PE, w tym podział najważniejszych unijnych stanowisk.

Według rozmówców PAP tuż przed tym szczytem w Brukseli spotkają się szefowie państw i rządów należący do Europejskiej Partii Ludowej, która ma pozostać największą siłą polityczną w PE. Mają oni potwierdzić swoje poparcie dla wiodącego kandydata na przewodniczącego Komisji Europejskiej, szefa frakcji EPL w PE Manfreda Webera.

Jest bardzo niepewne, czy temu niemieckiemu politykowi uda się otrzymać nominację na objęcie tego stanowiska. Chadecja ma bowiem dziewięciu przedstawicieli wśród szefów państw i rządów. W Brukseli spekuluje się, że w razie braku zielonego światła dla Webera w ostatniej chwili może pojawić się inny kandydat, na którego będzie powszechna zgoda. Wśród nazwisk pojawiających się w tym kontekście wymienia się np. unijną komisarz ds. konkurencji, Dunkę Margrethe Vestager lub głównego negocjatora ds. brexitu, Francuza Michela Barniera.

Źródła zbliżone do sztabu Webera podkreślają jednak, że zasadę stanowiącą, iż kandydat zwycięskiej partii ma objąć szefostwo w KE, popierają również socjaliści, a to - przynajmniej na razie - oznacza kolejne głosy: Portugalii, Szwecji, Malty, Słowacji, czy Hiszpanii.

Zagadką jest postawa Francji. Prezydent tego kraju Emmanuel Macron odrzucił koncepcję kandydatów wiodących, bo jego partia LREM nie należy do żadnej liczącej się "międzynarodówki". Głos Francji na pewno będzie miał jednak znaczenie przy podejmowaniu decyzji co do kluczowych stanowisk.

Tych do obsadzenia będzie więcej niż tylko szef KE. Choć Parlament Europejski sam decyduje o wyborze swojego przewodniczącego, stanowisko to będzie brane pod uwagę w politycznej układance. Według prognoz nie ma szans, by tak jak ma to miejsce teraz, socjaliści i chadecy mieli wspólnie większość, dlatego grupy polityczne tych partii będą musiały wziąć pod uwagę również przedstawicieli mniejszych frakcji (również przy podziale stanowisk), by zbudować większość.

W PE dość głośno mówi się o tym, że na czele tej instytucji chciałby stanąć szef grupy liberalnej, były premier Belgii Guy Verhofstadt. Liberalnym szefom państw i rządów mogłoby to jednak przeszkodzić w obsadzeniu stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej. Na następcę Tuska typowany jest premier Holandii Mark Rutte, choć są i tacy, którzy wskazują obecnego premiera Belgii Charles'a Michela, który ma małe szanse na utrzymanie stanowiska szefa rządu po majowych wyborach parlamentarnych w swoim kraju. Co ważne, obaj są liberałami, podobnie jak premierzy Czech, Luksemburga, Estonii, Danii i Słowenii.

Schedę po obecnej szefowej unijnej dyplomacji Federice Mogherini miałby objąć wiceszef KE, holenderski socjalista Frans Timmermans. To jednak tylko wstępne przymiarki, bo w układance tej brakuje przedstawicieli krajów tzw. nowej Europy, czyli tych, które przystąpiły do UE w 2004 roku i później, a także kobiet.

Dylemat ten mogłoby rozwiązać obsadzenie stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej przez prezydent Litwy Dalię Grybauskaite (EPL), o czym również mówi się w Brukseli.

Szefom państw i rządów nie będzie łatwo ułożyć wszystkie te elementy układanki, dlatego nie jest wykluczone, że zaplanowany przez Tuska szczyt tylko częściowo rozwiąże kwestie problemów personalnych albo nie rozwiąże ich wcale - tym bardziej, że pod koniec czerwca unijni przywódcy spotkają się jeszcze raz, już na regularnym szczycie.