Niedawno spytaliśmy o cenę i czas dostaw samolotów F-35, F-16 i F-18. Teraz głównym tematem jest myśliwiec piątej generacji, którego jedna sztuka kosztuje ok. 100 mln dol.
Pod koniec roku z Inspektoratu Uzbrojenia Ministerstwa Obrony Narodowej wysłano do administracji amerykańskiej, a konkretnie do zajmującej się sprzedażą uzbrojenia Defense Security Cooperation Agency (DSCA), pytanie o cenę i dostępność samolotów bojowych F-35. Z marcowych deklaracji MON wynikało, że planujemy kupić „32 samoloty wielozadaniowe piątej generacji”, czyli właśnie F-35.
Tymczasem trzy miesiące wcześniej pytaliśmy również o samoloty mniej zaawansowane: F-16 (w dwóch wersjach) i F-18 (również w dwóch wersjach).
W piątek pojawiła się z kolei informacja, że władze w Waszyngtonie rozważają możliwość sprzedaży myśliwców F-35 pięciu krajom sojuszniczym: Polsce, Rumunii, Grecji, Hiszpanii i Singapurowi. Izbę Reprezentantów Kongresu poinformował o tym przedstawiciel Departamentu Obrony, wiceadmirał Mathias Winter. Zaskakiwać może to, że w Ministerstwie Obrony podjęto decyzję o wyborze samolotu, zanim jeszcze z USA spłynęły konkretne dane.
– F-35 jest bardzo nowoczesnym samolotem piątej generacji i każdy marzy o tym, by był w polskich Siłach Powietrznych. Ale sposób, w jaki to załatwiamy, oraz to, że nagle pojawia się on w Planie Modernizacji Technicznej i głośno o nim tuż po katastrofie Miga-29, nie wygląda na przemyślany plan – komentuje Tomasz Siemoniak, były minister obrony narodowej. – My rozważaliśmy taki zakup, ale uznaliśmy, że priorytetem jest program „Wisła”, czyli obrona przeciwlotnicza. Obawiam się, że zakup samolotów może się odbyć właśnie kosztem „Wisły”, bo zabraknie nam pieniędzy – komentuje polityk Platformy Obywatelskiej. MON na nasze pytania w tej sprawie nie odpowiedziało.
Teraz DSCA konsultuje odpowiedź, kiedy i za ile może dostarczyć samoloty, z ich producentami, czyli takimi koncernami jak Lockheed Martin czy Boeing. Zanim otrzymamy list w tej sprawie, musi się wypowiedzieć m.in. Departament Stanu (czy nie ma przeciwwskazań politycznych). Ale z tym nie powinno być żadnych problemów. Dokument powinniśmy otrzymać w najbliższych tygodniach. W przypadku zakupu pocisków do samolotów F-16 były to dwa, trzy miesiące. Z kolei na pytanie o możliwość sprzedaży pocisków Tomahawk zza Atlantyku nigdy nie przyszła odpowiedź, co należy traktować jako brak zgody na sprzedaż tego rodzaju uzbrojenia Polsce.
Odpowiedź będzie zawierać cenę i czas dostawy samolotu. To będzie moment, w którym – mając podstawowe informacje o warunkach dostawy – faktycznie można podjąć decyzję o zakupie. Po jej otrzymaniu z Polski zapewne zostanie wysłane zapytanie ofertowe (Letter of Request – LOR), czyli pytanie o konkretną liczbę samolotów. To że obecnie MON oficjalnie mówi o zakupie 32 sztuk, wcale nie oznacza, że faktycznie tyle ich będzie. Patrząc na to, jak zmniejszamy nasze zakupy w stosunku do deklaracji (m.in. w programie tarczy przeciwrakietowej „Wisła” dwie baterie systemu Patriot zamiast ośmiu czy zakup jednego zamiast trzech dywizjonów artylerii dalekiego zasięgu Himars), znacznie bardziej prawdopodobny jest zakup 16 sztuk samolotów F-35, czyli jednej eskadry.
Na tym etapie wysyła się również informacje o tym, czy przy okazji zakupu sprzętu chcemy też kupić technologię, czyli o offsecie. LOR może zostać wysłany w tydzień czy dwa po uzyskaniu odpowiedzi z DSCA.
– Można napisać proste zapytanie i potem je uszczegółowiać. Tak naprawdę Amerykanie na tym etapie będą nam otwierali oczy na to, czego jeszcze potrzebujemy – mówi DGP oficer (już poza służbą), który ma za sobą liczne negocjacje dotyczące sprzętu wojskowego.
Zakup samolotów to tylko element większej całości, potrzebne są również pakiety szkoleniowe, logistyczne itd. Już po wysłaniu LOR trzeba również uzyskać zgodę Kongresu, przy której pojawia się maksymalna cena zakupu. Zwyczajowo jest ona znacznie wyższa niż w finalnej umowie. Także ta zgoda nie powinna stanowić politycznego problemu.
Negocjowanie Letter of Acceptance (LOA), czyli oferty przy tak skomplikowanym systemie uzbrojenia, jakim jest F-35, zajmie co najmniej pół roku. – Nawet jeśli polityczny nacisk administracji prezydenta Donalda Trumpa będzie bardzo duży, to i tak zajmie to miesiące. To jest ograniczanie lub rozszerzanie przedmiotu zamówienia, które decyduje o tym, w jakiej konfiguracji kupujemy sprzęt, za ile i kiedy go dostaniemy – mówi rozmówca DGP.
W przypadku systemu „Wisła” od wysłania LOR do podpisania umowy minął rok. Tak więc nawet jeśli wszystko będzie szło po naszej myśli i procedura będzie maksymalnie przyspieszona, to podpisanie tego kontraktu do końca roku jest bardzo mało prawdopodobne. Tym bardziej że w najbliższych miesiącach pójdziemy dwa razy do urn wyborczych, a to procesów zakupu uzbrojenia raczej nie przyspieszy. Za to można się spodziewać deklaracji politycznych dotyczących tego zakupu – dokładnie tak było też podczas kampanii prezydenckiej w 2015 r., kiedy to walczący o reelekcję prezydent Bronisław Komorowski zapowiadał zakupy zbrojeniowe. Z tym że od deklaracji do konkretnej umowy często mija dużo czasu (np. przy „Wiśle” były to trzy lata), a czasem w ogóle nie kończy się podpisaniem umowy (np. śmigłowce Caracal).
Pewnym zaskoczeniem jest to, że dwa tygodnie temu, już po katastrofie Miga-29, minister Mariusz Błaszczak pełnomocnikiem ds. programu „Harpia”, czyli zakupu nowych samolotów bojowych, mianował inspektora Sił Powietrznych gen. bryg. pil. Jacka Pszczołę. Choć jest to doświadczony oficer, to jednak nie specjalizował się nigdy w zakupach, a tym bardziej w ramach procedury FMS – Foreign Military Sales.
– Mamy w wojsku dosłownie kilku FMS – ninja, czyli speców od kupowania u Amerykanów, ale gen. Pszczoła nie jest jednym z nich – mówi inny oficer, który wciąż jest w służbie.
Biorąc pod uwagę, że sam zakup to tylko pierwszy krok, a wyzwaniem będzie też wspomniane wdrażanie systemów szkoleniowego czy logistycznego, to w Wojsku Polskim jest dwóch oficerów, którzy byliby to w stanie efektywnie zrobić. Ale żaden z nich pełnomocnikiem nie został.