Brytyjczycy starają się wyjść z politycznego impasu. W grę wchodzi nawet dymisja Theresy May



Jedno jest pewne: „techniczne” przedłużenie członkostwa do 22 maja praktycznie wykluczył wczoraj John Bercow. Spiker Izby Gmin powtórzył swoje zastrzeżenie, że rząd nie może przedłożyć posłom pod rozwagę po raz trzeci tego samego porozumienia wyjściowego z Unią Europejską. A przyjęcie tego dokumentu w tym tygodniu stanowiło warunek Brukseli dla zgody na przesunięcie brexitu o dwa miesiące. Bercow zagroził też, że nie pozwoli wpuścić odrzuconej już dwukrotnie przez posłów umowy tylnymi drzwiami, za pomocą proceduralnych sztuczek.
To oznacza problem dla premier Theresy May, która wciąż uważa, że przyjęcie jej umowy przez parlament to najlepsze rozwiązanie. Co więcej, dla zapewnienia poparcia dla dokumentu zadeklarowała nawet wczoraj, że odejdzie ze stanowiska przed kolejną fazą negocjacji brexitowych – czyli traktatem o docelowym kształcie relacji między Wielką Brytanią a UE.
Deklaracja padła podczas wczorajszej debaty w Izbie Gmin mającej na celu odblokowanie politycznego klinczu w Londynie. Po jej zakończeniu posłowie głosowali nad ośmioma wariantami brexitu; wyniki poznaliśmy jednak dopiero po zamknięciu tego wydania. Nie jest wcale powiedziane, że w Westminsterze pojawiła się wczoraj nadzieja na to, żeby „udrożnić” brexit.
Możliwy jest bowiem scenariusz, w którym posłowie opowiedzieli się za wariantem sprzecznym z oficjalną linią Whitehall – odpowiednika naszej kancelarii premiera. Rządzący konserwatyści od samego początku dążą bowiem do możliwie najgłębszego zerwania więzów z Unią Europejską, chociażby po to, aby uzyskać swobodę w kształtowaniu obszarów dzisiaj zależnych od Brukseli, takich jak handel zagraniczny, regulacje rynku pracy czy przepisy na rzecz uczciwej konkurencji. Do tego kierunku, zapisanego zresztą w manifeście Partii Konserwatywnej, przywiązanych jest wielu torysów, skutkiem czego rządowi trudno byłoby w ich przypadku dokonać zwrotu o 180 stopni.
Otwarte więc pozostaje pytanie, jaki będzie dalszy przebieg brexitu, jeśli okaże się, że Izba Gmin ma inne zapatrywania na rozwód z Unią Europejską, niż wynikałoby z linii narzucanej dotychczas przez Downing Street 10. Co więcej, znacząca korekta kursu brexitowego oznaczałaby konieczność uzyskania aprobaty ze strony Brukseli, ponieważ efektywnie cofałaby cały proces do punktu zero. Z opublikowanego w tym tygodniu sondażu opinii publicznej wynika, że 7 proc. Brytyjczyków podoba się sposób, w jaki rząd przeprowadza wyjście z Unii Europejskiej.
Znacząca zmiana kursu oznaczałaby także konieczność zwrócenia się do Rady Europejskiej o przedłużenie członkostwa przynajmniej o rok, a także przeprowadzenie wyborów do europarlamentu pod koniec maja. Chociaż obydwa warunki nie są niemożliwe do spełnienia, to wywołują głęboką niechęć u wszystkich torysów, którzy chcieliby jak najszybciej pożegnać się z Unią, w tym Jacoba Reesa-Mogga, nieformalnego przywódcy frakcji twardych eurosceptyków w Partii Konserwatywnej.
Niechęć do pozostawania w UE jest w tej frakcji tak duża, że większość z jej członków byłaby gotowa poprzeć porozumienie wyjściowe premier May, byle już tylko znaleźć się poza Unią. Lider frakcji udzielił nawet specjalnego wywiadu dziennikowi „Daily Mail”, w którym przeprosił swoich wyborców za zmianę decyzji. Rząd wylał też kubeł zimnej wody na wszystkich, którym się wydawało, że nad Tamizą zmienia się polityczny klimat na rzecz wycofania wniosku o wyjście z Unii Europejskiej. Jednym z takich sygnałów była petycja on line na stronie parlamentu, którą podpisało dotychczas ponad 5 mln osób. Ponieważ na każdą petycję, która ma więcej niż 10 tys. podpisów, rząd odpowiada pisemnie, ta również doczekała się urzędniczej zwrotki. Można w niej przeczytać, że polityka rządu nie przewiduje wycofania wniosku z art. 50.