Jest taki brexitowy mem, który dość dobrze oddaje klimat rozstania Brytyjczyków z unijną Wspólnotą. Siedzi sobie wygodnie rozpostarty kot i dostaje pytanie: „Kocie, co myślisz o wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej?”. Na co futrzak odpowiada: „Myślę, że powinniśmy wielokrotnie prosić o wyjście, a kiedy drzwi zostaną otwarte, po prostu siedzieć i patrzeć na drzwi. Ja bym tak zrobił”.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Kocia natura jest widać Brytyjczykom bliska, bo drzwi zostały już dawno otwarte, a oni siedzą i mimo wielu zachęt nie chcą przez nie przejść. Zdają sobie sprawę, że powrotu na stałe pewnie nie będzie, a na dodatek nie bardzo wiadomo, czy będą mogli zaglądać do miski i co w niej zastaną. Na pewno z kuwety nikt im już skorzystać nie pozwoli, bo przed brexitowym referendum sporo do niej narobili.
Można wciąż pastwić się nad Wielką Brytanią, wyborem jej obywateli, klasą polityczną, która doprowadziła do brexitu. Wszystko jednak zostało już chyba w tej sprawie powiedziane, przeanalizowane i obśmiane. Politycy z Wysp wciąż nas zaskakują w kolejnych głosowaniach nad brexitową umową, ale to, co dzieje się w ich parlamencie, jest do pewnego stopnia imponujące.
Szczególnie postać Johna Bercowa, spikera Izby Gmin, czyli odpowiednika naszego marszałka Sejmu. Przez ostatnie tygodnie chaosu stał się celebrytą z pierwszych stron gazet. Bercow jest dzisiaj nazywany przy Downing Street 10 tym, który blokuje rozstanie Wielkiej Brytanii z UE. Dlaczego? Bo nie pozwala Theresie May co chwila głosować nad umową. Zapowiedział, że dopóki nie będzie w niej znaczących zmian, dopóty po dwóch odrzuceniach jej przez Izbę Gmin nie ma sensu wracać do zajmowania się dokumentem. To dla Brytyjczyków groźne, bo prowadzi do twardego brexitu, czyli nieuporządkowanego wyjścia z Unii, ale pozwala im, a może bardziej obserwatorom z innych krajów, uwierzyć, że parlamentaryzm jest wciąż solą demokracji.
Dla Polaków to, co się dzieje w Izbie Gmin, może być egzotyczne na wielu poziomach, bo przywykliśmy do tego, że Sejm to maszynka do głosowania. Rząd przychodzi z projektem, dyscyplina partyjna nawet w najmniej ważnych sprawach powoduje, że każdy wynik głosowania można przewidzieć, każdą sprawę można przeforsować w ekspresowym tempie i nie ma znaczenia, czy robi się to w ciągu dnia, czy nocą. Jeśli rządowi się spieszy, wie, że wszystko przejdzie przez sejmową maszynkę, i mamy do czynienia z projektem poselskim, który idzie szybszą ścieżką legislacyjną. Marszałek Sejmu de facto nie prowadzi obrad, ale dba o to, żeby opozycja nie prowadziła obstrukcji czy nie debatowała zbyt długo, bo dyskusja nie ma sensu, skoro wynik głosowania jest znany, zanim do niego dojdzie. Tak wygląda rzeczywistość przy ul. Wiejskiej w Warszawie.
John Bercow pokazał, że można inaczej, a funkcja spikera Izby Gmin nie sprowadza się do moderowania, lecz ma fundamentalne znaczenie dla poszanowania prawa. Blokując kolejne głosowanie nad umową brexitową, powołał się na przepisy z początku XVII w., które są zapisane w podręczniku praktyki parlamentarnej z 1844 r. W parlamencie brytyjskim też jest dyscyplina partyjna, a jednak w tak fundamentalnej sprawie jak brexit politycy kierują się własnym sumieniem. Torysi, a nawet ministrowie rządu Theresy May zagłosowali przeciwko swojej premier. Parafrazując więc posła PO Michała Szczerbę: kochany panie marszałku, może czas jechać na lekcję angielskiego parlamentaryzmu. Póki można się dostać na Wyspy Brytyjskie bez problemu.