Za tydzień wejdzie w życie ustawa, która ma przyspieszyć rozwój kinematografii. Ale żeby mogła działać, potrzeba przepisów wykonawczych.
Resort chce ożywić polski rynek filmowy, który mimo sukcesów artystycznych jest w ekonomicznej stagnacji. Jego wzrost mają stymulować zachęty pieniężne dla producentów. Posłużą one też do przyciągnięcia do nas budżetów wytwórni filmowych z całego świata.
Bonusy wprowadzi ustawa o finansowym wspieraniu produkcji audiowizualnej. Zgodnie z nią producenci filmów fabularnych, animowanych i dokumentalnych oraz seriali telewizyjnych będą mogli dostać zwrot 30 proc. poniesionych w Polsce kosztów kwalifikowanych. Bud żet państwa może wydać na ten cel w br. prawie 211 mln zł, a w 2020 r. 216 mln zł. Kwota będzie zależna od liczby chętnych. Wiadomo, że ma to być nie mniej niż 100 mln zł w skali roku. Wnioski będą rozpatrywane w kolejności złożenia aż do wyczerpania środków na dany rok. Zajmie się tym Polski Instytut Sztuki Filmowej. Nie będzie konkursu piękności – pieniądze dostanie każdy film spełniający określone warunki.
Wymagania ma sprecyzować ministerialne rozporządzenie. Problem w tym, że na kilka dni przed wejściem w życie ustawy jeszcze go nie ma. W styczniu branża filmowa dopiero konsultowała projekt. I uznała, że wprowadza on zbyt wysokie wymagania dla filmowców starających się refundację.
Pierwsza bariera to bud żet uprawniający daną produkcję do zwrotu części nakładów. Filmowcy uznali, że jest za wysoki. Zdaniem Gildii Reżyserów Polskich zawęża on grono beneficjentów zachęt do producentów filmów wysokobudżetowych. „Pozostali uczestnicy rynku nie dość, że zostaną pozbawieni szansy skorzystania z zachęt, to jeszcze poniosą skutki wprowadzenia tychże, jakimi będzie wzrost cen usług w sektorze produkcji audiowizualnej” – stwierdziła w swojej opinii organizacja.
Ministerstwo ustaliło bowiem, że aby liczyć na refundację filmu, trzeba ponieść co najmniej 4 mln zł kosztów kwalifikowanych (mogą one stanowić do 80 proc. całego budżetu filmu). Wykluczyłoby to więc np. obsypaną nagrodami „Cichą noc” z budżetem niespełna 3,9 mln zł. Gildia zaproponowała obniżenie tego progu o połowę, a Krajowa Izba Producentów Audio wizualnych (KIPA) do co najwyżej 3,5 mln zł. Ta ostatnia postulowała też zmniejszenie progu wejścia dla seriali z 1,5 mln zł za odcinek do 1,2 mln zł.
Z ministerialnego raportu po konsultacjach wynika, że resort częściowo uwzględni te uwagi w docelowym kształcie rozporządzenia. W pierwszych latach progi będą niższe. W br. wystarczy, by suma kosztów filmu sięgnęła 2,5 mln zł. W przyszłym roku będzie to 3 mln zł, a kwestionowany przez branżę poziom 4 mln zł wróci dopiero od 2021 r. Przy serialu minimum spadło zaś do 1 mln zł za odcinek.
Ale pieniądze to nie wszystko. Wiele zmian środowisko filmowe zaproponowało też do tzw. testu kulturowego. Jego przejście jest drugim warunkiem otrzymania pieniędzy z budżetu państwa. Chodzi o związek danej produkcji z polską kulturą i jej wpływ na rozwój polskiego sektora audiowizualnego. Punkty można dostać m.in. za wykorzystanie polskiego lub europejskiego dorobku kulturowego, umieszczenie akcji w Polsce, zatrudnienie polskich twórców i wykorzystanie polskiej infrastruktury filmowej.
KIPA zwróciła uwagę m.in., że test zbudowano pod kątem koprodukcji fabularnej – przez co nie sposób będzie dostać refundację kosztów usług świadczonych np. dla hollywoodzkiego filmu kręconego w Polsce. A bez rozwoju usług dla produkcji zagranicznych „istnieje ryzyko, iż system nie zepnie się finansowo i zostanie szybko zlikwidowany jako nierentowny” – oceniła izba.
Według resortu kultury system zachęt będzie się sam finansował dzięki podatkom i innym wpływom związanym z kosztami ponoszonymi przez twórców filmów.
To się jednak nie uda bez powiększania się rynku usług filmowych. A w tej dziedzinie, „gdzie zasadą jest, iż realizuje się tylko fragment filmu i że przyjeżdża ekipa z obsadzonymi głównymi pozycjami twórczymi” – jak podkreśliła KIPA – „nie sposób uzyskać 20 punktów w teście”. To minimum zakładane przez resort.
Izba zrobiła kilka symulacji testu. Okazało się, że nie przeszedłby go ani film „Monachium” Stevena Spielberga, ani serial „Gra o tron”.
Na razie nie wiadomo, czy po korekcie rozporządzenia klimat dla światowych superprodukcji się w Polsce poprawi. – Zasadnicze uwagi zostaną uwzględnione w ostatecznej wersji dokumentu – mówi wiceminister kultury Paweł Lewandowski, ale nie ujawnia szczegółów.
Czy resort zdąży z rozporządzeniem, by ustawa mogła działać od razu po wejściu w życie? Wiceminister zapewnia, że zostanie ono opublikowane do końca tego tygodnia.
Zdaniem resortu zachęty sprawią, że wartość naszego rynku audiowizualnego z ok. 210 mln zł wzrośnie do 480 mln zł rocznie.