Chociaż jest rzeczywiście narcystycznym gburem i demagogiem, Donald Trump może przejść do historii jako ważny, wprowadzający zmiany prezydent USA, który przewodzi "ludowej rebelii" przeciw globalistycznym elitom - uważa amerykański geograf i socjolog Joel Kotkin.

Zdaniem Kotkina, profesora Chapman University w Kalifornii, analityka ekonomiczno-społecznych i politycznych trendów na świecie, bilans blisko półtorarocznych rządów Trumpa wypada pozytywnie. Prezydent spełnia oczekiwania swego elektoratu – poszkodowanych przez globalną gospodarkę, zdeklasowanych „niebieskich kołnierzyków” z amerykańskiego interioru, których profesor porównuje do chłopów buntujących się w średniowiecznej Europie i XIX-wiecznych Chinach.

„Trump miał kiepski start i jest nieokrzesanym, moralnie odpychającym człowiekiem. Ale tak jak niezbadane są wyroki Boga, to samo można powiedzieć o historii. Poparcie dla prezydenta wzrosło, bo spełnia wyborcze obietnice. Sektor przemysłowy, który tracił miejsca pracy, zyskał ich wiele. Teksas, Floryda i stany Środkowego Zachodu radzą sobie coraz lepiej. Mimo doniesień o negatywnych efektach polityki celnej Trumpa dla producentów zatrudnienie w przemyśle i produkcja rosną. Spadło nawet bezrobocie wśród Afroamerykanów. +Średniej+ Ameryce, której Hillary Clinton okazywała pogardę, Trump przywrócił poczucie uznania i szacunku dla siebie” – powiedział PAP Kotkin podczas konferencji nt. problemów demokracji na Zachodzie, która odbyła się 8-9 czerwca w Tocqueville we Francji.

Amerykański ekspert uważa, że polityka handlowa poprzednich administracji – obniżanie barier handlowych – sprzyjała głównie elitom w wielkich miastach obu wybrzeży, ale wyrządzała szkody przemysłowym regionom, które traciły miejsca pracy, przenoszone za granicę. Dlatego Trump ma rację, domagając się rewizji układów o wolnym handlu.

„Nie żyjemy de facto w świecie liberalnym. Unia Europejska prowadzi politykę merkantylistyczną. Amerykańskie rolnictwo wyeliminowałoby z rynku rolnictwo europejskie, gdyby nie protekcjonistyczne bariery UE. Podobnie z przemysłem. Airbus nie istniałby bez ogromnych subsydiów państwowych. Trump wraca do realizmu i w historii USA nie jest w tym odosobniony, bo np. prezydent Reagan też był bardzo twardy wobec Japonii, gdy ta naruszała reguły wymiany handlowej” - mówi w rozmowie z PAP Kotkin.

Pytany o to, czy Trumpowi uda się wygrać wojnę handlową, a zwłaszcza handlową konfrontację z Chinami, Kotkin odpowiada: „On przynajmniej próbuje. Jest niejako pokerzystą... Tymczasem przywódcy obu naszych partii reprezentują interesy wyższej klasy, która korzysta z obecnego systemu. Ameryka jest wielkim krajem i wciąż ma mnóstwo środków nacisku. Kto ucierpi na wojnie handlowej? Myślę, że Chiny”.

Istnieje pogląd, że autorytarny rząd Chin może sobie na nią pozwolić, gdyż nie musi się liczyć z opinią publiczną, ale Kotkin jest innego zdania.

„Byłem niedawno w Chinach. Tamtejszy rząd boi się własnego społeczeństwa” - mówi.

Kotkin uważa, że także polityka imigracyjna Trumpa wychodzi USA na korzyść.

„Czy na obecnym etapie rozwoju naprawdę potrzebujemy 5 milionów imigrantów z Ameryki Środkowej z minimalnymi lub żadnymi kwalifikacjami, którzy na rynku pracy stwarzają konkurencję dla Amerykanów? Czy chcemy 70-latków, którzy nie będą pracować i nie mają widocznych środków utrzymania?” - pyta retorycznie.

Przypomina, że kraje otwarte na imigrantów, jak Kanada i Australia, prowadzą politykę przyjmowania ich według kryteriów wykształcenia i kwalifikacji. Zwraca też uwagę, że elity – głównie biznesowe - korzystają z niekontrolowanej imigracji, gdyż pozwala ona utrzymywać płace na niskim poziomie, zwłaszcza w sektorze tradycyjnych usług, natomiast negatywne jej koszty ponoszą Amerykanie z dolnych warstw społecznych.

„Bandyci z latynoskiego gangu MS-13 nie działają raczej na Upper East Side (dzielnica bogaczy w Nowym Jorku - PAP) albo w Malibu w Kalifornii, tylko w dzielnicach biedoty” - mówi.

Polityka Trumpa napotyka opozycję z dwóch stron: „korporacyjnych liberałów” oraz tradycyjnych - jak ich określa Kotkin: „establishmentowych” - konserwatystów. „Niezależnie od wszystkich różnic grupy te mają podobne klasowe doświadczenia i perspektywy światopoglądowe. Obie widzą w Trumpie i jego zwolennikach zagorzałych rasistów i faszystów” - napisał profesor w artykule w kalifornijskim „Orange Register”.

W książce „The New Class Conflict” (Nowy konflikt klasowy) Kotkin przedstawia głęboki podział w amerykańskim społeczeństwie, zaostrzający się wraz z awansem dwóch grup społecznych: „techno-oligarchii”, czyli elity nowej gospodarki, oraz – jak ich nazywa – klerków (ang. clerisy), czyli opiniotwórczej inteligencji - elity mediów, uniwersytetów i think tanków (grupy określanej czasem jako kognitokracja). Grupy te bronią własnych interesów, interesy najbiedniejszych chroni państwo opiekuńcze, natomiast przegranym pozostaje klasa średnia – w przeszłości trzon amerykańskiego społeczeństwa i ostoja demokracji.

Partia Demokratyczna, w przekonaniu Kotkina, wydaje się bezradna w tym układzie, nie będąc zdecydowanym rzecznikiem klasy średniej, w znacznej części konserwatywnej w kwestiach kulturowo-obyczajowych. Nie potrafi też znaleźć recepty na trumpizm.

„Demokraci stosują teraz tak wiele +testów prawomyślności+, w takich sprawach jak zmiana klimatu, stosunki rasowe w USA, problemy płci czy rozdział religii od państwa, że odbiera im to sporą część potencjalnego elektoratu. Partia jest zdominowana przez 4-5 obszarów metropolitarnych wokół wielkich miast, jak Nowy Jork czy Los Angeles, zamieszkanych przez zdecydowanych liberałów, więc trudno jej zdobyć zwolenników w centrum” - mówi Kotkin.

„Trump doprowadził do furii Demokratów, którzy zamiast skupić się na formułowaniu programu, żyją nienawiścią do prezydenta. Stracili rozum myśląc, że trzeba go usunąć przez impeachment” - dodaje.

Zwraca uwagę, że o ile jesienią 2017 roku o 12 procent więcej Amerykanów wolało głosować na Demokratów niż na Republikanów w wyborach do Kongresu, to obecnie – na pięć miesięcy przed wyborami - sondaże wskazują, że przewaga Demokratów zmniejszyła się do 4 procent.

Według Kotkina poparcie dla Demokratów zmalało nawet wśród „millenialsów”, młodego pokolenia Amerykanów, których trudności materialne po kryzysie i recesji skłaniają do poparcia lewicowej platformy senatora Bernie'ego Sandersa.

„Wśród młodzieży wzrosła popularność socjalizmu. To się częściowo bierze z wad edukacji. W mojej klasie w Chapman University tylko jeden student na 34 wiedział, kto to był Lenin. W college'ach na ogół nie uczą o Związku Sowieckim. W efekcie studenci nie wiedzą, dlaczego realny socjalizm zbankrutował. Profesorowie nie chcą tego uczyć, gdyż są lewicowi i obawiają się, że krytykując socjalizm, znajdą się na prawicy”- mówi profesor.

„Ale z drugiej strony, jeżeli ci młodzi nie mają szans na dobrze płatną pracę i nie stać ich na kupno domu, to jak mają nie głosować na Sandersa” - dodaje.