Jedna rozmowa dwóch ludzi nie powinna decydować o życiu milionów innych i przyszłości świata. W polityce, niestety, czasami takie spotkania się zdarzają.
Niespełna rok temu prezydent USA groził Korei Północnej „ogniem i furią”. W odpowiedzi jej przywódca straszył atakiem rakietowym na wyspę Guam, gdzie znajdują się amerykańskie bazy wojskowe. A ponieważ Pjongjang przeprowadził wcześniej kilka udanych prób nuklearnych, świat zamarł ze strachu. Bo gdyby konflikt wybuchł , tylko na Półwyspie Koreańskim pochłonąłby miliony istnień. Poza tym, z racji interesów strategicznych, wojnie bezczynnie nie przyglądałyby się ościenne mocarstwa: Chiny, Japonia i Rosja. Tymczasem w krótkim czasie doszło do wolty – i w tym tygodniu w Singapurze doszło do spotkania Donalda Trumpa i Kim Dzong Una, którzy zachowywali się jak przyjaciele.
Już samo spotkanie prezydenta USA z przywódcą komunistycznej Północy jest czymś tak bardzo niezwykłym, iż przejdzie do historii. Nawet jeśli porozumienie o denuklearyzacji Korei oraz wspólnym dążeniu do pokojowego rozwiązywania sporów na półwyspie okaże się tylko zbiorem pobożnych życzeń (do umowy nie wpisano żadnych dat czy harmonogramu działań). Bo w przypadku tych dwóch polityków, którzy zapracowali na opinię nieprzewidywalnych, trudno cokolwiek prorokować.
Jak wielkie znaczenie dla świata będzie miał szczyt w Singapurze, okaże się w ciągu najbliższych miesięcy, lecz może on przynieść efekty, które wpłyną na życie milionów, a nawet miliardów zwykłych ludzi.

Dwaj kuzyni

„Stosunki cesarza Wilhelma II z jego rosyjskim kuzynem mają rozstrzygające znaczenie dla polityki zagranicznej Mikołaja oraz dla politycznego krajobrazu Europy. To przede wszystkim oni kształtowali w latach 1894–1914 sytuację międzynarodową w przededniu I wojny światowej” – napisała Elisabeth Heresch w biografii „Mikołaj II”.
Cesarz Niemiec Wilhelm II – od kiedy jego kuzyn zasiadł na tronie cara Rosji – ze wszystkich sił starał się go przekonać do zerwania sojuszu z Francją. Alians Petersburga z Paryżem trzymał II Rzeszę w kleszczach, która to sytuacja coraz mocniej ciążyła Berlinowi. Dlatego Kaiser usilnie zabiegał o względy Mikołaja II, choć obaj władcy mocno różnili się od siebie. „Wilhelm to urodzony intrygant” – pisał o nim arcyksiążę heski Ernest Ludwik, który inaczej opisywał cara Rosji: „Dobroć patrzyła mu z ogromnych, głębokich oczu jak z oczu wiernego psa; do tego potrafił być bardzo szarmancki, mimo swojej nieśmiałości”. „Różnica temperamentów między nimi była frapująca – podkreślał we wspomnieniach minister spraw zagranicznych Rosji Aleksandr Izwolski. – Wilhelm gwałtownym usposobieniem wywierał wpływ na cara, który w swojej istocie nie umiał stawić temu czoła. Ale Mikołaj świetnie przy tym dostrzegał komedianckie rysy w jego zachowaniu. Mimo to zawsze w pobliżu Wilhelma był zdenerwowany”.
Mikołaj miał jeszcze jedną cechę decydującą o jego postępowaniu: zawsze starał się dochowywać zobowiązań. A sojusz z Francją uznawał za wypełnienie woli ojca Aleksandra III. Przez dziesięć lat Wilhelm II pisywał do kuzyna i spotykał się z nim, aby wzbudzać nieufność wobec Paryża, a także Londynu. Parł do odwrócenia sojuszy i bliskiego związania Berlina z Petersburgiem. Pozornie uległy Mikołaj zawsze dawał się w rozmowie zdominować, lecz wiążących obietnic nie udzielał.
Sytuacja zmieniła się latem 1905 r. Podczas wojny Rosji z Japonią sojusznicza Francja zachowała neutralność, natomiast na pomoc Wielkiej Brytanii mogło liczyć Tokio. Kaiser postanowił kuć żelazo, póki gorące. „Spotkajmy się całkiem nieoficjalnie. Bez ministrów, adiutantów, bez etykiety i uniformów” – napisał w przesłanej carowi depeszy w połowie lipca 1905 r. W imperium Romanowów trwała rewolucja po przegranej wojnie z Japonią. W tym zalewie nieszczęść okazywało się, że Mikołaj II może liczyć tylko na kuzyna. Zaproszenie przyjął natychmiast. Wsiadł na pokład jachtu „Polarnaja Zwiezda”, by pożeglować w stronę wybrzeży Finlandii. W tym samym kierunku popłynął cesarski jacht „Hohenzollern”.
Obaj władcy przywitali się serdecznie. Wilhelm II po raz pierwszy nie okazywał swojej wyższości, a Mikołaj II wreszcie dobrze się czuł w obecności kuzyna. Aż nadszedł kluczowy moment. Gdy rozmawiali w cztery oczy, zamknięci w kajucie na „Polarnoj Zwiezdie”, cesarz sięgnął do kieszeni, po czym podał carowi zapisany na jednej kartce projekt układu sojuszniczego między Rosją a II Rzeszą. „Przeczytał ją raz, drugi, trzeci. Ja odmówiłem w tym czasie modlitwę do drogiego Boga, aby zechciał być teraz z nami i pokierować młodym władcą” – zapisał we wspomnieniach cesarz. Zaproponowane przez niego porozumienie oznaczało sojusz militarny Rosji z Niemcami. Jednocześnie pozwalało Petersburgowi na zachowanie układu zawartego z Francją, co przecież w praktyce nie byłoby możliwe. Jednak ten wybieg miał uśpić czujność Mikołaja II, który uchodził – najdelikatniej mówiąc – za niezbyt lotnego polityka.
Wreszcie car podniósł wzrok znad kartki papieru i powiedział po angielsku (kuzyni zwykle rozmawiali w tym języku): „To jest wręcz znakomite. Całkowicie się zgadzam”. Wówczas cesarz pośpieszne podsunął mu kałamarz i pióro. „A zatem poranek 24 lipca 1905 r. w Björkö stał się przełomowym momentem w dziejach Europy – dzięki łasce Boskiej – i ulżył położeniu mojej drogiej ojczyzny, która wyzwoliła się wreszcie z tych potwornych kleszczy Galii i Rosji” – przelewał radość na papier Wilhelm II.
Jednak Stwórca miał odmienne zdanie w kwestii zbliżenia między Berlinem a Petersburgiem. Carscy ministrowie złapali się za głowy na widok umowy przywiezionej przez Mikołaja II. Wspólnym wysiłkiem robili wszystko, żeby zobowiązanie anulować. Car długo się wahał, lecz urok chwil spędzonych na pokładzie „Polarnoj Zwiezdy” dawno prysł. Za to wróciła niechęć do kuzyna. Obaj władcy spotkali się ponownie w sierpniu 1907 r. na jachtach w pobliżu Świnoujścia. Tym razem towarzyszyli im kluczowi ministrowie. Niemiecki kanclerz Bernhard von Bülow próbował wymóc na gościach potwierdzenie zawartego układu. W odpowiedzi Rosjanie żądali pełnej swobody w działaniach na Bałkanach. Co stanowiło śmiertelne zagrożenie dla Austro-Węgier będących najbliższym sojusznikiem Berlina. Wilhelm II nie zamierzał kupować sojuszu z Moskwą, płacąc zań interesem Habsburgów. Premierowi Piotrowi Stołypinowi oraz ministrowi spraw zagranicznych Aleksandrowi Izwolskiemu dawało to znakomity pretekst, żeby wymóc na Mikołaju II wycofanie się z danych obietnic.
Car jeszcze trochę się opierał, aż nadeszła jesień 1908 r., gdy Austro-Węgry zaanektowały Bośnię. Wówczas król Serbii Piotr I Karadziordziewić chciał wzniecić wojnę z monarchią Habsburgów, licząc na wsparcie Petersburga.
Dla cara stało się jasne, że żadnych przyjacielskich układów z Wilhelmem II już nie będzie. Skłaniał się nawet do wojny z Austro-Węgrami. Czemu wówczas zapobiegł Stołypin, wiedząc, że może ona przynieść zbrojny konflikt również z II Rzeszą. Rosja ostatecznie związała się więc z blokiem krajów ententy, przeciwko państwom centralnym. Oba sojusze prowadziły coraz intensywniejszy wyścig zbrojeń, uzupełniony agresywną polityką zagraniczną. Przez to z każdym rokiem wybuch wojny stawał się sprawą coraz bardziej nieuchronną.

Szalony wizjoner i spolegliwy księgowy

Adolf Hitler nie różnił się w podejściu do życia od przeciętnego Austriaka aż do 10 listopada 1918 r. – twierdzi autor książki „Hitler prywatnie” Karol Grünberg. Przełomowa zmiana w jego życiu wydarzyła się w dniu zawieszenia broni na froncie zachodnim i abdykacji cesarza Wilhelma II. „Potykając się po omacku, znalazłem drogę do sypialni, rzuciłem się na pryczę i nakryłem rozpaloną głowę poduszką i kocem” – wspominał kapral Hitler. Ukrył głowę pod poduszką i płakał całe popołudnie. Tamtego wieczoru narodził się inny człowiek.
Wielkie znaczenie w kształtowaniu jego osobowości miało zetknięcie z Towarzystwem Thule, organizacją łączącą rasistowską ideologię z populizmem i okultyzmem. Jej przywódcy wierzyli w magię i proroctwa, często korzystając z rad astrologów. Po kilku latach obracania się w takich kręgach oraz przejęciu kierownictwa w NSDAP Hitler zaczął emanować niezłomnym przekonaniem, że opatrzność powierzyła mu dziejową misję: zdobycia dla Niemców przestrzeni życiowej, budowy tysiącletniej Rzeszy oraz uwolnienia narodu niemieckiego od degenerującej go plagi Żydów.
Na drodze charyzmatycznego mistyka zrządzeniem losu stanął dżentelmen wierzący w ludzką racjonalność. Gdy w 1923 r. Hitler próbował zorganizować w Monachium pucz i przejąć władzę, Neville Chamberlain jako minister zdrowia w brytyjskim rządzie próbował zapewnić opiekę medyczną wszystkim poddanym króla. „Był gotów uczynić wszystko, aby konserwatyści dali się poznać jako reformatorzy społeczni” – pisze Keith Robbins w „Zmierzchu wielkiego mocarstwa”.
Dziesięć lat później Führer zaczynał budowę wymarzonej III Rzeszy od deptania postanowień traktatu wersalskiego. Tymczasem Chamberlain już jako kanclerz skarbu ciął wydatki na zbrojenia, żeby wygospodarować środki na wspieranie budownictwa mieszkaniowego oraz zagwarantowanie mieszkańcom Wysp godziwych emerytur. Wtedy jeszcze to nie on, lecz premier Stanley Baldwin ponosił odpowiedzialność za to, że Wielka Brytania wraz z Francją pozwalały Hitlerowi dosłownie na wszystko, choć mogły uderzyć pięścią w stół, kiedy w marcu 1936 r. wojska niemieckie wkraczały do Nadrenii. Ale Paryż patrzył, co zrobi Londyn, a Londyn spoglądał na Paryż. W efekcie oba kraje zachowywały całkowitą bierność nawet wówczas, gdy Hitler dokonał Anschlussu Austrii.
W maju 1937 r. Chamberlain stanął na czele brytyjskiego rządu i przyjął wobec Berlina strategię appeasementu (uspokojenia). Pragmatyzm kazał mu sądzić, iż Hitlera usatysfakcjonuje wynagrodzenie Niemcom krzywd wyrządzonych przez traktat wersalski, co zapobiegnie kolejnej wojnie.
Tej wiary nie zabił w nim nawet moment, gdy Führer zażądał należących do Czechosłowacji Sudetów. „To po prostu banda głupców (Brytyjczycy – red.), która ma piętnaście krążowników i boi się je stracić” – krzyczał czeski ambasador w Londynie Jan Masaryk podczas telefonicznej rozmowy 13 września 1938 r. z prezydentem Edvardem Benešem. Lecz prawdziwy wstrząs czekał go następnego dnia. Premier Chamberlain bez konsultacji z francuskim sojusznikiem poprosił Hitlera o natychmiastowe spotkanie. Gdy Masaryk się o tym dowiedział, natychmiast zadzwonił do Beneša. Prezydent Czechosłowacji zdołał wykrztusić tylko jedno zdanie: „To niemożliwe”. Przywódca mocarstwa, które wygrało I wojnę światową, z własnej woli postawił się w roli petenta.
Pomysł brytyjskiego premiera zaskoczył nawet Hitlera. Domyślał się on, że Chamberlain może przywieść propozycje układu zaspakajanego niemieckie roszczenia. Tymczasem jego celem nie było przyłączenie Sudetów do III Rzeszy, lecz likwidacja Czechosłowacji. Dlatego zaczął grę na czas. Na miejsce spotkania wyznaczył nie Berlin, lecz wymagające dużo dłuższej podróży Berchtesgaden. Premier Wielkiej Brytanii musiał tam dojechać pociągiem z Monachium. Z jego okien widział kolumny niemieckich wojsk maszerujące do punktów zbiórek przy granicy z Czechosłowacją.
„Jeśli pan Hitler nie chce niczego poza niemieckimi obszarami w Sudetach, to proszę bardzo, może je mieć” – rozpoczął Chamberlain rozmowy z Hitlerem, oferując przeprowadzenie na terenie spornego terytorium plebiscytu pod nadzorem mocarstw. Jako że Niemcy stanowili przytłaczającą większość mieszkańców tego regionu, jego wynik był z góry przesądzony. Tymczasem gospodarz odpowiedział długim monologiem o kłamliwości Beneša oraz zbrodniach Czechów na Niemcach zamieszkujących Sudety. Zakończył go, krzycząc: „Nie ścierpię tego dłużej, w najbliższym czasie na własną rękę tak czy inaczej rozwiążę kwestię”. Zaszokowany Chamberlain zapytał, czy Führer zdecydował się już na wojnę i jeśli tak, to po co ściągał go do Berchtesgaden? Hitler, widząc, że całkowicie dominuje nad rozmówcą, zażądał oddania Sudetów bez przeprowadzania plebiscytu. Osłupiały premier nie miał odwagi odrzucić ultimatum ani się na nie zgodzić. Wyjechał więc do domu, otwierając kolejną turę negocjacji.
Po jego odjeździe Hitler, nadal zaskoczony uległością gościa, podczas rozmowy z sekretarzem stanu w MSZ Ernstem Weizsäckerem zapowiedział, że jeśli Praga nie odda Sudetów, rozpocznie wojnę. „Jeśli Czesi ulegną żądaniom, załatwimy się z ich państwem dopiero później” – wyjaśnił, na czym polega zmiana planu.
Tymczasem Chamberlain, choć spędził wiele godzin z Hitlerem i na własnej skórze przekonał się, kto rządzi III Rzeszą, zupełnie nie uczył się na własnych błędach. Dlatego 19 września prezydent Beneš otrzymał francusko-angielską notę informującą go, iż „dalsze utrzymywanie w granicach państwa czechosłowackiego okręgów zamieszkiwanych głównie przez Niemców sudeckich nie może trwać nadal bez narażania na szwank interesów Czechosłowacji oraz interesów pokoju europejskiego”. Za oddanie Sudetów mocarstwa obiecywały udzielić Czechosłowacji gwarancji nienaruszalności nowych granic.
Wspólnej woli Londynu, Paryża i Berlina przerażony rząd w Pradze nie miał odwagi się przeciwstawić. Początek końca malutkiego kraju z czasem przyniósł śmierć ponad 60 mln ludzi, którzy zginęli podczas II wojny światowej.

Kowboj i gensek

„Jak mam uzgadniać cokolwiek z Rosjanami, skoro kolejni wciąż umierają?” – westchnął Ronald Reagan na wieść o śmierci Konstantina Czernienki. Kiedy amerykański prezydent wygrywał wybory, Związkiem Radzieckim rządził Leonid Breżniew. Oświadczeniem wygłoszonym w maju 1981 r. na Uniwersytecie Notre Dame, że „komunizm jest dziwacznym rozdziałem historii ludzkiej, którego ostatnie strony są obecnie zapisywane”, Reagan zdecydowanie pogorszył stan zdrowia genseka. Gdy przywódca Ameryki już na całego prowadził zimną wojnę z ZSRR, na Kremlu rządził Jurij Andropow. Po jego zgonie w lutym 1984 r. kolejnym przywódcą Związku Radzieckiego został Czernienko. To za jego krótkich rządów na Związek Radziecki spadały kolejne nieszczęścia fundowane imperium zła przez Reagana.
W ciągu czterech lat gospodarka ZSRR musiała się zmierzyć z sankcjami ekonomicznymi, ucięciem dostępu do nowoczesnych technologii, próbą blokowania ze strony Amerykanów budowy nowych gazociągów i ropociągów. Jednocześnie musiała podołać wyścigowi zbrojeń, którego tempo rosło, i znaleźć pieniądze na wojnę w Afganistanie, gdzie USA wspierały mudżahedinów. Tymczasem Reagan trzymał w zanadrzu jeszcze Inicjatywę Obrony Strategicznej oznaczającą przeniesienie wyścigu zbrojeń w przestrzeń kosmiczną. Na deser dodał wspólnie z Arabią Saudyjską gwałtowny spadek cen ropy naftowej. Redukując tym dostęp Związku Radzieckiego do twardej waluty. Bez niej Kreml nie mógł kupować żywności na Zachodzie. Mocarstwu jądrowemu zaczynała grozić klęska głodu.
Zadając wrogowi kolejne uderzenia, prezydent sprawiał wrażenie osoby nieobliczalnej, gotowej nawet na rozpoczęcie wojny. „Z radością komunikuję wam, że dziś podpisałem ustawę o delegalizacji Rosji po wsze czasy. Za pięć minut zaczynamy bombardować” – zażartował prezydent w kwietniu 1984 r. podczas próby mikrofonu przed wystąpieniem radiowym. Jednak słowa poszły w eter, wywołując panikę wśród przywódców ZSRR. Na Kremlu wierzono, że Reagan jest szalonym kowbojem gotowym w każdej chwili sięgnąć po broń. To budowało psychozę strachu przed USA. „Szacowni oficerowie, wypiwszy o kieliszek za dużo, zaczęli mówić otwarcie. Jeden z nich głośno się rozwodził nad potrzebą naciśnięcia guzika jądrowego, i to jak najszybciej, zanim imperialiści osiągną nad nami przewagę w każdej dziedzinie” – tak bankiet w Moskwie w 1985 r. wspominał minister spraw zagranicznych Węgier Gyula Horn.
Ale Czernienko nagle zmarł i jego następcą w marcu 1985 r. został Michaił Gorbaczow. „Należał do innej generacji aniżeli przywódcy pokolenia, którego duch został złamany przez Stalina. Nie miał ciężkiej ręki jak wszyscy dotychczasowi reprezentanci nomenklatury. Bardzo inteligentny i uprzejmy w obejściu, przywodził na myśl nierzeczywiste w pewnym sensie postaci z XIX-wiecznej powieści rosyjskiej” – opisywał go Henry Kissinger na kartach „Dyplomacji”. Nowy gensek spodobał się też Reaganowi. „Dostrzegłem w jego twarzy i stylu bycia ciepło, a nie graniczący z nienawiścią chłód, jakim cechowała się większość wyższych przywódców sowieckich” – wspominał.
Nie oznaczało to jednak taryfy ulgowej dla przeciwnika. Podczas pierwszego spotkania dwóch przywódców supermocarstw w listopadzie 1985 r. w Genewie Gorbaczow był zmuszony do prowadzenia rokowań rozbrojeniowych pod olbrzymia presją – zastraszany programem Inicjatywy Obrony Strategicznej, nazwanym przez media gwiezdnymi wojnami. Porozumienia wówczas nie osiągnięto, lecz sytuacja Kremla stawała się tak dramatyczna, że Gorbaczow zdecydował się na ucieczkę do przodu. Sowiecki przywódca postanowił za dobrą monetę wziąć liczne deklaracje Reagana, że marzy mu się świat bez broni jądrowej. Kolejne spotkanie na szczycie odbyło się w październiku 1986 r. w Rejkiawiku. „W czasie burzliwych i pełnych napięcia 48-godzinnych rozmów Reagan z Gorbaczowem uzgodnili zasady 50-procentowych redukcji arsenałów strategicznych w ciągu pięciu lat oraz zniszczenie wszystkich pocisków balistycznych w ciągu dziesięciu lat. W pewnym momencie Reagan bliski był zaakceptowania radzieckiej propozycji zakazu wszelkiej broni nuklearnej” – pisze Kissinger. „W Rejkiawiku pojawiła się perspektywa stworzenia radziecko-amerykańskiego kondominium, co od dawna napawało lękiem tak sojuszników, jak i kraje neutralne” – dodaje.
MAGAZYN DGP 15.06.18 / Dziennik Gazeta Prawna
Nie doszło do tego, ponieważ Gorbaczow zbyt mocno naciskał na rezygnację USA z gwiezdnych wojen. Ku zaskoczeniu wszystkich prezydent odmówił, po czym wyszedł z pokoju. „Reagan zareagował w sposób, jakiego nie zaleciłby żaden zawodowy dyplomata” – podkreśla Kissinger. Jednak okazał się on skuteczny. „Byliśmy przygotowani na wszystko, ale nie na to, że Reagan wyjdzie z pokoju” – opowiadał później Kissingerowi jeden z doradców sowieckiego przywódcy. Ostatecznie Gorbaczow, choć nie osiągnął celów i musiał pogodzić się z przewagą USA, dał się urzec wizji, że z czasem oba supermocarstwa będą wspólnie decydować o losach świata.
Kreml więc nie tylko godził się na wycofanie rakiet średniego zasięgu z głowicami jądrowymi z Europy, ale przede wszystkim rezygnował z agresywnej polityki zagranicznej. Wystarczyło już tylko zreformować gospodarkę i naprawić zmurszałe państwo, by Związek Radziecki zaczął odzyskiwać pozycję i wpływy, współpracując z Waszyngtonem. Wspomniana strategia okazała się nierealną mrzonką. Po złagodzeniu polityki wewnętrznej imperium, które spajano, mordując dziesiątki milionów ludzi, rozpadło się pod własnym ciężarem. Jego upadek był jednak niemal bezkrwawy, a ludzkość szczęśliwie uniknęła kolejnej wojny światowej.