Nikol Paszinjan przez całe dorosłe życie był w opozycji do władzy, prowadząc ostrą kampanię antykorupcyjną. Czy wyniesiony wskutek ludowej rewolty na stanowisko premiera będzie w stanie skutecznie rządzić krajem?
Jeszcze parę miesięcy temu Nikol Paszinjan był szeregowym posłem niewielkiej, opozycyjnej partii Wyjście. Przyjął wówczas – wraz z małżonką i małą córką – zaproszenie od publicznej telewizji do sylwestrowego programu. Rozmowę na temat świątecznych obyczajów przerwało pytanie prowadzących: czy prosił świętego Mikołaja o jakiś polityczny prezent?
– W polityce to ludzie są Świętym Mikołajem – odparł Paszinjan, wtedy jeszcze ogolony, pod krawatem i w blezerze. Ten image wkrótce miał zamienić na koszulę w wojskowych barwach, przyprószoną siwizną brodę i czarną bejsbolówkę ze słowem „odwaga” w języku ormiańskim. Z tą – jakby to określiła młodzież – „stylówą” stał się ikoną protestów, które wyniosły go do władzy. Najpiękniejszy, prezent od Mikołaja, jaki mógł sobie wymarzyć.
Większości czytelników nazwisko nowego premiera Armenii nic nie mówi, ale polityk ten – jak mówi znawca Zakaukazia Wojciech Górecki z Ośrodka Studiów Wschodnich – nie jest człowiekiem znikąd. W życiu publicznym Armenii uczestniczył od lat, choć jako polityk dopiero od dekady (wcześniej jako dziennikarz) i to nie zawsze w pierwszym szeregu.
Paszinjan w opozycji do władzy był całe życie. O korupcji zaczął pisać jako student dziennikarstwa na Erywańskim Uniwersytecie Państwowym, w efekcie czego wywalono go z uczelni. Później temat podejmował na łamach dziennika „Czas Armenii”, którego był redaktorem naczelnym. Gazeta cieszyła się dużą popularnością, chociaż „miała opinię drukującej niesprawdzone historie, które się nie potwierdzały” – jak dowiadujemy się z amerykańskich notek dyplomatycznych upublicznionych podczas afery Wikileaks.
Pierwszy kontakt z polityką w 2008 r. o mało nie skończył się dla Paszinjana tragedią. Jako członek sztabu jednego z polityków brał udział w zamieszkach (dał się poznać jako sprawny organizator akcji ulicznych). W efekcie w styczniu 2010 r. dostał wyrok 7 lat więzienia, a listy w jego obronie pisał amerykański Pen Club. Na wolność wyszedł w maju następnego roku dzięki amnestii. W 2012 r. udało mu się zdobyć mandat w wyborach parlamentarnych, w których związał się z Lewonem Ter-Petrosjanem, b. prezydentem Armenii. Szybko jednak zerwał ze swoim politycznym patronem i zaczął grać na siebie. Tak jak przed laty z łamów gazety, z mównicy parlamentarnej chłostał opcję rządową za korupcję.
– Gdzie byście nie przystanęli w centrum stolicy, tam jakaś nieruchomość należy do Howika Abrahamiana – grzmiał pod adresem ówczesnego premiera w 2014 r. Paszinjan, dodając, że „Armenia stworzyła tylko jedną markę i tą marką jest korupcja”.
Konsekwentna, antykorupcyjna krucjata zapewniła mu rozpoznawalność, ale nie uczyniła z niego lidera opozycji. Jego partia Umowa Społeczna weszła do parlamentu tylko jako element opozycyjnego bloku Wyjście, który uzyskał dziewięć mandatów w 105-miejscowym parlamencie. Projekt zmian w konstytucji, który miał pozwolić Serżowi Sarkisjanowi, prezydentowi w latach 2008–2018, pozostać u władzy – tyle że w roli premiera – spadł politykowi z nieba jak prezent od Świętego Mikołaja.
To wtedy, w kwietniu, wśród członków jego partii pojawił się pomysł, żeby zorganizować polityczny marsz przez kraj z finałem w Erywaniu. O ile na samym początku akcja nie cieszyła się dużą popularnością, to po przybyciu do stolicy kraju Paszinjan mobilizował już ludzi do działania. W tym studentów, którzy masowo opuszczali zajęcia i blokowali skrzyżowania w stolicy. – Jego charyzma rodziła się z dnia na dzień. W ciągu miesiąca przeistoczył się w wodza, który jest w stanie prowadzić za sobą tłumy – mówi Górecki. 8 maja zgromadzenie narodowe wybrało go na premiera.
Otwarte pozostaje pytanie, czy ten walczący z korupcją właściciel starego hyundaia będzie w stanie zrealizować pokładane w nim nadzieje.