Opozycja miała plan dający cień szansy na pokonanie Fideszu. Ale biuro wyborcze właśnie go storpedowało.
Węgry tuż przed zaplanowanymi na kwiecień wyborami parlamentarnymi zmieniły zasady gry. Najnowsza decyzja Narodowego Biura Wyborczego (NVI) uderza w taktykę opozycji i sprawia, że ma ona jeszcze mniejsze szanse na dobry wynik. Paradoksalnie, chociaż z sondaży wynika, że ponad połowa Węgrów chciałaby zmiany rządu, jednocześnie ponad połowa chce głosować na... rządzący Fidesz.
Słabość opozycji
Opozycja pozostaje bowiem rozbita i pochłonięta sporem o to, kto powinien być jej liderem. Różnice na tej stopie dominują nad sporami ideologicznymi. Co więcej, przeciwnicy premiera Viktora Orbána nie potrafią przedstawić oferty, która zachęciłaby wyborców do oddania na nich głosu. Nie dają też elektoratowi poczucia, że w ogóle mają szanse na zwycięstwo. Z drugiej strony to Fidesz kreuje i narzuca tematy dominujące potem w życiu politycznym. Do tego zaliczamy także akcentowanie, niekoniecznie nachalne, sukcesów rządu. Przykład? Węgrzy otrzymują właśnie imienne listy, w których premier przekonuje ich do nowego pakietu ustaw.
W połowie grudnia 2017 r. pisaliśmy w DGP o planach powstania wielkiej koalicji, w której skład mogliby wejść przedstawiciele wszystkich sił politycznych od prawicowego Jobbiku po lewicową Węgierską Partię Socjalistyczną (MSZP) i Koalicję Demokratyczną (DK). Cios w pomysł wspólnej listy zadała jednak deklaracja MSZP, DK i Razem (E), które wystawią wspólnych kandydatów w okręgach jednomandatowych, zaś kandydatem na premiera ma być wywodzący się z jeszcze innego ugrupowania – Dialogu na rzecz Węgier – Gergely Karácsony. Jobbik do spółki z ugrupowaniami Polityka Może Być Inna i Momentum stworzy najpewniej drugi blok, którego kandydatem na premiera będzie lider skrajnej prawicy Gábor Vona.
Głosowanie taktyczne
W pierwotnym planie zjednoczeniowym zakładano strategię głosowania taktycznego. Wszystkie partie wystawiłyby dozwoloną przez prawo liczbę kandydatów w okręgach jednomandatowych. Zgodnie z ordynacją z 2011 r., aby partia mogła wystawić listę krajową (mandaty między kandydatów z tej listy są dzielone w ordynacji proporcjonalnej), musiałaby wysunąć łącznie 27 kandydatów w okręgach jednomandatowych w przynajmniej dziewięciu komitatach (województwach) oraz stolicy. Tuż przed wyborami partie opozycji miały jednak wycofać w każdym z okręgów wszystkich kandydatów poza jednym, który miałby największe szanse w starciu z kontrkandydatem koalicji Fidesz-KNDP.
W ostatni piątek NVI wydało jednak interpretację, która to uniemożliwi. Zgodnie z nią wymóg wystawienia odpowiedniej liczby samodzielnie zgłoszonych kandydatów w odpowiedniej liczbie komitatów ma obowiązywać nawet w dniu wyborów, co uniemożliwi opozycji grę na wspólnego kandydata. Wycofanie kandydatów poniżej limitu oznacza rezygnację z listy krajowej. A gdyby partie próbowały wystawiać kandydatów w innych okręgach niż sojusznicy z opozycji, w pewnym momencie, aby uzyskać wymagane minimum, zaczną się one pokrywać.
By pokazać to obrazowo: gdyby w danym okręgu Momentum chciało poprzeć lewicowego kandydata bloku MSZP-DK-E, to łamiąc wymóg odpowiedniej liczby zarejestrowanych kandydatów, ryzykuje utratą listy krajowej, a co za tym idzie – utratą szansy na wejście do parlamentu. Warto przypomnieć, że w 2014 r. Fidesz zgarnął 96 spośród 106 mandatów jednomandatowych. Inne partie wchodziły głównie z list krajowych, których wystawienie oznacza też – co nie jest bez znaczenia – zwrot kosztów kampanii. Trudno więc przypuszczać, że któreś z ugrupowań zaryzykuje tak wiele, nawet dla szczytnego celu, jakim jest zwiększanie szans w rywalizacji z partią Orbána.
Narodowe Biuro Wyborcze Fideszu
Gdy w 2011 r. zmieniano ordynację wyborczą, pozostawiono organ zarządzający wyborami, Krajowe Biuro Wyborcze. W jego skład wchodziło pięciu członków oraz zastępcy, których liczby nie określono; mowa była jedynie o „niezbędnej” liczbie. Członkowie biura byli powoływani przez parlament zwykłą większością głosów na wniosek ministra spraw wewnętrznych, jednak z uwzględnieniem propozycji wszystkich ugrupowań parlamentarnych. Przewodniczący był wybierany spośród członków komisji.
W 2013 r. przeprowadzono drugą reformę wyborczą. W jej następstwie całkowicie przekonstruowano instytucję odpowiedzialną za przeprowadzanie wyborów. Po pierwsze, otrzymała ona nazwę Narodowego Biura Wyborczego. Po drugie, teraz do wyboru członków biura jest wymagana większość dwóch trzecich głosów. Kandydaci, którzy uzyskali takie poparcie, zostali zaprzysiężeni przez prezydenta na dziewięcioletnią kadencję, o pięć lat dłuższą niż wcześniej. Organ składający się z siedmiu członków i trzech zastępców został wybrany przez koalicję Fidesz-KNDP, która akurat dysponowała większością konstytucyjną. Wybrani wówczas członkowie nie tylko będą nadzorować kwietniowe wybory, ale także te, które odbędą się w 2022 r.
Trudno nie odnieść wrażenia, że piątkowa uchwała NVI jest związana z głośnymi zapowiedziami partii opozycyjnych, które wiązały duże nadzieje z połączeniem sił. Dokonywanie takich zmian w tak newralgicznym momencie, biorąc jeszcze pod uwagę zależności między sposobem wyboru komisji a większością parlamentarną, budzi wątpliwości. Od decyzji nie będzie odwołania. Kampania rusza 17 lutego, a do 6 marca muszą powstać listy kandydatów w okręgach jednomandatowych i na liście krajowej. Trudno przypuszczać, by opozycja nie rozpoczęła ofensywy, której celem będzie walka o swoje interesy. Ta sprawa będzie kolejną, która potwierdzi, że rywalizacja przed wyborami z 8 kwietnia będzie bezpardonowa.