Raxaul, indyjskie miasto na granicy z Nepalem, nigdy się nie zatrzymuje i nie zasypia. Nieprzerwany sznur pojazdów, zwierząt i ludzi ciągnie w stronę przejścia granicznego. Kwitnie przemyt do kraju, który importuje niemal wszystko.

Riksza rowerowa z impetem wpada na główną drogę w Raxaul, nadgranicznym miasteczku w stanie Bihar na północy Indii. Wymija samochód osobowy i elektrycznego tuk-tuka wyładowanego po dach ludźmi, lecz zaraz grzęźnie między dwukołowym konnym wozem i cysterną z paliwem.

Rikszarz Ritesh staje na pedałach i krzyczy na całe gardło w stronę woźnicy, który nerwowo szarpie wodze. Niewielki koń miota się na prawo i lewo, niemal przewracając pieszego przeciskającego się między pojazdami. Chmura kurzu zatyka płuca, a piasek wpada do oczu. Ludzie zakrywają twarze.

Kilkunastokilometrowy sznur riksz, motocykli i ciężarówek mozolnie sunie w stronę granicy z Nepalem. Przejście w Raxaul jest wąskim gardłem dla towarów zmierzających do tego kraju. Nepal importuje niemal wszystko, od telefonów komórkowych, przez chemię, ryż i tekstylia, aż po paliwo, materiały budowlane i surowiec do produkcji cementu. Przez Raxaul przechodzi niemal 70 proc. nepalskiego importu.

Ritesh pojawia się na dworcu w Raxaul już około godz. 5 rano. Najpierw sprawdza opóźnienia pociągów. „W zimie z powodu mgieł nie sposób się zorientować, o której przyjedzie pociąg. Może mieć kilka lub kilkanaście godzin opóźnienia” - tłumaczy PAP. Gdy tylko pasażerowie pojawiają się na placu przed stacją, zaczyna się walka o klienta.

30-letni mężczyzna jest całkiem wysoki i muskularny jak na Biharczyków, którzy od pokoleń z powodu niedojadania dziedziczą niską posturę i drobne kości. Pochodzi z grupy Czamarów, tradycyjnie zajmujących się zbieraniem padliny w wioskach.

„Jesteśmy niedotykalni, dlatego uciekłem do Raxaul” - mówi, podnosząc głowę. Twierdzi, że życie na granicy nie jest łatwe, ale nie ma co narzekać. Patrzy rozmówcy prosto w oczy i jest konkretny. Potrafi załatwić wszystko: od dżipa po drugiej stronie granicy, który zawiezie do Katmandu, po wymianę waluty. „Dla mnie Raxaul jest szansą” - podkreśla.

„Pamiętam, jak w 2015 r. miesiącami staliśmy na granicy” - opowiada PAP Sunil Kumar, kierowca cysterny należącej do Nepalskiej Korporacji Paliwowej, krajowego monopolisty. Na jesieni 2015 r. Nepal uchwalił kontrowersyjną konstytucję, która wywołała protesty ludności na południu kraju. Nieoficjalnie demonstracje zostały wsparte przez Indie, a celnicy przestali przepuszczać ciężarówki z towarem i cysterny. Przez prawie pięć miesięcy ruch na granicy ustał, a dla kierowców Raxaul stał się obozowiskiem.

„Ze strony Indii to była zagrywka polityczna. Stracili kontrolę nad wydarzeniami w Nepalu” - ocenia Kumar. „Ale blokada pokazała, jak bardzo Nepal jest zależny od Indii. Bez tego przejścia Nepal się po prostu się dusi” - dodaje.

Rzeczywiście, niemal 70 proc. paliwa pochodzi z magazynów Indyjskiej Korporacji Paliwowej w Raxaul. Podczas blokady cena benzyny i gazu wzrosła kilkakrotnie, a rząd nie potrafił znaleźć alternatywy. Import z Chin niebezpiecznymi drogami przez himalajskie przełęcze ma swoje ograniczenia i jest kosztowny.

„Dwa miesiące po rozpoczęciu blokady wszyscy zaczęli szmuglować paliwo do Nepalu, nawet protestujący” - mówią PAP Anil i Santosh, 20-letni mieszkańcy Raxaul. „To były złote czasy, wszyscy świetnie zarabiali” - śmieją się.

Opowiadają, że ludzie przenosili paliwo w butelkach po coca-coli i 20-litrowych baniakach na wodę. Wystarczyło przejść przez okoliczne lasy i pola, bo granica jest słabo nadzorowana. Pod koniec blokady cena paliwa na czarnym rynku była tylko o połowę wyższa niż przed nieoficjalnym embargiem. Nepalscy celnicy twierdzą, że obecnie jedynie jedna czwarta towarów przechodzi oficjalnymi kanałami.

Młodzieńcy studiują w Birgańdź, po drugiej stronie granicy, bo w Raxaul nie ma porządnej uczelni. „W tym mieście nie ma nic ciekawego do zobaczenia. Miasto nie ma duszy. To takie miejsce pełne hurtowni, sklepów i ciężarówek” - krzywi się Santosh, który nie chce bronić Raxaul, chociaż się w nim urodził.

„Tutaj dramaty rozgrywają się codziennie” - opowiada PAP Shailaja CM, która od kilkunastu lat walczy z handlem dziećmi i kobietami. Prowadzi śledztwa i wielokrotnie brała udział w policyjnych nalotach na przemytników. „Mamy tu ruch bezwizowy i trudno w tym tłumie wyłowić ludzką tragedię” - dodaje.

Zazwyczaj przemytnicy udają wujka lub ciotkę ofiary przemytu. Zdaniem Shailai CM patrole organizacji Maiti Nepal, złożone z uratowanych kobiet, przy tej skali ruchu na granicy nie są skuteczne. Co roku do Indii trafia około 8 tys. kobiet i dziewczynek, które pracują w domach publicznych lub jako niewolnicza pomoc domowa.

Raxaul w nocy nie śpi. Na głównej ulicy ustawiają się ciężarówki czekające na odprawę. Hałas nie ustaje, a kierowcy niecierpliwie czekają na wjazd do Nepalu, gdzie można łatwo kupić alkohol. „Wszystko jest tutaj tymczasowe, na chwilę i na sprzedaż” - zauważa Kumar, kierowca ciężarówki.