W DGP od miesiąca zajmujemy się różnymi wątkami dotyczącymi sprowadzania z samozwańczych republik Zagłębia Donieckiego antracytu do Polski i innych państw UE. Pieniądze z handlu tym najcenniejszym energetycznym węglem kamiennym trafiają do kieszeni separatystów z Doniecka i Ługańska. To poważny problem polityczny, wykraczający poza swobodę działalności gospodarczej. Pokazujący brak inicjatywy i spychologię polskich władz, nieszczelność unijnych sankcji i kreatywność Rosji, która robi wszystko, by wesprzeć marionetkowe władze Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych (DRL/ŁRL).



Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna
Kończymy miesięczny cykl publikacji, ale to nie znaczy, że zamykamy temat. Czas na wnioski, które wysnuliśmy po przejechaniu 4500 km i przestudiowaniu setek stron dokumentów. Na nazwisko Ołeksandra Melnyczuka, mieszkającego dziś w Moskwie byłego wiceministra energetyki ŁRL, trafiliśmy na początku pracy. Melnyczuk kontroluje kopalnie w ŁRL, transport surowca do rosyjskiego Rostowa nad Donem i kilka spółek z całego świata, w tym polski Doncoaltrade. Za antracyt płaci pod Ługańskiem równowartość 62 zł za tonę, a sprzedawał go za 272 z ł.
Różnica trafiała nie tylko do jego kieszeni, lecz także do przywódcy ŁRL Ihora Płotnyckiego. To te pieniądze wspierają wojnę na Donbasie i idą na rezydencje i dobre życie osób z donbaskiej wierchuszki. W skali miesiąca mówimy o 150 tys. ton surowca, co daje ponad 30 mln zł czystego zysku. Były wiceminister nie jest jedynym handlarzem donbaskim węglem. Do Polski przed marcem 2017 r. surowiec przywoził również doniecki biznesmen Andrij Bohdanow, postać szerzej nieznana. Na rynku liczy się też Serhij Kurczenko, blisko powiązany z eksprezydentem Ukrainy Wiktorem Janukowyczem.
Istnieją trzy trasy, którymi węgiel trafia do UE. Pierwsza omija Polskę – towar statkami z Rosji płynie do Bułgarii lub Rumunii. Druga to tranzyt węgla z Rosji przez Białoruś i Małaszewicze lub Kuźnicę Białostocką. Trzecia – przez Ukrainę – działała do marca, gdy Kijów zakazał handlu z separatystami, choć ostatnie informacje „Ekonomicznej prawdy” wskazują, że Rosjanie znaleźli sposób na odnowienie tej trasy. Część paliwa (w sumie kilka milionów ton w ostatnich latach) jedzie przez Polskę do innych państw Unii. Część prawdopodobnie wraca na Ukrainę. Reszta ma zastosowanie w naszym przemyśle.
Papierów na granicy nikt szczególnie nie prześwietla, bo na antracyt, który nie jest wydobywany w UE, obowiązuje zerowa stawka celna – nikt więc nie ukrywa pochodzenia z powodu opłat. Zdarza się więc, że w papierach próżno szukać nazwy producenta. Handlarze często wpisują też w charakterze odbiorców końcowych nie faktycznych klientów, ale spedytorów czy agencje celne, co utrudnia rozpracowanie mechanizmu. Bruksela nie przyjmuje jednak argumentów na rzecz wprowadzenia wymogu, by towar sprowadzany do UE musiał mieć certyfikat pochodzenia.
Antracyt nie może legalnie trafiać na europejski rynek. I to nie z powodu embarga (obejmuje tylko Krym i Sewastopol), ale choćby dlatego, że wiosną tego roku Ukraina wprowadziła blokadę Donbasu i traktuje wywóz towarów stamtąd jako przemyt. Separatyści mają jednak błogosławieństwo Kremla. Nad reeksportem czuwa wiceminister rozwoju gospodarczego Rosji Siergiej Nazarow. Surowiec wyjeżdżający z ŁRL i DRL jest wyposażany w rosyjskie dokumenty i potem trafia na europejskie rynki. Dotychczas KE argumentowała, że nie ma konieczności blokowania handlu z separatystami, bo on nie istnieje. Pokazaliśmy, że to nieprawda. Według naszej wiedzy, spośród państw UE antracyt trafia do Austrii, Bułgarii, Czech, Polski, Rumunii i Włoch. To najpewniej niepełna lista.
Są trzy sposoby walki z importem antracytu: poprzez embargo, sankcje i działania służb specjalnych. Poszerzenie embarga o DRL i ŁRL jest najtrudniejsze, bo wymaga zgody 28 państw UE. Łatwiejsze byłoby dopisanie traderów na osobowe listy sankcyjne. Czołowi przedstawiciele separatystów są objęci zakazem wjazdu na teren UE, a ich majątek jest zamrożony. Melnyczuka próżno jednak szukać nie tylko na unijnych, ale nawet na ukraińskich czarnych listach. Przy dobrej woli państw UE można skorzystać z już obowiązujących sankcji, które pozwalają zablokować biznes, z którego osoby z czarnej listy czerpią zyski choćby pośrednio. Tymczasem wpisany na tę listę lider ŁRL Płotnycki bogaci się także na eksporcie antracytu.
– Pytano nas w ministerstwie i myśmy byli zdumieni, że ktoś ma taką wiedzę dotyczącą tych trudnych rejonów – mówił o artykułach DGP wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski na październikowym posiedzeniu Senatu. – My w ministerstwie nie mieliśmy tego typu informacji – dodawał. ABW sprawą nie zajmowała się w ogóle. Ukraiński minister energetyki Ihor Nasałyk w rozmowie z DGP porównał zakup węgla z Donbasu do kupowania ropy od ISIS. Stwierdził, że Polska obiecała blokadę importu. Jednak jego polski odpowiednik Krzysztof Tchórzewski powiedział, że na spotkaniu z Nasałykiem temat nie był poruszany. Ukraińcy nie wykluczają natomiast, że zaproponują Polakom wspólną akcję dyplomatyczną, by zablokować handel na poziomie europejskim.
Wiceszef dyplomacji Jan Dziedziczak napisał w odpowiedzi na interpelację posłów Nowoczesnej, że MSZ „potępia fakt zakupu antracytu z terenów Ukrainy znajdujących się pod kontrolą prorosyjskich separatystów”, więc „import towarów pochodzących z terenów państwa ukraińskiego znajdujących się pod kontrolą separatystów musi odbywać się zgodnie z prawem ukraińskim”. Poza MSZ pytania trafiły też do resortów energii i rozwoju (odpowiedzi nic do sprawy nie wnoszą) i koordynatora służb specjalnych (odpowiedzi na razie brak).
Reakcji separatystów brak, jeśli nie liczyć depeszy agencji prasowej Noworossija, która uznała, że sprowadzając surowiec, „Polska prawie uznała DRL i ŁRL”. Rosyjska propaganda skorzystała też z okazji, by dowieść, że Ukraina nie radzi sobie z blokadą Donbasu.