W reakcji na komentarze prezydenta USA Donalda Trumpa po tragedii w Charlottesville, do dymisji podało się 17 z 18 członków Prezydenckiej Komisji ds. Sztuk i Nauk Humanistycznych. To kolejne ciało doradcze prezydenta, które uległo praktycznej likwidacji.

List 17 członków komisji - przedstawicieli świata filmu, teatru, literatury czy sztuk pięknych - nosi datę piątkową. Jak pisze "Time" na stronach internetowych, sygnatariusze potępiają w nim "fałszywy znak równości", jaki Trump postawił, oskarżając "wiele stron" o doprowadzenie do śmierci podczas demonstracji w Charlottesville w Wirginii antyrasistowskiej działaczki.

"Ignorowanie Pańskiej haniebnej retoryki spowodowałoby, że stalibyśmy się wspólnikami Pańskich słów i czynów - głosi list. - Supremacja, dyskryminacja i jad nie są amerykańskimi wartościami. Pańskie wartości nie są amerykańskimi wartościami. (...) Stać nas na więcej. Jeśli to nie jest dla Pana jasne, to wzywamy, by Pan również ustąpił ze stanowiska".

Czytane pionowo pierwsze litery sześciu akapitów listu układają się w słowo "RESIST", czyli "dać odpór".

Jedynym członkiem komisji, który nie podpisał się pod listem, jest George C. Wolfe, dramaturg i reżyser z Broadwayu, laureat nagrody Tony. Jednak przedstawiciele jego agencji podali, że on także rezygnuje, i jego nazwisko zostanie dodane do listu później.

W środę Trump zlikwidował dwa biznesowe panele doradcze Białego Domu na krótko przed ich samorozwiązaniem w związku z komentarzami prezydenta w sprawie tragedii w Charlottesville. W skład rad wchodzili szefowie największych firm.

Prezydencka Komisja ds. Sztuk i Nauk Humanistycznych została ustanowiona w 1982 roku przez prezydenta Ronalda Reagana. Zajmuje się wspieraniem i promocją działań artystycznych poprzez różne programy.

Wśród sygnatariuszy listu są: powieściopisarka i laureatka Pulitzera Jhumpa Lahiri, wdowa po senatorze Edwardzie M. Kennedym Vicki Kennedy, aktor i producent filmowy Kal Penn oraz malarz i fotograf Chuck Close. Wszyscy oni zostali mianowani przez prezydenta Baracka Obamę.

12 sierpnia podczas demonstracji białych nacjonalistów w Charlottesville samochód wjechał w kontrdemonstrantów. Zginęła 32-letnia Heather Heyer, a rannych zostało co najmniej 19 osób. Sprawcą tragedii jest 20-letni James Alex Fields Jr.

Trump potępił wówczas "przejawy nienawiści, bigoterii i przemocy z wielu stron". Gdy media, a nawet politycy jego własnej partii skrytykowali go za brak jednoznacznego stanowiska wobec sprawców tragedii i zamieszek, prezydent potępił "zło, jakim jest rasizm, i wszystkich tych, którzy w imię rasizmu (...) uciekają się do przemocy, w tym Ku-Klux-Klan, zwolenników supremacji białej rasy, neonazistów i inne grupy nienawiści".

Jednak w kolejnym wystąpieniu powrócił do wcześniejszej argumentacji i bronił swojej pierwszej reakcji na tragedię. Powiedział, że "agresywne poczynania były widoczne po obu stronach" konfliktu, i dodał, że po obu stronach są też "bardzo dobrzy ludzie".

Grupy ultraprawicowe - w tym osoby związane z rasistowską organizacją Ku Klux Klan, organizacjami białych nacjonalistów i organizacjami neofaszystowskimi - zjechały do miasteczka uniwersyteckiego Charlottesville, by protestować przeciw planowanemu przez władze miasta usunięciu z lokalnego parku pomnika gen. Roberta E. Lee, jednego z dowódców Konfederacji w amerykańskiej wojnie domowej (1861-1865).(PAP)

kot/ mal/