Amerykańscy ustawodawcy krytycznie przyjęli ostre słowa Donalda Trumpa pod adresem władz Korei Płn. Prezydent USA zagroził we wtorek reżimowi w Pjongjangu, że Ameryka odpowie na dalsze groźby “ogniem i gniewem, jakich świat jeszcze nie widział".

Szereg ustawodawców z obu głównych partii reprezentowanych w amerykańskim parlamencie uznało retorykę prezydenta Trumpa za niepotrzebną eskalację napięcia nie tylko w stosunkach USA - Korea Płn., ale w całej Azji.

Najwięcej uwagi ustawodawcy i amerykańskie media poświęcają groźbie "ognia i gniewu", jakimi - jak zapowiedział prezydent Trump - Ameryka odpowie na dalsze prowokacje Pjongjangu.

Amerykańskie media ustaliły, że prezydent Trump improwizował swoje ostrzeżenie pod adresem władz w Pjongjangu, włącznie z groźbą "gniewu i ognia". Na kartce, którą prezydent trzymał przed sobą podczas wtorkowego wystąpienia w swoim klubie golfowym w Bedminster znajdowały się dane dotyczące nasilającego się w USA problemu uzależnienia od opioidów, który był przedmiotem wtorkowego spotkania.

Republikański senator John McCain, przewodniczący senackiej komisji sił zbrojnych, w reakcji na burzę, jaką wywołało to ostrzeżenie, stwierdził, że "sceptycznie przyjmuje słowa prezydenta Trumpa, ponieważ kiedy mówi się, że coś się zrobi, trzeba mieć pewność, że jest się to w stanie to zrobić.(...) Wielcy przywódcy, których znałem, nie straszyli jeśli nie mieli pewności, że są gotowi do działania, a ja nie jestem przekonany że prezydent Trump jest gotowy do działania" - powiedział senator John McCain, częsty krytyk polityki Trumpa, w wywiadzie dla stacji radiowej KTAR w Phoenix, gdzie przebywa na leczeniu po wykryciu u niego raka mózgu.

McCain, odznaczony za męstwo weteran wojny wietnamskiej, mając na myśli skłonność Trumpa do przesady, nazwał wtorkowe ostrzeżenie amerykańskiego prezydenta pod adresem reżimu Kim Dzong Una "klasycznym Trumpem".

W przeciwieństwie do stonowanej wypowiedzi McCaina ustawodawcy z Partii Demokratycznej, którzy odczytali oświadczenie prezydenta Trumpa jako możliwość uprzedzającego ataku nuklearnego USA na Koreę Północną - nie oszczędzali prezydenta.

"Prezydent Trump nie poprawia sytuacji swoimi bombastycznymi komentarzami" - stwierdziła w środę wpływowa senator Dianne Feinstein.

Członek Izby Reprezentantów USA Eliot Engel oskarżył prezydenta o podważanie wiarygodności Stanów Zjednoczonych "poprzez wytyczanie absurdalnej czerwonej linii".

"Bez wątpliwości Korea Północna stanowi realne zagrożenie, jednak niezrównoważona reakcja, sugeruje, że on (Trump - PAP) rozważa użycie broni nuklearnej w reakcji na wstręty komentarz północnokoreańskiego despoty" - stwierdził Engel w wydanym w środę oświadczeniu.

Charles Schumer, przywódca mniejszości Partii Demokratycznej w Senacie, i senator Ben Cardin określili wypowiedź prezydenta jako "nieodpowiedzialną".

Takiej opinii nie podziela m.in. były długoletni senator Partii Demokratycznej Joseph Lieberman.

Lieberman, były kandydat w wyborach prezydenckich, uważany za autorytet w dziedzinie spraw zagranicznych, występując w telewizji CNN, podobnie jak sekretarz stanu Rex Tillerson, zwrócił uwagę, że język dyplomacji nie dociera do Kim Dzong Una.

"Próbowaliśmy przez lata, właściwie dekady, języka dyplomacji z Koreą Północną i to nie działało. Uważam, że oświadczenie prezydenta Trumpa jest nie tylko jest dobitnym dowodem powagi z jaką traktujemy szybko wzrastające możliwości Korei Północnej, ale - moim zdaniem - jest to oświadczenie posiadające nawet większe znaczenie dla Chin" -dodał Joseph Lieberman.

Z Waszyngtonu Tadeusz Zachurski (PAP)