Wenezuelska Platforma Jedności Demokratycznej skupiająca wenezuelską opozycję zapowiedziała w niedzielę, że przeprowadzi demokratyczne referendum ludowe, aby przeszkodzić stosującemu dyktatorskie metody rządowi prezydenta Nicolasa Maduro w zmianie konstytucji.

Rzecznik tej koalicji opozycyjnej, Juan Andres Mejia, wezwał "wszystkich Wenezuelczyków", aby w poniedziałek w południe miejscowego czasu przybyli na demonstracje w Caracas z transparentami wzywającymi do przeprowadzenia 16 lipca "niezależnych konsultacji", rodzaju referendum przeciwko rządowym planom zmiany obowiązującej konstytucji.

Opozycji pozostało niewiele czasu na próby powstrzymania rządowych planów. W niedzielę prezydent Maduro zainaugurował formalnie kampanię poprzedzającą wybory do Zgromadzenia Narodowego Konstytucyjnego, które mają się odbyć już 30 lipca.

Diosdado Cabello, jeden z najbliższych i najbardziej wpływowych współpracowników Maduro, inaugurując kampanię w swym rodzinnym stanie Monagas, na zebraniu z udziałem kilkuset osób nie pozostawił żadnych w wątpliwości co do charakteru, jaki będzie miała "kampania wyborcza". "Powinno być jedno jedyne dowództwo tej kampanii przeprowadzanej w imieniu rewolucji, nikt inny nie będzie miał w niej żadnych przywilejów" - powiedział.

Nicolas Maduro, który rozpoczął kampanię parę dni wcześniej objazdem kraju, zapowiedział, że dla pracowników znacjonalizowanych zakładów produkcyjnych i urzędów państwowych udział w głosowaniu będzie obowiązkowy i surowo egzekwowany, ponieważ od nich zależy "przywrócenie pokoju" w Wenezueli.

W niedzielę upłynęło w Wenezueli 100 dni demonstracji protestacyjnych przeciwko zamierzeniom ustawodawczym ogłoszonym przez rząd: prezydent Maduro, który kieruje rządząca Zjednoczoną Partią Socjalistyczną Wenezueli (PSUV) wyznaczył na 30 lipca wybory do nowego organu ustawodawczego - Narodowego Zgromadzenia Konstytucyjnego.

Według Nicolasa Maduro, który nie uznaje legalnie wybranego i zdominowanego przez opozycję parlamentu, ma ono zredagować w błyskawicznym tempie nową Konstytucję pod pretekstem "umocnienia rewolucji boliwariańskiej" zapoczątkowanej w 1999 r przez zmarłego prezydenta Hugo Chaveza.

Rząd stara się maksymalnie przyspieszyć realizację tego planu, ponieważ - jak wykazał przebieg zakończonych właśnie stu dni protestów opozycyjnych - jego baza wyborcza zaczyna szybko topnieć. Wenezuelczycy coraz gorzej znoszą skutki dotkliwego kryzysu gospodarczego, braków rynkowych i szalejącej drożyzny. Wszystko to bardzo osłabia skutki polityki socjalnej Chaveza, która zjednała rządowi miliony najbiedniejszych wyborców w bogatym, naftowym kraju dramatycznych kontrastów ekonomicznych.

Obóz rządowy porzucają stopniowo również coraz to nowi dawni współpracownicy zmarłego twórcy "rewolucji boliwariańskiej", idąc w ślad za prokurator generalną republiki, Luisą Ortegą Diaz, która zażądała ostatnio pod zarzutem naruszenia etyki sędziowskiej odebrania immunitetu ośmiu sędziom Sądu Najwyższego i zakwestionowała mandaty 33 sędziów wybranych według niej niezgodnie z prawem.

Od 1 kwietnia, to jest od początku akcji protestacyjnej podjętej przez opozycję, 91 osób poniosło śmierć w czasie demonstracji, a około półtora tysiąca odniosło rany. Wśród rannych jest kilkunastu deputowanych do legalnie wybranego, ale nieuznawanego przez rząd parlamentu, w którym ogromną przewagę ma demokratyczna opozycja.

W ubiegłą środę wtargnęła do gmachu parlamentu grupa uzbrojonych w pałki zwolenników prezydenta Maduro. Odpowiedzieli w ten sposób na przemówienie wicepremiera rządu, Tarecka el Aissamiego, który oskarżył parlament o "zaprzedanie się ciemnym interesom imperializmu".