Zarówno przedstawiciele KE, jak i brytyjskich władz zapewniali w poniedziałek, że ubiegłotygodniowe wybory parlamentarne w Zjednoczonym Królestwie nie zmieniają planów w sprawie Brexitu. Wynik głosowania może mieć jednak znaczenie dla przyszłego porozumienia.

Rządząca krajem od 2010 roku Partia Konserwatywna straciła w czwartkowych wyborach bezwzględną większość w Izbie Gmin, zmuszając premier Theresę May do poszukiwania poparcia dla swojego gabinetu u północnoirlandzkiej Demokratycznej Partii Unionistycznej (DUP).

Rozpisując wcześniejsze wybory, May chciała zwiększyć stan posiadania konserwatystów w Izbie Gmin i uzyskać silniejszy mandat do negocjacji ws. Brexitu. Efekt, jaki uzyskała, jest zupełnie odwrotny, co może osłabić dążenie do tzw. twardego Brexitu, który oznacza wyjście z jednolitego rynku.

Wprawdzie rzecznik brytyjskiej premier mówił w poniedziałek, że plany Zjednoczonego Królestwa dotyczące opuszczenia UE nie zmieniły się, jednak w Brukseli wielu wątpi, czy Londyn będzie w stanie rozpocząć negocjacje rozwodowe już za tydzień, jak planowano. Sam brytyjski minister ds. Brexitu David Davis oznajmił w poniedziałek, że negocjacje mogą się nie rozpocząć zgodnie z harmonogramem.

Instytucje unijne, które będą odpowiedzialne za prowadzenie rokowań, ze spokojem przyglądają się zamieszaniu, jakie powstało na wyspach. "Jesteśmy dobrze przygotowani do negocjacji. Mamy nasze wytyczne przyjęte przez wszystkie państwa członkowskie" - mówił na poniedziałkowej konferencji prasowej unijny komisarz ds. europejskiej polityki sąsiedztwa i negocjacji akcesyjnych Johannes Hahn.

Eksperci nie mają wątpliwości, że do Brexitu dojdzie. Pytanie - jaki będzie to Brexit. Wpływowy poseł z partii konserwatywnej Graham Brady zapewniał w poniedziałek, że pozostanie Wielkiej Brytanii w jednolitym rynku nie będzie opcją podczas rozmów dotyczących wyjścia z UE.

Zdaniem głównego ekonomisty z brukselskiego think tanku European Policy Centre (EPC) Fabiana Zuleega osłabienie brytyjskich konserwatystów w wyborach mogłoby skończyć się łagodniejszym podejściem do Brexitu.

Przemawiać ma za tym świadomość skrajnych frakcji w ugrupowaniu, że bunt i presja z ich strony może zaszkodzić rządowi i zmniejszyć ich przyszłe szanse wyborcze. "W połączeniu z narastającymi negatywnymi skutkami gospodarczymi i wzmocnioną pozycją Partii Pracy może to prowadzić do presji na łagodniejszy Brexit" - ocenił Zuleeg.

Jednak dotychczasowe czarne scenariusze dla brytyjskiej gospodarki nie sprawdziły się. Wprawdzie w 2016 r. wzrost PKB był mniejszy, bo wyniósł 2 proc. w porównaniu z 2,2 i 3,1 proc. w poprzednich dwóch latach, ale wydatki konsumpcyjne cały czas rosły.

Nadzieje na "soft Brexit" mogą się okazać płonne, bo - jak zauważa Zuleeg - odejście od scenariusza twardego rozwodu, czyli wyjścia z jednolitego rynku, mogłoby zwiększyć wewnątrzpartyjną opozycję u konserwatystów, a także wzmóc presję ze strony eurosceptycznych brytyjskich tabloidów i partii UKIP.

Ekspert EPC podkreśla, że wybory zmieniły polityczny krajobraz w Wielkiej Brytanii, ale nie w taki sposób, w jaki życzyła sobie tego premier May. Zamiast wyłonienia silnego przywództwa zdolnego do negocjacji z UE, przyniosły one niepewność. Tymczasem dwuletni zegar tyka.

Według dotychczasowego harmonogramu wystąpienie Wielkiej Brytanii z UE musi nastąpić do 29 marca 2019 roku - dwa lata po uruchomieniu przez poprzedni rząd premier May przewidzianej w art. 50 traktatu z Lizbony procedury wyjścia z UE.

"Nowy, osłabiony rząd Wielkiej Brytanii będzie musiał zdefiniować swoją pozycję negocjacyjną szybko i podejść do stołu rozmów z dużo większą wolą kompromisu niż miało to miejsce przez ostatnie 11 miesięcy" - uważa Zuleeg.

Jeśli niepewność co do pozycji Wielkiej Brytanii i niechęć rządu do kompromisu się utrzyma, UE i Zjednoczone Królestwo mogą nie osiągnąć porozumienia w ogóle - ostrzega ekspert. To z kolei byłoby złe dla obu stron, jednak zważywszy na skalę wymiany handlowej bardziej negatywnie odbiłoby się to na gospodarce brytyjskiej.

Z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP)

stk/ kot/ mc/